Likwidacja gimnazjów to pomysł archaiczny i szkodliwy dla edukacji

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Sytuację we współczesnej szkole porównać można do marszu z kamieniem w bucie. Uwiera i boli, czujemy dyskomfort, i że coś jest nie tak. Najmądrzej byłoby przystanąć, zdjąć but i wytrzasnąć kamień. Proponowaną likwidację gimnazjów można porównać do … rozwiązania problemu przez wyrzucenie butów. Może i przez chwilę będzie lżej i nic nie będzie uwierało. Ale daleko boso się nie zawędruje – nogi niebawem będą jeszcze bardzie pokaleczone. Likwidacja gimnazjów to jak leczenie edukacji przez wkładanie Anielki do pieca na trzy zdrowaśki. Działanie oparte na zabobonach a nie rzetelnej analizie (wyjaśnienie niżej).

Edukacja jest niezwykle ważna dla kultury (tożsamości) i dla gospodarki. W gospodarce opartej na wiedzy to wykształcenie i wiedza decydują o sukcesie całych społeczeństw. Wystarczy przypomnieć jakie fortuny wyrosły niemalże „z niczego”, np. Microsoft, Facebook czy na olsztyńskim podwórku sukces firmy produkującej drukarki 3D. Nie bez przyczyny mówimy coraz częściej o dziejącej się na naszych oczach trzeciej rewolucji technologicznej, najbardziej widocznej w technologiach informatycznych i rozproszonej energii ze źródeł odnawialnych. Ale przebudowie podlega całe społeczeństwo.

Pierwsza rewolucja technologiczna zaszła w neolicie, wraz z powstaniem i rozwojem rolnictwa. Jednym z efektów było powstanie społeczeństw feudalnych z uniwersytetami i przykościelnymi szkołami (w Europie). Rewolucja przemysłowa stworzyła szkoły XIX i XX wieku takie, jakie znamy (system kasowo-lekcyjny, jednakowy program dla wszystkich, dzwonki, papierowe podręczniki itd.). Ich „filozofia” (struktura i funkcjonowanie) dobrze pasowała do państw narodowych i dużych fabryk. Obecnie jesteśmy w trakcie III rewolucji technologicznej i wiele się zmienia. Trzeba zrozumieć ten proces i dostosować szkołę do zmieniających się potrzeb i możliwości XXI wieku. Powoli się to właśnie dziej. Szkoły się zmieniają. Jednym z przykładów jest chociażby nowa szkoła w USA: „Takie pojęcia jak klasa lekcyjna całkiem tracą na znaczeniu. W nowej szkole (…) dominują otwarte przestrzenie. Podzielona jest na sześć oddzielonych od siebie części, które łączą się z centralną Community Commons. To duży open-space, który jest czymś pomiędzy kawiarnią, amfiteatrem, a przestrzenią socjalną. Klasyczne ściany zostały wyeliminowane, zastąpiły je szklane przepierzenia, a meble są łatwe do rekonfiguracji.” Dla wielu brzmi niezrozumiale i dziwnie.

Także i w Polsce dostrzegamy zmiany, jakie wniosły w edukacji technologie informacyjno-komunikacyjne. W nawiązaniu do zmian technologicznych postuluje się szereg możliwych już dziś rozwiązań „Zwiększenie mobilności i dostępności technologii ułatwia także dostęp do treści edukacyjnych i narzędzi komunikacji i współpracy w czasie rzeczywistym. Projektując nową przestrzeń fizyczną szkoły lub modernizując tą istniejącą powinniśmy spodziewać się, że będzie w niej równocześnie dochodziło do spektakularnych przedsięwzięć i prac osób uczących się także w wymiarze wirtualnym”. (Edunews.pl, czytaj cały tekst)

Wobec nowych technologii wszyscy jesteśmy bezradni jak dzieci i wszyscy musimy się uczyć. Nie tak jak kiedyś, gdzie starsi (nauczyciele) wszystko wiedzieli i uczyli młodszych (dzieci). Teraz wszystkie pokolenia uczą się jednocześnie (czytaj więcej o nauczeństwe). A często to młodsi, owo pokolenie cyfrowych tubylców, może uczyć starszych korzystania z nowych technologii. Bo ucząc się szybciej i są odważniejsi.

Kilka lat temu, jadąc w pociągu myślałem, że fajnie byłoby połączyć laptop z telefonem komórkowym, by korzystać z Internetu w podróży. Teraz mobilny Internet jest już codziennością. Moja żona marzyła, żeby rozmawiając przez telefon widzieć rozmówcę tak, jak w telewizorze. I to też jest już codziennością. Do tych wszystkich zmian edukacja musi się dostosować. I gdzieś "na uboczu" trwają różnorodne eksperymenty pedagogiczne. Likwidacja gimnazjów to dyskusja zupełnie archaiczna i nie rozwiązująca żadnych problemów edukacyjnych. Jest jak przestawianie wazoników w starej szafie – absorbuje lecz niczego nie zmienia.

To zachodzące procesy cywilizacyjne wymuszają na nas potrzebę wymyślania nowych rozwiązań w edukacji (przestrzeni edukacyjnej). Jeśli chcemy, jako kraj i naród utrzymać się w czołówce cywilizacyjnej, to musimy wprowadzać zmiany w całym systemie edukacyjnym, którego szkoła jest elementem. Nie zmiany dla zmian (aby coś było inaczej), ale zmiany dostosowane do potrzeb i wyzwań XXI wieku są nam potrzebne.

W tle dyskusji o likwidacji/pozostawieniu gimnazjów zachodzą ważne zmiany w systemie edukacji. Procesy zachodzą od wielu lat, ale nie do końca są dostrzeżone i włączone do poważnej debaty. Przykładem jest chociażby edukacja nieformalna i pozaformalna (wspierające także edukację szkolną!), realizowana na różnego tylu piknikach naukowych czy w centrach nauki. Centrum Nauki Kopernik w Warszawie nawet rozpoczęło badania procesu dydaktycznego, w którym uczestniczą (dydaktyka edukacji pozafromalnej). Nowe formy są podane uporządkowanej refleksji naukowej. Wszystko da się zmierzyć, policzyć, zweryfikować. Nawet efektywność edukacji pozaformalnej.

W dyskusjach na temat likwidacji gimnazjów, które przeglądam i w których uczestniczę, znamienny jest jeden fakt: brak jakiegokolwiek obiektywnego uzasadnienia, żadnych badań, dotyczących „szkodliwości” gimnazjów czy pozytywnych efektów wprowadzenia ośmioletnich szkół podstawowych. Być może jakieś badania istnieją, ale nikt z moich adwersarzy na nie się nie powołuje. Jedynie osobiste wrażenie i jednostkowe obserwacje a przede wszystkim emocje. Po drugiej stronie, za utrzymaniem gimnazjów, mamy testy PISA, wskazujące na wzrost kompetencji i wiedzy 15-latków na tle innych nastolatków z całego świata. Czyli tak ważna i gruntowna decyzja opierać ma się na emocjach? Niczym edukacyjny zabobon, „bo szwagier widział”. Gimnazja jawią się jako kozioł ofiarny niezadowolenia z edukacji (czytaj więcej). Uwiera nas kamyk w bucie i jako remedium proponuje się wyrzucić buty…

Likwidacja gimnazjów to temat zastępczy i szkodliwy, powstały na fali politycznego i wyborczego populizmu. Jest bez żadnego planu i pomysłu: zlikwidować a potem się coś wymyśli i dorobi jakąś teorię lub uzasadnienie. Na naszych oczach dokonywać się będzie swoisty rozbiór: na fali populizmu część nauczycieli z liceów popiera likwidację gimnazjów bo liczy, że będzie o jedną klasę więcej, co w dobie niżu demokratycznego może zwiększyć poczucie bezpieczeństwa zatrudnienia. Podobnie myślą niektórzy nauczyciele z podstawówek: zdobędą nowych uczniów. Partykularne interesy zamiast poważnej debaty o systemie edukacji.

Wygaszanie gimnazjów to marnowanie sił i środków, męczenie nauczycieli nieustannymi reformami i zmianami programów. Gdy trzeba tych sił i zapału do głębokich, ewolucyjnych zmian w przestrzeni edukacyjnej. Zmarnowane będzie 16 lat inwestycji w infrastrukturę, budowania i poprawiania (udoskonalania) programów oraz podręczników nie tylko w gimnazjach ale i szkołach podstawowych i ponadgimnazjalnych. Likwidacja gimnazjów to konieczność opracowania nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych i liceów a także szkół zawodowych. Bo edukacja jest całościowych systemem, powiązanych ze sobą elementów. Tych programów jeszcze nie ma i nie ma wizji jakie miałyby być. A wygaszanie gimnazjów ma się rozpocząć od przyszłego roku szkolnego, czyli za kilka miesięcy...

Nauczyciele przez wiele lat dokształcali się, nierzadko za własne pieniądze kończyli studia uzupełniające i podyplomowe. Teraz ten czas i pieniądze będą zmarnowane. Po 16 latach (co prawna nie najlepiej i nie najsprawniej wdrażanej reformy gimnazjalnej, ale z obiektywnie mierzonymi sukcesami – PISA) jest potrzebnych jeszcze wiele poprawek, korekt, uzupełnień. Zamiast doskonalenia proponuje się zburzenie całego systemu i budowanie od nowa. I to bez jakichkolwiek obiektywnych badań, przygotowań i pedagogicznych argumentów dobrze uzasadnionych. Jedynie na indywidualnym wrażeniu i intuicji, w oparciu wyborczy populizm.

Szkoły są permanentnie niedofinansowane. To widać w większości szkół: bieda przykryta rysunkami dzieci i dyplomami w kolorowych ramkach. Gdy to wszystko zdjąć, to na gołych ścianach uwidacznia się mizeria wyposażenia i stanu technicznego budynków. Wiele lokali wyborczych mieściło się w szkołach – mogliśmy to oglądać. Wystarczy zajrzeć do szkolnych pracowni, jak są wyposażone (a raczej nie są) pracownie biologiczne, geograficzne, chemiczne, fizyczne. Same komputery nie zastąpią wszystkiego. Przypudrowany brak sensownych i koniecznych inwestycji (nieliczne wyjątki potwierdzają regułę). A to wszystko kontraście do „wypasionych”: urzędów z marmurami i złotymi klamkami. W edukacji oszczędzamy na nauczycielach i wyposażeniu szkół. Pod pozorem oszczędności gminy likwidują małe szkoły (chyba, że przejmą je stowarzyszenia), które są w edukacji najbardziej efektywne, także wychowawczo (bo nie ma anonimowości jak w dużych molochach). Szkolne budynki, ze względu na bardzo dużą liczbę dzieci, zużywają się znacznie szybciej niż urzędy wojewódzkie, urzędy miasta czy sądy. Dlatego często muszą być remontowane.

Teraz ze środków UE ma ruszyć program doposażenia szkół wszystkich szczebli w sprzęt laboratoryjny i wykorzystywany do przyrodniczych eksperymentów. Pospieszne likwidowanie gimnazjów spowoduje niewykorzystanie wielu środków. A same samorządy jakoś nie kwapią się do solidnych inwestycji w podległe im szkoły… Teraz zmarnujemy pieniądze z programów Unii Europejskiej. Lata oszczędzania i likwidowania małych szkół, zwłaszcza wiejskich, pod pretekstem oszczędności finansowej (w tym likwidowanie etatów), gdy dzieciaki uczą się w licznych klasach, to prymat finansowej efektywności nad wydajnością edukacyjną. Teraz zamiast niezbędnych inwestycji (jeżeli w gimnazjach mamy nastolatków w trudnym wieku to przecież lepiej byłoby zatrudnić więcej pedagogów i psychologów) proponuje się likwidowanie gimnazjów, niczym rytualne odczynianie uroków. Widowisko będzie, ale pozytywnych efektów edukacyjnych już nie.

Nauczyciele prywatnie wspierają szkoły od lat. Wielu przynosi różne materiały, wykorzystywane w codziennej pracy, wielu za własne pieniądze dokarmia zaniedbane dzieci, funduje bilety do kina czy szkolne wycieczki (żeby dzieci przez nonszalancją rodziców nie były wykluczone). Po przyjściu do domu dalej pracują „poza etatem”, wykorzystując internet (uzupełnianie dzienników elektronicznych, korespondencja z rodzicami), ponoszą prywatnie koszty, drukują na własnym sprzęcie i na własnych materiałach pomoce lekcyjne itd. Teraz wysiłek wielu nauczycieli pójdzie w błoto. Trzeba będzie wdrażać nowe programy, dostosowywać dydaktykę do nowych podręczników. Skończy się na zmęczeniu, frustracji i buncie. Stracą dzieci i całe społeczeństwo. I bardziej szkoda ludzkiego zapału niż pieniędzy. Bo pieniądze łatwo znaleźć w budżecie, natomiast zmarnowanego zapału nie da się tak łatwo odzyskać...

Jest wiele problemów w polskiej edukacji, zarówno w szkołach jak i edukacji pozaszkolnej (pozaformalnej). Lepiej byłoby dofinansować szkoły niż marnować siły i środki na wygaszanie gimnazjów.

 

Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.