Nauczeństwo, czyli edukacja w formie prosumenckiej

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Nauczeństwo (taki właśnie na próbę stworzony neologizm, w facebookowym dialogu ze studentami i omawianiu projektu) to znaczy uczyć się od siebie nawzajem, gdzie role nauczyciela i ucznia/studenta są przemieszane. Raz jestem nauczycielem, a raz uczniem.

W sumie to istota uniwersytetu, gdzie we wspólnocie uczących i nauczanych wspólnie zbliżamy się do prawdy i odkrywamy świat. Wspólne, zespołowe budowanie wiedzy zbiorowej. Potrzeba tylko odrobimy pokory i uświadomienie sobie, że nie wiem wszystkiego i nie znam się na wszystkim lepiej od na przykład studentów. Ba, i od ucznia z pierwszej klasy szkoły podstawowej możne się czegoś nauczyć. Wystarczy odrobina otwartości.... i dziecięcej ciekawości świata.

Kończą się właśnie zajęcia z autoprezentacji w wersji zgamifikowanej (zgrywalizowanej). Studenci przesyłają swoje mini-projekty w formie e-portfolio oraz inne "zadania specjalne". Niektóre pomysły są dla mnie innowacyjnym zaskoczeniem. Namacalnie przekonuję się, że istnieje pokolenie cyfrowych tubylców, funkcjonujących jako wielozadaniowcy z podzielną uwagą. Ma to swoje plusy i minusy. Ale tacy są, ukształtowani przez środowisko, w którym żyją. Są jak inna kultura, inna cywilizacja. Osobiście uczę się od studentów korzystania z mobilnego internetu, a i ja ich czegoś uczę. Zamieniamy się na chwilę rolami. Uczymy się nawzajem, w działaniu (nauczanie problemowe, koncepcja nauczyciela ignoranta, kolektywizm). Pozostawanie w sieci powiązań i wspólne tworzenie systemu wiedzy indywidualnej i tej grupowej.

Psychologia zapamiętywania wskazuje, że samo słuchanie wykładu to przeciętnie zaledwie 5% zapamiętanych treści. Im bardziej aktywnie podchodzimy do uczenia się, tym jest większa efektywność zapamiętywania (a więc i uczenia się). Przy czytaniu samodzielnym wzrasta już do 10 %. Bo czytanie wymaga większego wysiłku niż słuchanie (na wykładzie można zasnąć lub myśleć o niebieskich migdałach, a w tym czasie treść ulatuje – przy książce jak zaśniemy, to po obudzeniu zaczynamy w tym samym miejscu, nic nie tracimy). Tu mała dygresja: czy ma sens na wykładach akademickich czytanie treści ze slajdów (lub dawniej folii)? Ale największa efektywność zapamiętywania treści jest wtedy… gdy nauczamy innych i gdy od razu próbujemy wiedzę zastosować w praktyce. To już rzędu 75-90% zapamiętanych treści. Zatem pozwolić nauczać się… to zwiększanie efektywności zapamiętywania owych nauczycieli. Innym przykładem jest samopomoc studencka (uczniowska), wspólne uczenie się, pomaganie sobie, gdy jedni tłumaczą tym „słabszym” zawiłe treści na kolokwium czy egzamin, to doskonały proces efektywnego uczenia się. Horyzontalny przekaz informacji jest większy niż myślimy.

Tak więc prosumenckie podejście do edukacji to zwiększanie efektywności nauczania. Tylko jak nazwać taki proces? Pojęcie „prosument” powstało przez połączenie w jedno dwóch słów i dwóch zdawało by się przeciwstawnych i rozłącznych procesów: producent i konsument. Analogicznie ze zjawiskiem – prosumpcja (produkcja i konsumpcja naprzemienna, i w jednym). Prosumcja jest coraz popularniejsza w odniesieniu m.in. do produkcji i konsumpcji energii elektrycznej z wykorzystaniem własnych, niewielkich źródeł energii odnawialnej. Prosumcja wywraca dawne stereotypy i przebija się przez skostniałe i nieadekwatne uregulowania prawne. Z trudem, ale się przebija.

A jak nazwać prosumencką edukację? Połączenie nauczyciela i ucznia to… nauczeń, a proces wychodź że powinien nazywać się nauczeństwo (nauczanie i uczenie się w jednym).

Nauczeństwo to edukacja w działaniu, przez realizację projektów (gdzie wszyscy się czegoś uczą), w których nauczyciel jest uczestnikiem, tutorem, coachem. Nauczeństwo to także skupienie się na tworzeniu warunków do uczenia się a nie transmisja gotowej i niepodważalnej wiedzy. Na uniwersytecie teoretycznie powinno być to proste. Przecież warunkiem koniecznym, aby być wykładowcą akademickim, jest tworzenie: prowadzenie badań naukowych lub działalności twórczej. Jest więc pracownik twórcą i uczestnikiem procesu, sam się przecież nieustannie uczy w działaniu i od innych. Wystarczy tylko do tego procesów włączyć studentów. W sumie zawsze tak było, np. w kołach naukowych, pracach dyplomowych itd. Tyle, że w ostatnich latach obserwowaliśmy proces transformacji uniwersytetu „w szkółkę”, upodabniając do klas i jednokierunkowej transmisji wiedzy .

Warto wracać do korzeni, do idei universitas. Lepszych będziemy wypuszczali absolwentów. Trzeba tylko spojrzeć na studentów jako partnerów, a nie mięso armatnie do wypełniania pensum i realizacji sylabusów.

Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.