Znaki czasu i dlaczego tak jest, jak jest?

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania na blogu o zjawiskach, które w sposób szczególny odzwierciedlają zmiany, jakie zaszły w społeczeństwie na przestrzeni ostatnich lat; ważnych z punktu widzenia refleksji pedagogicznej. Muszę zresztą przyznać się do pewnej fascynacji tymi swoistymi „znakami czasów”, jeszcze niedawno trudnymi do wyobrażenia, a teraz spokojnie mieszczącymi się w spektrum normalności. Przedziwna to fascynacja, często pełna niedowierzania, czasem też zadumy nad społeczeństwem najwyraźniej pozbawionym drogowskazów, które kiedyś wydawały się ponadczasowe.

Oto ksiądz profesor z Krakowa takimi słowy wyraża swoją dezaprobatę dla działalności papieża Franciszka:

Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska.

W głowie się nie mieści, że katolicki kapłan nie tylko głośno krytykuje zwierzchnika swojego Kościoła, ale publicznie życzy mu śmierci! Głośne i otwarte życzenie komuś zejścia śmiertelnego jest samo w sobie szokującym przejawem zdziczenia obyczajów, a w ustach księdza, w odniesieniu do papieża, pokazuje dodatkowo, że we współczesnym świecie nie już autorytetów. Dodatkowo mamy w tej wypowiedzi jeszcze stwierdzenie, że o szczęśliwą śmierć zawsze można prosić Boga, bo jest ona wielką łaską, czyli – w kontekście całości – po prostu Mount Everest hipokryzji.

Czy w obliczu takiego dictum mogę jeszcze żywić nadzieję, że ktokolwiek będzie szanował mój autorytet, nauczyciela, bądź dyrektora szkoły?! Wiedzę, kompetencje, piastowane stanowisko?! Od kilku lat ze zdziwieniem odczuwałem erozję tego autorytetu, teraz przestałem się dziwić. Jeśli nawet Ojciec Święty…

Rzecznik Praw Dziecka niepokoi się nadmiarem prac domowych zadawanych uczniom w szkołach. Występuje w tej sprawie do Ministra Edukacji Narodowej pisząc, między innymi:

Warto w tym miejscu przywołać przykład systemu edukacji Finlandii, w którym normą jest niezadawanie prac domowych na poziomie edukacji podstawowej. W Polsce również istnieją bardzo dobrze funkcjonujące szkoły, w których nie ma prac domowych. Do takich należy Szkoła Podstawowa nr 323 im. Polskich Olimpijczyków w Warszawie oraz szkoły nauczające metodą Montessori.

Nie będę narzekał, że jeden z wysokich urzędników państwowych niezbyt trafnie przywołuje przykład Finlandii, w której jednak prace domowe bywają zadawane. Można to uznać za chwyt retoryczny, wykorzystujący aktualnie panującą w Polsce modę na system edukacyjny tego skandynawskiego kraju, która zresztą odzwierciedla bardziej nasze marzenia, niż tamtejsze realia. Ale przywołanie jako wzorca Szkoły Podstawowej nr 323 w Warszawie, zaledwie pół roku po podjęciu w tej placówce próby (podkr. moje – JP) ograniczenia prac domowych, bez jakiejkolwiek wiarygodnej oceny skutków tego eksperymentu (który niedługo później stał się zresztą w lokalnym środowisku zarzewiem konfliktu), to już prawdziwy znak czasów. Pokazujący, że jakość informacji nie ma dzisiaj żadnego znaczenia, ważne tylko, żeby pasowała do przyjętej tezy. I że ten uwiąd rzetelności, zaufania do źródeł, dotarł już nawet do tak szacownej instytucji, jak Urząd Rzecznika Praw Dziecka.

Czy wobec tego może dziwić zanikanie w całej przestrzeni publicznej poczucia odpowiedzialności za słowa, za wiarygodność głoszonych poglądów i sensowność podejmowanych działań?! Czego dobitną ilustrację stanowi cała działalność pani minister Zalewskiej…

Znakiem czasów jest też stanowczość wyrażanych sądów, co można dostrzec właściwie w każdej toczącej się publicznie debacie. Nie odbiega od tego standardu sfera edukacji. Oto w komentarzu do jednej ze swoich publikacji na portalu Edunews.pl (serdeczne gratulacje z okazji dziesięciolecia i życzenie: "Tak trzymać!") czytam, co należy zrobić w obliczu problemu, którego prostego rozwiązania ja nie potrafiłem wskazać:

1. Zezwolić każdej szkole i każdemu dyrektorowi na "eksperyment pedagogiczny".
2. Opracować RAMOWE założenia dla szkoły BEZ LEKCJI, BEZ DZWONKÓW, BEZ KLAS i BEZ PRZEDMIOTÓW, w których uczniowie uczą się metodami projektowymi, mieszanymi itp. (wszyscy wiemy, o co chodzi, więc skrócę tę modlitwę).

Wszystko inne rozwiąże się samo, gdyż rodzice, nauczyciele, dyrekcja samorządu w ciągu kilku-kilkunastu miesięcy dopracują wszystkie istotne metodyki i materiały edukacyjne BEZ POMOCY WYDAWNICTW i innych firm z otoczenia edukacyjnego. Dzisiaj mamy INTERNET ! Nie potrzeba już papierowych książek, a ćwiczenia każdy nauczyciel opracuje na podstawie różnych stron lub sam lub skopiuje od innych nauczycieli.

Osobiście jestem zwolennikiem eksperymentów pedagogicznych, kilka mam nawet w dorobku i prawdopodobnie dałbym sobie radę ze szkołą bez lekcji, klas i przedmiotów. Jednak nie podzielam przekonania, że dzięki temu wszystko rozwiąże się samo. Wręcz odwrotnie – sądzę, że bałagan wywołany tak gwałtowną zmianą wielokrotnie przewyższyłby chaos, jaki wywołała w polskiej edukacji obecna reforma. I uważam, że podobnie byłoby, gdyby nagle znieść stopnie, zlikwidować podstawę programową albo znieść egzamin maturalny. W każdym z tych pomysłów dostrzegam sporo racji, ale blisko czterdziestomilionowe społeczeństwo potrzebuje przemyślanego i spójnego systemu, a nie myślowego ADHD, choćby nacechowanego największym nawet entuzjazmem i granitową wiarą w sukces.

Wskazałem tutaj trzy znaki czasów spośród wielu zgromadzonych wcześniej na użytek tego wpisu. Jednak samo ciągnięcie wyliczanki niczego nowego już nie wniesie. Znacznie ciekawszą opcją wydaje mi się refleksja – dlaczego tak się dzieje, skąd biorą się te wszystkie zmiany?! Znajomość objawów choroby pozwala jedynie na leczenie zachowawcze. Poznanie przyczyny daje nadzieję na wyleczenie. Zresztą, może to w ogóle nie jest choroba, tylko… ewolucja?!

Jeszcze do niedawna byłem skłonny za obecny stan rzeczy obwiniać rozwój internetu i połączenie jego możliwości ze wspaniałą, a zarazem ułomną ludzką naturą. Pewna lektura uprzytomniła mi jednak, że równie dobrze mógłbym mieć pretensje do posłańca o złe wieści, które przynosi. Tymczasem to tylko posłaniec.

Krzem jest jeszcze bardziej cierpliwy, niż papier, więc w internecie można wyczytać wszystko, ale ja osobiście czuję się bezpieczniej, gdy w tym, co jest mi proponowane, zawarte zostaje jakieś „ale”, jakiś margines na błąd, niepewność. Niestety, większość źródeł, zarówno pisanych, jak filmowych sprawia wrażenie reklamy „Amway” – zero wątpliwości, prosta droga do sukcesu. Dlatego z przyjemnością sięgnąłem po książkę, która w ogóle nie daje gotowych recept, ale jedynie bogatą pożywkę dla własnych refleksji. Oto w połowie kwietnia ukazało się na polskim rynku kolejne dzieło izraelskiego historyka i filozofa, Youvala Noaha Harariego, profesora Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Kilka lat temu zafascynował mnie książką „Od zwierząt do bogów. Krótka historia ludzkości”. Zamieściłem nawet jej recenzję w numerze 3 kwartalnika „Wokół szkoły”. Z niecierpliwością oczekiwałem zatem premiery następnej pozycji: „Homo deus. Krótka historia jutra”. I nie zawiodłem się.

Już na wstępie Harari zwraca uwagę, że z początkiem trzeciego tysiąclecia ludzkość obudziła się w rzeczywistości nie mającej precedensu w całej jej historii. Wszystko bowiem wskazuje na to, że udało się rozwiązać trzy największe problemy, które od zawsze determinowały ludzki los. Uwolniliśmy się od zmory głodu, zwyciężyliśmy groźbę zarazy i dość powszechnie cieszymy się pokojem.

Tak izraelski uczony pisze o groźbie głodu:

W ciągu ostatnich stu lat postęp techniczny, ekonomiczny i polityczny doprowadził do powstania skutecznych systemów chroniących ludzkość przed biologiczną granicą ubóstwa. Masowy głód nadal od czasu do czasu dotyka pewnych obszarów, ale są to sytuacje wyjątkowe i niemal zawsze wynikają raczej z ludzkiej polityki niż z katastrof naturalnych.

Właściwie to dzisiaj w większości krajów dużo gorszym problemem niż głód jest objadanie się. (…) W 2014 roku ponad 2,1 miliarda ludzi miało nadwagę, gdy tymczasem niedożywieniem było dotkniętych 850 milionów. (…) W 2010 roku głód i niedożywienie łącznie spowodowały śmierć mniej więcej miliona ludzi, podczas gdy otyłość zabiła trzy miliony.

W kwestii epidemii, które wciąż zbierają znaczne żniwo, ale są niewspółmiernie mniejsze w skali nieszczęścia w stosunku do „czarnej śmierci”, czyli dżumy z połowy XIV wieku, czy grypy „hiszpanki”, która pochłonęła ponad dwa razy więcej ofiar, niż cała I wojna światowa, Harari konkluduje:

Jasne, nie możemy mieć pewności, że nasz świat nie doświadczy jakiegoś nowego wybuchu eboli, albo nieznanej odmiany grypy, która wybije miliony. Ale nawet gdy tak się stanie, nie uznamy tego za nieuniknioną naturalną katastrofę. Raczej potraktujemy to jako niewybaczalne ludzkie niedopatrzenie i będziemy szukali winnych, żeby pociągnąć ich do odpowiedzialności.

O wojnie zaś pisze:

Od epoki kamienia do wieku pary, od Arktyki do Sahary każdy człowiek na świecie wiedział, że w każdej chwili sąsiedzi mogą najechać jego terytorium, pokonać jego armię, wymordować jego lud i zająć jego teren.

W drugiej połowie XX stulecia to prawo dżungli w końcu zduszono. Na większości obszarów wojny stały się rzadsze niż kiedykolwiek wcześniej. W dawnych społeczeństwach rolniczych przemoc stosowana przez ludzi odpowiadała za mniej więcej 15 procent wszystkich zgonów, ale już w XX stuleciu była powodem tylko 5 procent ogólnej ich liczby, a na początku XXI wieku można jej przypisać w przybliżeniu 1 procent globalnej umieralności. W 2012 roku na całym świecie zmarło około 56 milionów osób; 620 tysięcy z nich zginęło w wyniku ludzkiej przemocy (wojna pochłonęła 120 tysięcy ofiar, a przestępczość kolejnych 500 tysięcy). Natomiast 800 tysięcy popełniło samobójstwo, a 1,5 miliona zmarło na cukrzycę. Cukier jest obecnie groźniejszy niż proch.

Niech Czytelnik wybaczy te długie cytaty, ale „Homo deus” liczy ponad 500 stron, więc nadal pozostawiam mu wiele do przeczytania, jeśli wola. Natomiast tylko na bazie przytoczonych stwierdzeń można uświadomić sobie z całą dobitnością, że właśnie za życia obecnego pokolenia ludzkość po raz pierwszy w historii zyskała poczucie, że bez boskiej ingerencji panuje nad swoim losem. Że każdy problem ma swoje rozwiązanie, a jeżeli coś przebiega nie po myśli, to nie jest to zrządzenie losu, ale kwestia techniczna, do rozwiązania przez konkretne osoby, które za nią odpowiadają.

Ta świadomość nie dociera do naszych umysłów w jednym akcie; rośnie w miarę absorbowania informacji o kolejnych osiągnięciach, świetlanych perspektywach, nadziejach ludzkości, jakich nie szczędzą nam media, w dużej mierze zresztą do celów reklamowych. I zdecydowana większość z nas w ciągu ostatnich lat nieświadomie przyjęła ten sposób myślenia.

Przypominasz sobie, Czytelniku, ubiegłoroczną tragedię w Suszku, gdzie dwójka harcerzy poniosła śmierć pod drzewami powalonymi przez nawałnicę? W komentarzach, które jak lawina rozchodziły się w internecie, nie widać było pełnego rezygnacji Bóg tak chciał!. Wręcz przeciwnie, wielu komentatorów dawało wyraz zdziwieniu, jak to w czasach internetu można było nie przewidzieć zdarzenia pogodowego i zapobiec jego potencjalnym skutkom. Ja sam wpis na blogu poświęcony tej tragedii opatrzyłem tytułem: To nasze państwo zawiodło!.

Oczekujemy dzisiaj, że każdy problem znajdzie swoje rozwiązanie. Jeśli nie możemy się go doczekać, głosimy własny pogląd, czy znamy się na danej materii, czy też nie. Z tego właśnie bierze się kategoryczność sądów, wskazana przeze mnie wcześniej jako znak czasów . Takie właśnie źródło ma krytyka papieża – ksiądz profesor uważa, że Ojciec Święty nie rozwiązuje problemów, które trawią Kościół i świat, więc życzy mu śmierci. Na pohybel starym zasadom moralnym - skuteczność ponad wszystko.

Czy teraz rozumiesz, Drogi Czytelniku, dlaczego wszystkie dzieci mają talenty, które należy odkryć, i dlaczego wszystkie powinny osiągnąć w szkole sukces?! Oczywiście, przecież po to zatrudniamy nauczycieli! I nie może być tłumaczenia, że się nie da… Czy rozumiesz, dlaczego nauczyciel nie ma racji, gdy krytykuje, na przykład, zachowanie twojego dziecka? On po prostu nie potrafi znaleźć odpowiedniej drogi, aby dotrzeć do ucznia. Jest złym nauczycielem., bo dobry z pewnością rozwiązałby problem.

Lektura „Homo deus” pomogła mi znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje. Nie pocieszyła, bo wszystko zdaje się wskazywać, że nie mamy do czynienia z chorobą, którą można by wyleczyć, tylko z ewolucją (przemianą) ludzkości, która wielu z nas… przerasta. Mnie na pewno.

W dalszej części książki Harari wskazuje trzy nowe cele, które jego zdaniem mniej lub bardziej świadomie stawia przed sobą ludzkość: zwyciężenie śmierci, uzyskanie stanu pełnego szczęścia oraz zdobycie statusu bogów: nieśmiertelnych i szczęśliwych, ale przede wszystkim obdarzonych mocą zmieniania siebie i kreowania nowych bytów. To cenny głos w dyskusji, do czego właściwie kształcimy dzisiaj młode pokolenie.

Nieśmiertelność i uzyskanie boskiej mocy wykracza jeszcze dzisiaj poza sferę świadomości przeciętnego człowieka. Natomiast z powszechnym pożądaniem szczęścia borykamy się na co dzień, także w każdej rodzinie i w każdej szkole. To ważny temat dla współczesnego pedagoga, jednak zdecydowanie zasługujący na osobny artykuł.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Zespołu Szkół STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.