Drodzy Rodzice! W ostatnich dniach zwróciliście się do mnie kilkakrotnie, jako dyrektora szkoły, z prośbą o podjęcie działań mających na celu ochronę uczniów przed koronawirusem. Chciałbym skorzystać z okazji, jaką stwarza zagrożenie epidemią, któremu słusznie towarzyszy Wasza ogromna obawa o bezpieczeństwo dzieci. Zamierzam wyjaśnić, dlaczego możliwość skutecznego działania szkoły w kwestach niezwiązanych z dydaktyką (to osobny temat-rzeka) jest, delikatnie mówiąc, ograniczona. Liczę, że w obliczu zagrożenia poświęcicie moim słowom więcej uwagi, niż zazwyczaj.
Przed koronawirusem mieliśmy w szkole inne wyzwania. Mniej dramatyczne. Na przykład, nawracającą co jakiś czas wszawicę. Nieobecną na liście schorzeń zakaźnych, więc niepodlegającą przymusowi działań profilaktycznych. Szkoła, szczególnie w okresie, gdy dzieci zostawiają w szatniach wierzchnie ubrania, czapki i szaliki, jest najlepszym rozsadnikiem zakażenia. Jeden młody człowiek może je przekazać całej klasie. Profilaktyka jest prosta – regularne przeglądy dziecięcych głów, które może robić szkolna pielęgniarka. Potrzebny jest tylko drobiazg, zgoda rodziców. Nigdy nie udało się jej uzyskać od wszystkich! Zazwyczaj bez wyjaśnienia, ale zdarzyło się, że motyw został podany: „Moje dziecko nie lubi tej pani”. I już.
Dzisiaj w szkole rządzą prawa dziecka i rodziców. Nie, nie twierdzę, że jest to źle. Ale twierdzę, że nie mamy żadnego prawnego narzędzia, aby skutecznie skłonić całą rodzicielską społeczność do wspólnego działania. Przypadek banalny: proszę nie wjeżdżać na dziedziniec. „Ja tylko na chwilkę”, „Spieszę się”. Ktoś powie, że jako dyrektor powinienem być stanowczy i z tego dziedzińca samochód pogonić. To znaczy jak? Póki nie ma twardego prawa, mogę tylko perswadować, ewentualnie posunąć się do publicznej awantury, na oczach dziecka. W przypadku samochodu mogę wierzyć, że nikt nie rozpędzi się tak, by stworzyć zagrożenie. Z koronawirusem jest inaczej. Media nagłośniły tuż po warszawskich feriach, jak to niektórzy dyrektorzy szkół niepublicznych zalecili dzieciom wracającym z Chin i Włoch kwarantannę. Nie pisały, na ile dało się to wyegzekwować. Ja też zaleciłem. Zdecydowana większość takich delikwentów do szkoły przyszła, mimo owego zalecenia. Ktoś w mediach epatował się, że proszę, jakie te szkoły niepubliczne rozsądne, wskazując w kontrze samorządowe, publiczne, w których nikt nie próbował nawet takiego rozwiązania. Znając realia pracy dyrektorów takich placówek, wcale się nie dziwię. Nie wolno zabronić dziecku wejścia do szkoły.
W naszej szkole przypomnieliśmy dzieciom zasady mycia rąk i wyjaśniliśmy, dlaczego jest to tak ważne. Szczęśliwie nie brakuje mydła i ręczników jednorazowych. Zgodnie z zaleceniem ogłoszonym przez naszego pana ministra, wywiesimy stosowne instrukcje. Wydezynfekujemy co się da, więcej nawet niż raz dziennie. Będziemy robić wszystko, co znajdzie się w oficjalnie podanych zaleceniach, licząc (beznadziejnie) na rodzicielskie podporządkowanie się apelom i zaleceniom, a egzekwując to, co będzie możliwe do egzekucji na mocy prawa. Od siebie pomodlimy się jeszcze tylko, żeby Polskę ominęła prawdziwa epidemia nowej choroby. Jest na to szansa, bo mobilizacja na całym świecie jest ogromna, a poziom higieny w naszym kraju nie najgorszy. Co do społeczeństwa, żeby sensownie i zgodnie respektować prośby i zalecenia kogoś tak mało ważnego, jak dyrektor szkoły, musi się ono jeszcze bardziej przestraszyć.
Drodzy Rodzice! Na przestrzeni lat dostaliście w szkołach mnóstwo praw dla siebie i swoich dzieci. Godne to i sprawiedliwe. Ale są też koszty, a należy do nich zaburzenie poczucia bezpieczeństwa. Im będzie groźniej, tym bardziej będziecie skłonni podporządkować się autorytarnej władzy. Pal licho koronawirusa; prędzej czy później wygaśnie, jak każda epidemia. Tu jestem delikatnym optymistą. Ale z katastrofą klimatyczną tak łatwo nie pójdzie. Bardzo się boję, że ostateczną ofiarą padnie liberalna demokracja. O szkołach nie warto nawet pisać, bo jak powszechnie wiadomo, są do niczego. No i nie mają żadnego znaczenia politycznego.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>> Dyrektor po węższej stronie lejka
>> Osaczeni
>> Rodzice rodzą się z kapusty