Anatomia okrągłego stołu

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Nie jest trudno skrytykować obrady trwającego obecnie oświatowego okrągłego stołu – teatrum, które zaoferował polskiemu społeczeństwu pan premier Morawiecki. Można w ten sposób dać upust złości, jaką odczuwa wielu nauczycieli po zawieszeniu akcji strajkowej, w poczuciu braku jej namacalnych efektów. Nieżyczliwe komentarze cisną się pod pióro tym bardziej, że debata przebiega całkowicie pod dyktando rządzących, którzy narzucili zestaw tematów, starannie omijając bezpośrednią przyczynę strajku, czyli fatalną sytuację materialną pracowników oświaty.

Lista zagadnień pominiętych, a przecież palących, jest zresztą znacznie dłuższa – za przykład niech posłuży choćby gwałtownie pogarszająca się kondycja psychiczna młodego pokolenia. Obrazu nie poprawia też skład uczestników obrad, zdecydowanie niereprezentatywny dla całego środowiska oświatowego, obejmujący w dużej mierze przedstawicieli organizacji sprzyjających obecnej władzy oraz przypadkowe osoby, jak podano – wylosowane spośród zainteresowanych nauczycieli i rodziców.

Można jednak na ten okrągły stół spojrzeć także z innej perspektywy – jako na pozytywny skutek akcji strajkowej. Jej namacalny, choć niedoceniany efekt. Bez wątpienia bowiem to za sprawą strajku upowszechniła się w społeczeństwie świadomość, że polski system oświaty jest bardzo chory, i że coś z tym trzeba zrobić. To zryw nauczycieli podważył urzędowy optymizm władz, deklarujących dotąd z najwyższych trybun, że „dobra zmiana w edukacji” stanowi najlepszą drogę do odnowy polskiej szkoły. Choćby inicjatywa Mateusza Morawieckiego była w istocie tylko taktyczną zagrywką obliczoną na spacyfikowanie protestu nauczycieli, inicjując obrady premier pośrednio potwierdził niepowodzenie reformy Zalewskiej. Oczywiście o przyznaniu tego wprost nie może być mowy, jednak słuchając wypowiedzi przedstawicieli rządu, relacjonujących przebieg dyskusji przy poszczególnych podstolikach, można odnaleźć w nich (także) zapowiedzi drobnych, ale sensownych korekt kursu. Bez strajku nauczycieli nawet tylko tyle byłoby nie do pomyślenia.

Warto zauważyć, że organizację własnego okrągłego stołu zapowiedział Związek Nauczycielstwa Polskiego. A zatem obie strony obecnego konfliktu widzą, albo przynajmniej akceptują, konieczność wielostronnej dyskusji na temat edukacji. To daje nadzieję, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości uda się choć na chwilę zakopać topory wojenne, dojdzie do jeszcze jednej debaty, tym razem gromadzącej w pełni reprezentatywne grono uczestników. Dlatego warto obserwować toczące się obrady, a szczególnie ich formułę, starając się wyciągnąć z tego naukę na przyszłość.

Nie jest tak, że okrągły stół jako droga do uzdrowienia polskiej edukacji nie posiada alternatywy. Może nią być niewielki zespół fachowców, przygotowujący w zaciszu gabinetów całkowicie nową, przyszłościową koncepcję, gotową do wdrożenia przez zainteresowane tym władze. Czyż jednak nie brzmi to znajomo? Czy obecnie nie mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją? Przecież reforma Zalewskiej opiera się na założeniach wypracowanych przez bardzo niewielkie grono osób, pod kierunkiem/patronatem nawet nie pedagoga, lecz językoznawcy, profesora Andrzeja Waśko. Uczony ten zresztą cały czas publicznie zachwala swoją koncepcję, zapewniając, że czas pokaże jej zalety i dowiedzie słuszności. Trudno jednak o cierpliwość, gdy przeświadczenie pana profesora kłóci się z powszechnym odbiorem widocznych już negatywnych skutków dokonanych zmian. Niestety, w dzisiejszym, niezwykle skomplikowanym świecie żadne grono ekspertów nie jest w stanie dostrzec wszystkich możliwych uwarunkowań i przewidzieć wszelkie skutki wymyślonych przez siebie działań. Uwzględnić i „utrzeć” rozbieżne interesy różnych grup społecznych. Spowodować, by jak najszersze grono zainteresowanych identyfikowało się z zaproponowanymi zmianami. A już na pewno nie wtedy, gdy rzecz dotyka bezpośrednio milionów ludzi, a tak właśnie jest w przypadku polskiej edukacji. Uznajmy więc, że jej przyszłość prędzej czy później będzie musiała rozstrzygnąć się na bazie porozumienia wszystkich znaczących sił politycznych, w kształcie, jaki zostanie wypracowany podczas szeroko zakrojonej debaty. Formuła okrągłego stołu doskonale odpowiada na taką potrzebę, muszą być jednak zachowane pewne warunki. Przyjrzyjmy się zatem anatomii tego niezwykle pożytecznego mebla.

Okrągły stół

Pojęcie okrągłego stołu mocno tkwi w świadomości wielu Polaków, a to za sprawą określonej tym mianem formuły pracy nad porozumieniem, jakie władze u schyłku PRL-u wypracowały z przedstawicielami ówczesnej opozycji, skupionej wokół związku zawodowego „Solidarność”. Warto pamiętać, że przy stole rokowań i jego rozlicznych podstolikach spotkali się wtedy ludzie znajdujący się od lat po przeciwnych stronach barykady, w tym także prześladowani ze swoimi prześladowcami. Ich porozumienie utorowało drogę do bezkrwawego wprowadzenia w Polsce ustroju demokratycznego, co nie we wszystkich krajach bloku sowieckiego odbyło się w sposób tak pokojowy.

Już od czasów legendarnych rycerzy króla Artura zebranie przy okrągłym stole oznacza w kulturze europejskiej równość wszystkich jego uczestników, równą ważność tego, co sobą reprezentują oraz panującą między nimi wspólnotę celów. Ta symbolika odegrała niezwykle ważną rolę podczas pamiętnych spotkań władz PRL z opozycją trzydzieści lat temu. I niezależnie od tego, co różni politycy twierdzą dzisiaj o ówczesnych wydarzeniach, nie ulega dla mnie wątpliwości, że ich uczestnicy chcieli osiągnąć porozumienie i tego właśnie dokonali.

Przeciwnicy polityczni, lecz zarazem współgospodarze

Organizacja debaty w formule okrągłego stołu ma sens wtedy, gdy istnieją co najmniej dwie skonfliktowane strony, połączone wszakże wolą porozumienia się w imię realizacji jakiegoś wyższego celu. W realiach współczesnej Polski muszą to być partie polityczne, bowiem tylko one mają możliwość sprawowania władzy, a więc wprowadzenia w życie jakiegokolwiek programu działania. Co prawda, dość powszechnie postuluje się wyjęcie kwestii funkcjonowania systemu edukacji ze sfery bieżących sporów politycznych, ale owo „wyjęcie” – i w ogóle wypracowanie jakiegokolwiek porozumienia – samo w sobie stanowi przecież materię polityki. Podejmując debatę oświatową partie nie muszą zatem rezygnować ze swojej tożsamości ideowej, muszą natomiast mieć gotowość do kompromisu, niezbędnego dla wypracowania wiążących uzgodnień. W imię dążenia do wspólnego celu, jakim jest dobro młodego pokolenia, a więc przyszłość kraju. Tak właśnie, w sensie politycznym, należy rozumieć wzniesienie się ponad istniejące podziały.

Podkreślam powyższe szczególnie mocno, ponieważ wiele osób żywi i manifestuje przekonanie, że to wyłącznie fachowcy, a nie politycy powinni zadecydować o przyszłym kształcie systemu edukacji. Osobiście sądzę, że debata samych fachowców będzie w tej kwestii równie jałowa, jak samych polityków. Okrągły stół stanowi forum, na którym mogą spotkać się przedstawiciele wszystkich grup społecznych zainteresowanych funkcjonowaniem systemu edukacji, by ze wsparciem ekspertów ustalić wspólny plan działania. W tej konstrukcji politycy są również potrzebni, choćbyśmy nie wiem jak krytycznie patrzyli na ich współczesny sposób działania.

Aby stół przyszłości polskiej edukacji – tak go będę dalej nazywał – miał szansę powodzenia, debatujące przy nim strony, pomimo konfliktu, muszą wzorem rycerzy króla Artura uznać i uszanować swoje równe prawa. Jest to szczególnie ważne, bowiem jedna z nich, w danym momencie rządząca, jest potencjalnie uprzywilejowana. Jeśli wykorzysta to w celu ograniczania praw pozostałych i narzucenia swoich poglądów, zaprzeczy samej istocie „okrągłego stołu”. W praktyce wszystkie strony debaty muszą być jej równoprawnymi współgospodarzami. Przejawi się to w kilku kluczowych elementach: zgodnej rezygnacji z warunków wstępnych, przynależnej każdej stronie możliwości zaproponowania tematów dyskusji, wspólnym prezydowaniu obradom oraz gotowości przyjęcia końcowych ustaleń wyłącznie na drodze konsensusu. Jeśli ktoś uważa, że są to bardzo daleko idące postulaty, graniczące z niepodobieństwem, musi zrozumieć, że stanowią one warunek sine qua non powodzenia całego przedsięwzięcia. I że trzydzieści lat temu to się udało!

Czas przygotowań

Okrągłego stołu nie da się ogłosić jednego dnia i przeprowadzić w dniu następnym. Wymaga on żmudnych przygotowań, w tym kuluarowych uzgodnień pomiędzy wydelegowanymi przedstawicielami stron i zaangażowanymi przez nie ekspertami. Od samego początku wskazana jest obecność mediatorów, dyskretnie pomagających uzgodnić sporne kwestie, najpierw organizacyjne, później także merytoryczne. U schyłku PRL-u trudną do przecenienia rolę w mediacjach przed okrągłym stołem odegrali hierarchowie Kościoła katolickiego, cieszący się w owych czasach autorytetem po obu stronach sceny politycznej. Niestety, wyraźnie widoczny dzisiaj „sojusz tronu z ołtarzem” póki co raczej wyklucza powtórkę z tej historii. Co gorsza, praktycznie nie ma już w społeczeństwie innych autorytetów, które miałyby szansę uzyskania powszechnej akceptacji. Pozostaje jedynie możliwość stworzenia „misji dobrych usług” w postaci niewielkiej grupy osób cieszących się zaufaniem, desygnowanych w równej liczbie przez poszczególne zaangażowane strony.

To podczas przygotowań do okrągłego stołu pojawiają się i muszą być pokonane rafy, o które najłatwiej rozbić się może idea porozumienia. „Bez warunków wstępnych” łatwo się pisze, ale znacznie trudniej wprowadza w życie. Niezależne od tego, czy chodzi o personalia przedstawicieli lub ekspertów jednej ze stron, czy proponowane tematy obrad.

O ile mediatorzy wydają się niezbędni, o tyle trudno dostrzec sens jakiegokolwiek patronatu nad obradami okrągłego stołu, bowiem do tego potrzebny byłby autorytet powszechnie niekwestionowany, a zarazem unoszący się niezwykle wysoko ponad materią sporu. W grę wchodziłaby ewentualnie kandydatura prezydenta, ale Andrzej Duda, podobnie zresztą jak jego poprzednicy, jest zbyt uwikłany politycznie po jednej ze stron, by móc wiarygodnie wspierać wszystkich uczestników debaty. Zwolennikom patronatu nad obradami pozostaje więc jedynie powierzyć go Cnocie oraz czwórce jej dzieci: Mądrości, Rozwadze, Dobrej Woli i Zdrowemu Rozsądkowi, licząc, że wpłyną na wszystkich debatujących śmiertelników.

Ile boków w tym okręgu?

Przygotowując przed trzydziestu laty obrady Okrągłego Stołu zadbano o jego charakter w sferze symbolicznej, aż do tego stopnia, że wykonano specjalny mebel o dokładnie takim kształcie. Ci, którzy spodziewali się czegoś podobnego podczas kwietniowych obrad na Stadionie Narodowym, byli rozczarowani widząc stół prostokątny, przy którego jednym boku, wyróżnionym flagami Polski i Unii Europejskiej, prezydowali obradom przedstawiciele rządu. Cztery kąty okrągłego stołu premiera Morawieckiego z pewnością naruszyły nieco dostojeństwo tego wydarzenia, choć bardziej chyba ze względu na ogólne zaskoczenie, niż swoje merytoryczne znaczenie. Wszak nawet przy idealnie okrągłym blacie, przedstawiciele dwóch lub więcej stron konfliktu nie zasiedliby na przemian, ale jednak w swoich grupach, z przywódcami w części centralnej. Jest to logiczne i sensowne. Dlatego okrągły stół może mieć w praktyce dowolną liczbę boków, czy jak kto woli kątów, byleby została zachowana równoprawność jego uczestników.

Stolarze kiedyś tam jednak będą czekać na zlecenie, więc zastanówmy się, ile boków powinien mieć stół przyszłości polskiej edukacji? Tak się składa w materii oświatowej, że na liczbę dwóch ugrupowań politycznych (władza i opozycja), nakłada się podział na osiem wyraźnie wyodrębnionych grup interesów. Jeden bok trzeba zatem przewidzieć dla polityków obu głównych opcji, którzy powinni usiąść po przeciwnych stronach blatu, twarzami do siebie. Przy drugim zarezerwowałbym miejsce dla reprezentantów nauczycieli – również sadzając z jednej strony tych wskazanych przez władzę, z drugiej – przez opozycje. Kolejne boki, według tego samego dwustronnego klucza, przydzieliłbym reprezentantom uczniów, rodziców, kadry zarządzającej, organów prowadzących (zarówno samorządowych, jak pozostałych), urzędników oświatowych oraz organizacji społecznych działających w systemie edukacji. Dziewiąty bok pozostawiłbym pusty, z miejscem przeznaczonym dla ekspertów, na przykład pedagogów, psychologów – naukowców i praktyków, poproszonych o podzielenie się ze zgromadzonymi swoją wiedzą i doświadczeniem. A zatem zamówiłbym stół dziewięcioboczny. To powinno wystarczyć dla pełnej reprezentatywności dyskutantów.

Nie miejsce tutaj, by uzasadniać obecność wszystkich wymienionych wyżej grup, zresztą zaproszenie przedstawicieli większości z nich jest oczywiste. Wspomnę tylko, że szczególnie ważne wydaje mi się wciągnięcie do dyskusji osób o dużym doświadczeniu praktycznym, a więc dyrektorów placówek oświatowych, którzy z różnych względów zdecydowanie stanowią grupę interesów odrębną od nauczycieli, a także urzędników oświatowych, czyli osób zatrudnionych w kuratoriach i ministerstwie. Ci ostatni, choć często traktowani z niechęcią i pewnym lekceważeniem, są skarbnicą wiedzy o funkcjonowaniu systemu.

Sam przebieg okrągłego stołu, to niemal niekończący się ciąg spotkań, głównie przy podstolikach, którym zawsze współprezydować na równych prawach powinni przedstawiciele stron politycznego konfliktu. Słuchanie ekspertów, wymiana zdań, mozolne dochodzenie uzgodnień i negocjowanie kwestii spornych. To brzmi egzotycznie w czasach, gdy debata publiczna najczęściej przebiega na tweeterze, ale bez tego można sobie tylko pokrzyczeć, bez nadziei na porozumienie.

Za cząstkowymi uzgodnieniami podąży ich sukcesywna prezentacja na forum spotkań plenarnych, później jeszcze żmudna praca redakcyjna, aż wreszcie, trudno powiedzieć, czy po trzech tygodniach, czy raczej po połowie roku, powstanie dokument, nazwijmy go tutaj „Pakt dla polskiej edukacji”. Podstawa do dalszego działania dla władz, nawet jeśli w wyniku kolejnych wyborów zmieni się formacja rządząca.

Piękne to, choć rodzi wiele wątpliwości

Mam obawy, że Czytelnik może uznać to, co napisałem, za piękną polityczną, ale jednak tylko fantazję. Bo nawet ustalenia okrągłego stołu sprzed lat trzydziestu, także w części poświęconej edukacji, zgodnym wysiłkiem kolejnych ekip rządowych w większości pozostały jedynie na papierze. A źródeł wątpliwości jest przecież więcej. Czy politycy zechcą wznieść się ponad podziały? Czy umiemy jeszcze ucierać kompromisy? Czy zgiełk komunikacyjny w epoce internetu pozwoli spokojnie toczyć obrady, kiedy tak łatwo o upublicznienie nieuniknionych emocji? Nie znam odpowiedzi na te pytania i wiele podobnych, które można by jeszcze postawić. Czuję obawę, że mogą być negatywne. Ale jako alternatywę mamy podtrzymywanie sypiącego się systemu, z którego funkcjonowania nikt dzisiaj nie jest zadowolony. I pełne zazdrości myślenie o Finlandii, która z edukacji uczyniła swoją wizytówkę. To mało, zarówno w odniesieniu do naszych narodowych aspiracji, jak również deklarowanego patriotyzmu.

A jeśli chodzi o to, co dzieje się dzisiaj…

Jestem przekonany, że premier Morawiecki zaproponował formułę okrągłego stołu, żeby wyzyskać pozytywne skojarzenie tego pojęcia przez szeroki krąg odbiorców, jednak głównie z intencją ograniczenia strat politycznych spowodowanych przez strajk nauczycieli. Przyjęty sposób działania nie spełnia bowiem większości z opisanych wyżej warunków sensowności tej formy obrad.

Przy okrągłym stole Mateusza Morawieckiego nie spotkały się dwie skonfliktowane grupy, połączone wspólnym celem. Pomijając już nawet fakt, że związek zawodowy nauczycieli AD 2019 z założenia nie jest partnerem do dyskusji o zmianach całego systemu edukacji (stroną w tych obradach powinna być opozycja polityczna), to ZNP i FZZ zostały postawione w sytuacji, w której musiały odmówić udziału w obradach. Powodem fundamentalnym był brak równoprawności stron, a z niego wypłynęły kolejne: autorytatywne narzucenie tematyki przez władze, brak możliwości wpływu na formułę pracy, brak czasu na przygotowanie się do niej, oraz brak możliwości „ucierania” kompromisu od podstaw (ogólny kształt obecnej reformy pozostał bowiem poza dyskusją). W tej sytuacji udział związkowców byłby tylko legitymizowaniem działań strony rządowej, którym sprzeciwili się organizując strajk.

Wydarzenie zorganizowane przez premiera Morawieckiego żadną miarą nie zasługuje na miano okrągłego stołu. Przy największej dobrej woli można je uznać za konsultację społeczną stanu systemu edukacji, głównie w gronie zwolenników władzy. Nie tylko niereprezentatywną, ale również spóźnioną o trzy lata. W istocie – przedstawienie, mające jeszcze raz pokazać konstruktywne działanie władz w kontrze do wichrzycielstwa nauczycieli, którzy nawet nie wykazali chęci podjęcia debaty. Nie należy więc oczekiwać jakichkolwiek znaczących ustaleń, poza drobnymi korektami, których zadaniem będzie nadanie sensu całemu przedsięwzięciu.

Z drugiej strony jednak, cokolwiek zorganizuje w najbliższej przyszłości Związek Nauczycielstwa Polskiego pod nazwą okrągłego stołu, również będzie pozbawione realnego znaczenia. Przede wszystkim dlatego, że i tutaj w debacie zabraknie drugiej strony – będzie to więc symetryczna konsultacja społeczna, głównie w gronie ludzi sympatyzujących (z bardzo różnych powodów) ze strajkiem nauczycieli. W najlepszym razie, pod warunkiem dobrego przygotowania, okazja do inwentaryzacji pomysłów rodzących się w opozycji do reformy Zalewskiej. To wcale niemało, ale z pewnością nie zapowiedź przełomu. Ten może nastąpić jedynie pod warunkiem istotnego tąpnięcia na scenie politycznej. Największą szansę daje wyrównany wynik wyborów parlamentarnych, wymuszający na partiach politycznych konieczność większego otwarcia. Co przy obecnej retoryce i nastrojach społecznych w sposób oczywisty zakrawa na science-fiction.

Naprawdę złą wiadomość zostawiłem na koniec. Edukacja jest tylko niewielkim wycinkiem obrazu Polski pogrążonej w politycznym konflikcie, coraz bardziej pogłębiającym podziały w społeczeństwie. Bez okrągłego stołu poświęconego całemu wachlarzowi obecnych problemów czeka nas prawdopodobnie pozostanie w politycznym i społecznym klinczu jeszcze przez długie lata. Niestety, obawiam się jednak, że piękną wizję uczynienia z edukacji wyspy zgody na morzu narodowych konfliktów można włożyć między bajki. Niech będzie, że pomiędzy te najpiękniejsze…

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.