Strefa wolna od myślenia?

fot. Fotolia.com

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Ponieważ z racji skrzywienia zawodowego wszystko kojarzy mi się z oświatą, kiedy Kraśnik w nowozmianowym kontekście pojawił się w mojej świadomości, w pierwszej chwili, zadałem sobie, przyznaję, naiwne pytania, czy ludzie, którzy nie wiedzą, czym jest homoseksualizm? Dlaczego ideologią nazywają niezgodność płci ciała i mózgu? Dlaczego nie odróżniają 5G od 5g i Wi-Fi od kuchenki mikrofalowej, czy w ogóle chodzili kiedyś do jakiejś szkoły? Przez myśl mi oczywiście nie przeszło, że jakieś 30 lat temu radni Kraśnika byli epatowani wiedzą o dzisiejszych technologiach i problemach społecznych, ale przecież szkoła jest miejscem, które „ma kształtować zdolności poznawcze, zachęcać do rozwoju oraz wzbudzać szacunek dla wiedzy i jej zdobywania”!

Natychmiast zbeształem się za to chciejstwo, bo doskonale wiem, że są to założenia papierowe i szkoła z tej części swojej misji wywiązuje się akurat najsłabiej. Paradoksalnie, ta współczesna znacznie gorzej, niż ta, którą pamiętam z własnych doświadczeń i nie sądzę, by w ogóle mogło się to zmienić w najbliższej przyszłości.

Niestety, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, szkoła, z rozmaitych, także obiektywnych względów, nie jest zdolna do tępienia ignorancji, co zresztą widać dookoła. To prawda, ignorantami bywają nieźle wykształceni prawnicy, nauczyciele, lekarze itp.; czy jest się czemu dziwić, jeśli ignorantem okazuje się jakiś radny, albo wybierający go Kowalski? Szkoła nie ma tu nic do gadania, a i sama często krzewi ignorancję – pomyślałem sobie i westchnąłem z rezygnacją, bo od lat się łudzę, że sam do tego nie przykładam ręki...

Już miałem zakończyć wewnętrzny dialog tą przykrą konstatacją, kiedy uzmysłowiłem sobie, że zgodnie ze swoimi ustawowymi zadaniami (i nie jest to wcale wynalazek post transformacyjny), szkoła, oprócz dydaktycznej, pełni także funkcje wychowawcze. Być może nie da się w nich zmieścić rozumienia zasady działania technologii transmisji sygnału elektromagnetycznego, ale cień zrozumienia dla drugiej istoty ludzkiej, jakkolwiek pojęty humanizm, poszanowanie nietykalności osobistej i wyrzeczenie się przemocy (także psychicznej) chyba tak. Są więc trzy możliwości. Albo radni głosujący za przyjęciem uchwały o utworzeniu w Kraśniku tzw. strefy wolnej od LGBT okazali się zupełnie odporni na tego rodzaju działania wychowawcze, albo szkoły, do której uczęszczali, były zupełnie inne, niż moja i nawet w teorii podobnych funkcji nie pełniły, albo też, co najbardziej prawdopodobne, obie powyższe okoliczności zaistniały jednocześnie i w połączeniu ze środowiskową ignorancją, fałszywą moralnością i kołtuństwem, złożyły się na społeczny skandal, którego jesteśmy (jakże biernymi) świadkami. Mocne słowa? Za mocne?

To może inne… Nur für Deutche! Jude raus! Judefrei zone. Kojarzy ktoś? Wiadomi „radni” powinni kojarzyć. Tak już przecież było. Co trzeba mieć w głowie, żeby nie widzieć podobieństwa? Jak nie rozumieć, że słowa (jednych) zwykle wyprzedzają czyny (innych)? W Kraśniku nie pobito jeszcze nikogo na śmierć? Nie podpalono domu? A może miejscowa policja do tej pory jeszcze tego „nie wie” lub szuka „nieznanych sprawców”?

Mówiąc szczerze, niewiele interesuje mnie wykształcenie ludzi, głosujących za przerobieniem swojego miejsca zamieszkania w technologiczny skansen. Jednak kolejną, znamienną odsłoną skandalu jest fakt, że choć realna groźba utrwalenia niezbyt chwalebnego wizerunku radnych Kraśnika, poskutkowała wycofaniem się rakiem z elektromagnetycznych fobii (oficjalnie, przekonała ich prelekcja przedstawicieli Ministerstwa Cyfryzacji), to w stosunku do dużo ważniejszych kwestii, są oni na jakiekolwiek argumenty zupełnie impregnowani. No cóż, jeśli mieszkańcy, utożsamiający konserwatyzm z zapóźnieniem cywilizacyjnym, demokratycznie wyrażają taką wolę, mogą przerobić swoje miasto na kształt wioski Amiszów i nikt nie może mieć o to do nich pretensji. Kiedy jednak zatroskani o własną tożsamość, lokalni pseudopatrioci chcą stygmatyzować, marginalizować i wykluczać kogokolwiek z granic autorytarnie zawłaszczonych „terytoriów”, każdemu obdarzonemu śladową przyzwoitością powinna zapalić się w głowie ostrzegawcza lampka.

Sadząc po realnym odzewie, jaki ta sprawa (i szereg podobnych) wywołała, przyzwoitość jest w naszym kraju towarem deficytowym. Dziś chłopcem do bicia, a raczej kozłem ofiarnym, leczącym kompleksy kulturowych i intelektualnych peryferiów jest środowisko LGTB, jutro mogą być nim wszyscy i każdy z osobna. O ile jestem przekonany, że umysłowo i moralnie skarlałym populistom, którzy właśnie wykroili sobie znaczną część terytorium naszego kraju, żadna edukacja już nie pomoże, o tyle, będąc nauczycielem, muszę z równym przekonaniem głosić, że szkole nie wolno pozostawać obojętną wobec otaczającej ją rzeczywistości.

Pisząc te słowa, zdaję sobie sprawę z fundamentalnej sprzeczności w nich tkwiącej, spowodowanej podległością szkolnictwa powszechnego państwu, które, osobą właśnie powołanego ministra, w najmniejszym stopniu nie gwarantuje przestrzegania zapisów prawnych o zadaniach szkoły, nawet w tak rozmydlonej postaci, jak ta w ustawie z 1991r. Uważam jednak, że, podobnie jak na władzy sądowniczej, mimo przeprowadzanego na nią zamachu, spoczywa obecnie odpowiedzialność za utrzymanie resztek praworządności, tak na szkole powinien ciążyć obowiązek zapewnienia wychowankom ich praw konstytucyjnych.

Na co dzień, jak chyba większość nauczycieli, skupiam się na kwestiach merytorycznych, dotyczących nauczanego przedmiotu, ale są takie chwile, kiedy właśnie pozostałe funkcje szkoły wymagają szczególnej uwagi. Chyba znów nadchodzi taki moment. Wiem, że jest to tylko i wyłącznie kwestia sumienia i przyzwoitości ludzi funkcje te realizujących, bo, jak widać wokół, nawet słowa zapisane w konstytucjach mają tylko tyle mocy i znaczenia, co ludzie je odczytujący. W jaki sposób odczytuje je nowy minister edukacji, przepraszam Naród, narodowej, wszyscy mieliśmy okazję usłyszeć. Z obecnym „rzecznikiem” praw dziecka będą z pewnością mówić jednym głosem, bez względu na fakty. Ponieważ nigdy w życiu nowy minister nie miał nic wspólnego z edukacją, mam prawo przypuszczać, że żaden z realnych, palących problemów szkoły nie będzie jego priorytetem. Trudno się spodziewać, żeby jedynym polem działania ministra „konserwatysty” nie było tworzenie, nie tylko na intelektualnej prowincji, szkolnej strefy wolnej od „niepoprawnych” idei.

W obliczu koncentracji władzy w rękach ludzi o poglądach antyliberalnych oraz zapędach antydemokratycznych i dyktatorskich, a także nasilenia prób indoktrynacji, narzucania jedynie słusznego światopoglądu i sposobu bycia, nie wydaje się, by internetowa satyra była wystarczającym środkiem zabezpieczenia podstawowych praw obywatelskich. Nie można oczekiwać, by była takim zabezpieczeniem dla tych, którym „demokratyczne” państwo odmawia prawa do obecności w przestrzeni publicznej, określania i ujawniania swojej tożsamości, zakładania rodzin ze skutkami prawnymi, decydowania o poczęciu dzieci i karierze zawodowej, wolności religijnej lub wolności od religii. W chwili, gdy aparat państwa został niemal w całości zawłaszczony przez programowo wdrażaną, społeczną korupcję, obyczajową dulszczyznę i bezwzględną hipokryzję, wszyscy zdolni jeszcze do osądu sytuacji, powinni zdać sobie sprawę, że stali się powoli gotowaną żabą. Tuż po 2015 roku, niektóre posunięcia politycznych troglodytów budziły jeszcze szczery niesmak i skutkowały głośnymi protestami, i manifestacjami. Dziś nie słychać już larum, kiedy RPD opowiada bzdury i szkaluje dzieci, które nie urodziły się w zgodzie z jego wyobrażeniem o biologii, organizacje kobiece nie organizują już marszów pod Sejmem ani pod KUL, gdzie kolejny, dumny z własnej ignorancji, kieszonkowy macho wykłada model Die drei K, jako jedyny właściwy kobiecie, a prezes ZNP, na spokojnie i pragmatycznie zastanawia się, „ile we wcześniejszych wypowiedziach ministra było spektaklu politycznego odgrywanego na potrzeby twardego elektoratu, a ile własnych opinii[…]”, jakby to w ogóle miało znaczenie dla ofiar otwarcie propagowanej mowy nienawiści!

Ponieważ nie widać obecnie jakichkolwiek zorganizowanych sił zdolnych otwarcie przeciwstawiać się oportunistom, wykorzystującym najniższe instynkty, ignorancję i wiadome opium dla utrzymania władzy, pozostaje mieć nadzieję, że jest wystarczająco dużo ludzi, dostrzegających istotę niebezpieczeństwa. Od tej liczby zależeć będzie, jak długo jako społeczeństwo, będziemy wychodzić z bagna uprzedzeń, fobii i populizmu. Ufam, że w tej grupie są również nauczyciele szkolni i akademiccy, że niezależnie od swoich poglądów politycznych oraz jawnie artykułowanych lub zaledwie sugerowanych wytycznych „wiodącej siły narodu”, pomogą przetrwać młodym ludziom wystawianym poza nawias społeczeństwa, którego stanowią procent większy, niż się niektórym wydaje. Chcę wierzyć, że tacy nauczyciele w swoich szkołach nie będą tworzyć, ani rozbudowywać stref wolnych od człowieczeństwa. Także tych niezadekretowanych uchwałą żadnej rady miasta.

 

Notka o autorze: Robert Raczyński – anglista, tutor, nauczyciel chyba nie tylko angielskiego, ale z dystansem do misji, metodyki i nauczania masowego, dydaktyczny oportunista. Kiedyś uczył w śp. gimnazjum, dziś w liceum. Prowadzi blog Eduopticum, o oświacie, edukacji i ich funkcjonowaniu w kulturze.