Wychowanie w szkole, czyli naprawdę dobra zmiana

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Początek jesieni upływa pod znakiem mobilizacji przeciwników chaosu w edukacji, czyli reform zapowiadanych przez panią minister Zalewską. Obok wcześniejszych petycji, wezwań i apeli rozpowszechnianych w internecie oraz publicystyki wskazującej rozmaite (delikatnie mówiąc) mankamenty „dobrej zmiany”, pojawiły się manifestacje uliczne. Każdy, kto zdaje sobie sprawę, jak trudno jest skłonić nauczycieli do aktywnego protestu, doceni, pozornie tylko skromną, szacunkową liczbę 20-25 tysięcy uczestników pikiet przed urzędami wojewódzkimi, które odbyły się 10 października pod egidą ZNP.

Niestety, wyraźnie widać, że jakakolwiek merytoryczna debata na temat rodzimego systemu edukacji jest, chwilowo przynajmniej, niemożliwa. Nic dziwnego. Już od dłuższego czasu większość podejmowanych przez polityków działań bazuje na badaniach opinii publicznej i jest oceniania głównie przez pryzmat kolejnych sondaży. Biada problemom, które wykraczają poza sferę kompetencji przeciętnego Kowalskiego. Ich rozstrzygnięcie opiera się na emocjach, czasem stymulowanych odpowiednio zręczną socjotechniką. Taką właśnie posłużył się ostatnio Jarosław Kaczyński w jednej z wypowiedzi medialnych, kiedy stwierdził, że reforma edukacji jest potrzebna, ponieważ „jest to przekonanie większości społeczeństwa i zdecydowanej większości ekspertów”. Słysząc to, wszyscy darzący bezkrytycznym zaufaniem prezesa PiS-u utwierdzili się tylko w przekonaniu, że „dobrą zmianę” w edukacji popiera wielu mądrych ludzi, w tym oczywiście oni sami. Ze swej strony Jarosław Kaczyński powiedział prawdę, a dokładnie – część prawdy. Większość ekspertów naprawdę uważa, że należy reformować polską edukację, tyle tylko, że nie w taki sposób, w jaki zamierza to czynić obecna władza. W istocie, jeśli wziąć pod uwagę główny, najbardziej radykalny element „dobrej zmiany”, czyli likwidację gimnazjów, wyrażana publicznie opinia licznego grona ekspertów, w tym wielu profesorów pedagogiki, jest zdecydowanie krytyczna. „Niedopowiedzenie” Prezesa w tej kwestii jest właśnie przykładem socjotechniki.

Nader dowolne manipulowanie informacjami w debacie publicznej jest jednym ze znaków czasu. Dwa (zazwyczaj) obozy, okopane na swoich pozycjach, obrzucają się wypowiedziami, których jedynym zadaniem jest przechylenie szali sympatii elektoratu na swoją stronę. W tych niekończących się zmaganiach słuszność, interes społeczny, dobro uczniów, już dawno przegrały z dyktatem słupków sondażowych. Dla edukacji jest to tragedia, ponieważ akurat w tej dziedzinie spokój i cierpliwość stanowią fundament, na którym dopiero można budować nowoczesne rozwiązania, obliczone na dziesięciolecia. Tymczasem zamiast spokoju mamy niekończącą się serię wstrząsów. I żadną pociechą nie jest świadomość, że datuje się ona już od kilku rozdań rządowych. Cóż z tego, że za poprzedniej władzy kolejne panie minister podejmowały działania równie nieprzemyślane i czyniły to z podobną arogancją, co obecna szefowa resortu edukacji? Czy naprawdę błędy poprzedników usprawiedliwiają kolejne błędy, ich następców?!

Chwilowo tkwimy w zaklętym kręgu, co martwi mnie tym bardziej, że wśród wielu zamierzeń obecnych władz MEN znajdują się również działania zasługujące na poparcie. Niestety, gwałtowna zmiana systemu niesie ze sobą zagrożenia daleko przewyższające jakiekolwiek możliwe korzyści. W tej sytuacji i wobec braku uczciwej debaty społecznej, umożliwiającej wypracowanie consensusu wokół naprawdę sensownych rozwiązań, protest pozostaje jedynym racjonalnym wyborem dla każdego, komu zależy na jak najlepszym kształceniu młodego pokolenia. Niestety.

Aby nie ograniczyć się w tym miejscu do kolejnej już analizy obecnej (dość beznadziejnej) sytuacji proponuję przyjrzeć się dla odmiany jednemu z bardziej sensownych haseł „dobrej zmiany”. Mam na myśli „wzmocnienie wychowawczej funkcji szkoły”.

Ponieważ od z górą ćwierćwiecza wychowanie traktuję jako najważniejszy element swojej misji nauczyciela, owa ministerialna deklaracja doskonale trafia w moje oczekiwania. Tym bardziej, że kolejne przeprowadzane reformy oświatowe systematycznie zmniejszały rangę tego aspektu działalności szkoły, na rzecz nabywania przez uczniów wiedzy i umiejętności dających się sprawdzić za pomocą zewnętrznych egzaminów. Niestety, słuchając pani minister Zalewskiej i śledząc pojawiające się projekty rozwiązań prawnych, mam jednak obawy, że i w tej materii grozi nam obranie niewłaściwego kierunku.

Cieszy mnie docenienie wychowawczej funkcji szkoły, bowiem uważam, że współczesna rodzina nie jest w stanie sama udźwignąć misji wychowania dzieci, a wręcz nie ma nawet takiej możliwości. Inne są warunki funkcjonowania dziecka w kilkuosobowym środowisku rodzinnym, a inne w znacznie liczniejszej i bardziej złożonej społeczności szkolnej. Do pełnego rozwoju potrzebne są zróżnicowane doświadczenia. Nie ma tu miejsca na konkurencję, ale na rozumne współdziałanie, przy poszanowaniu roli obu stron. W tym celu potrzebne jest jednak podobne rozumienie procesu wychowania.

Wypowiedzi szefowej MEN napawają mnie obawą, że pojmuje ona wychowanie jako działanie o charakterze dydaktycznym. Pewien ciąg czynności, opartych na jakimś programie, prowadzący do osiągnięcia założonego efektu, którym dla obecnej opcji politycznej wydaje się być Polak-patriota, pełen dumy narodowej, świadomy wyjątkowości i odrębności swojego plemienia względem innych, czasem przyjaznych, częściej potencjalnie wrogich. W rzeczy samej, podejmując odpowiednie działania, eksponując wybrane wydarzenia historyczne, symbole, można próbować wpoić młodym ludziom pewien zasób tego typu poglądów i postaw. W jakimś tam stopniu może się to nawet udać, choć doświadczenia czasów PRL pokazują, że efekt bywa bardzo powierzchowny. W swojej istocie to zresztą w ogóle nie jest wychowanie, które powinno być rozumiane jako kształtowanie świadomej postawy młodego człowieka wobec siebie i swojego otoczenia.

Proces wychowania, który moim zdaniem w pełni zasługuje na tę nazwę, opiera się na codziennym funkcjonowaniu jednostki w otoczeniu społecznym, z którego, w sposób w znacznej mierze nieuświadomiony, czerpie ona wzorce zachowań i zręby poglądów. Jeśli dzieje się to w warunkach pewnej swobody i harmonii, owe wzorce i zręby budują podstawę dla samorozwoju, pozostawiając miejsce dla poczucia autonomii młodego człowieka, które pozwala mu rozwinąć jego unikalną osobowość. Serwowanie gotowych wzorców, wtłaczanych do głowy za pośrednictwem rozmaitych rytuałów, zasługuje raczej na miano tresury. I tego właśnie – takiego pojmowania wychowawczej funkcji szkoły, obawiam się, z niepokojem oczekując w jaki sposób deklaracje pani minister zmaterializują się w projektach aktów prawa oświatowego.

Bycie świadomym wychowawcą oznacza dla mnie konieczność ciągłej refleksji nad stanem społeczeństwa i jego potrzebami. Tu i teraz, pod koniec 2016 roku, najbardziej palący wydaje mi się problem malejącego kapitału zaufania społecznego i pogarszania się jakości relacji między ludźmi. Dotyka on także wielu szkół, często traktowanych dzisiaj jak zwykłe zakłady usługowe, choć w rzeczywistości nadal powołane są one do pełnienia ważnej misji społecznej. Szkoła jest źródłem fundamentalnych doświadczeń młodego człowieka, co w sposób szczególny dotyczy właśnie sfery relacji międzyludzkich. Źle zorganizowana, targana konfliktami pomiędzy rodzicami, nauczycielami i samymi uczniami, traktująca dzieci i młodzież przedmiotowo, nie stanowi dobrego wzorca i nie kształtuje ludzi zdolnych w przyszłości czynić życie społeczne lepszym. Dlatego uważam, że wypracowywanie w poszczególnych placówkach rozwiązań organizacyjnych i programowych, sprzyjających ich harmonijnemu funkcjonowaniu w sferze relacji międzyludzkich, jest palącą potrzebą chwili. Oczywiście ogromne znaczenie mają postawy ludzkie, podobnie jak wartości, którymi kierują się w życiu poszczególne osoby, ale w tak dużych organizmach społecznych, jak szkoły, ważne są też konkretne regulacje prawne, zasady postępowania służące ochronie dobrych relacji pomiędzy ludźmi.

W celu zachowania dziedzictwa przyrodniczego ludzkości tworzy się, między innymi, tzw. obszary „Natura 2000”, objęte szczegółowymi regulacjami prawnymi dotyczącymi ochrony ich zasobów. Moim marzeniem jest nadanie placówkom szkolnym, a już szczególnie szkołom podstawowym, analogicznego charakteru obszarów „Społeczeństwo 2000”, chroniących najcenniejsze relacje międzyludzkie, oparte na takich nadszarpniętych dzisiaj fundamentach, jak zaufanie, życzliwość, lojalność i niezawodność.

Nie chodzi mi bynajmniej o zredagowanie jakiegoś manifestu dobrej woli, ale wypracowanie konkretnych rozwiązań, które sprzyjałyby tworzeniu ze szkoły dobrego środowiska wychowawczego. Sam jestem gotów na początek wrzucić do puli kilka rozwiązań wypracowanych i funkcjonujących na co dzień w kierowanych przez mnie placówkach. Mam nadzieję, że podobnie uczynią przedstawiciele innych szkół, z którymi w najbliższym czasie spotkamy się na seminarium pedagogicznym pt. „Szkoła jako obszar Społeczeństwo 2000”. Do efektów inicjowanych teraz działań mam nadzieję wrócić w przyszłości na tym blogu i na łamach kwartalnika „Wokół szkoły”.

Jest już niemalże truizmem stwierdzenie, że w dzisiejszym świecie można (i trzeba) uczyć się przez całe życie. Wciąż jednak kształtowanie osobowości człowieka odbywa się głównie w latach młodości. Dodając dwa do dwóch warto wyciągnąć z tego wniosek, że wychowanie zasługuje na co najmniej taką samą rangę we współczesnej szkole, jak nauczanie.

Zdecydowanie warto poświęcić mu więcej refleksji niż dotychczas.

 

.