Refleksje z pogranicza (polityki i pedagogiki)

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Ten artykuł będzie miał wydźwięk polityczny. Z góry przepraszam, bo nauczycielowi nie wypada. Jako wychowawca powinienem omijać kwestie powiązane z polityką, choćby dlatego, że rodzice moich uczniów mają różne poglądy, a wprowadzanie jakiegokolwiek dysonansu pomiędzy nimi, a tym, co mógłbym głosić, mając ogromny wpływ na uczniów jako Pan Dyrektor, byłoby po prostu nieprofesjonalne. Jesteśmy jednak na blogu, którego odbiorcami są głównie dorośli, więc pozwolę sobie zaprezentować swój pogląd, nie tyle zresztą na takie czy inne ugrupowanie lub jego lidera, co na pewne zjawiska ze sfery wartości. Na tym polu bowiem spotykają się, a przynajmniej powinny, polityka z pedagogiką.

Jako student pierwszego roku cierpiałem podczas zajęć o nazwie „Wstęp do pedagogiki”. Polegały one na lekturze traktatów filozoficznych, a następnie omawianiu zawartych w nich poglądów wielu myślicieli. Wydawało mi się to potwornie nudne i odległe od praktyki młodego instruktora harcerskiego. Znaczenie tych tekstów zrozumiałem dopiero po latach, gdy doświadczenie i towarzysząca mu refleksja zawodowa doprowadziły mnie do wniosku, że uczenie w szkole dowolnego przedmiotu jest mało istotne w porównaniu z prezentowaniem uczniom świata wartości. Że pedagogika jest w istocie sztuką, a swoje natchnienie nauczyciel-artysta czerpie z wartości, które wyznaje, i którymi kieruje się w swoim życiu.

Jeśli chodzi o politykę, to mówienie o wartościach w polskich realiach AD 2020 wydawać się może zawracaniem głowy. A jednak one są, istnieją i leżą u źródła wielu zjawisk, które obserwujemy w życiu społecznym. Owszem, trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że pożądanie władzy, wpływów i pieniędzy czyni kręgosłup moralny ludzi zaangażowanych w politykę giętkim niczym u węża. W istocie władza, zamiast być narzędziem krzewienia takich czy innych wartości (idei), stała się wartością samą w sobie. Znakomita większość współczesnych polityków, to w istocie po prostu komiwojażerowie sprzedający usługę zarządzania ludziom, których uda im się przekonać lub przekupić (często to pierwsze jest pochodną drugiego). Aby objąć posady w firmie Władza sp. z o.o. gotowi są obiecać wszystko. Czasem ubierają to nawet w formę programu, choć ostatnio już chyba tylko z sentymentu dla tradycji. Liczą się bowiem jedynie przeliczalne konkrety.

Taki polityczny stan rzeczy dzisiaj dominuje, co nie znaczy, że musimy się z nim godzić. To wcale nie musi być standard. Cały czas należy manifestować oczekiwanie czegoś innego. Nie akceptować pokornie sięgania po władzę przez ludzi pozbawionych moralności. Przekonanych, że ich osobisty cel uświęca środki, usprawiedliwia kłamstwa, manipulacje.

Na temat wartości napisano tysiące rozpraw filozoficznych, piórami autorów dużo bardziej kompetentnych niż ja. Ale niech mi będzie wolno zadeklarować w tym miejscu wartość, przy której – oczywiście tylko moim zdaniem – może i powinna spotkać się pedagogika z polityką. Tą wartością jest człowiek.

Wiem, że to dyskusyjna propozycja, choćby dlatego, że trudna do zdefiniowania, niezwykle szeroka. Czy może chodzić mi o dobro człowieka? A może o jego godność? Szacunek dla jego praw? Pewnie wszystko po trochu. Zamiast więc silić się na rozważania filozoficzne, spróbuję przedstawić swój pogląd na przykładzie zaczerpniętym z polityki, odnosząc go następnie do działalności pedagogicznej.

Kilka dni temu pan prezydent Duda udzielił obszernego wywiadu telewizyjnego. Rzecz niewarta byłaby wzmianki, gdyby nie jedno zdanie, które wypowiedział:

„Dla mnie liczy się najbardziej to, co chce mi powiedzieć zwykły człowiek. Mniej mnie interesuje, co mówi jakiś, prawda, profesor, bo profesorowie zazwyczaj kierują się jakimiś interesami, a zwykły człowiek mówi to, co leży mu na sercu”.

W ten sposób, zresztą nie po raz pierwszy ani nawet setny w historii, polityk podparł swoje działania inspiracją czerpaną z rzekomej mądrości „zwykłego” człowieka. Przeciwstawiając tego reprezentanta ludu godnym lekceważenia elitom, w tym przypadku reprezentowanym przez profesorów.

Jako pedagog, który starał się przyswoić zdobycze myśli ludzkiej z ostatniego stulecia, mógłbym pana prezydenta poinformować, że każdy człowiek jest inny, każdy ma swoje unikalne cechy, które należy brać pod uwagę i szanować w relacjach z nim. Dla mnie jako nauczyciela jest oczywiste, że nie istnieje „zwykły” uczeń. Dla polityka w randze prezydenta powinno być oczywiste, że nie istnieją „zwykli” ludzie. Każdy ma swoją godność, miejsce w społeczeństwie, potencjał, który – być może – uda mu się w życiu wykorzystać. A obowiązkiem uczciwego polityka jest stwarzanie ku temu jak najlepszych warunków, a nie dzielenie ludzi na rzekomo lepszych – prostych, i rzekomo gorszych (bo interesownych) – wykształconych. Nie znaczy to, że każdy profesor jest z definicji mądrym człowiekiem, podobnie jak nie każda prawda leżąca na sercu przeciętnego wyborcy pana Dudy jest perłą roztropności i altruizmu.

Zezłościł mnie bardzo wywiad prezydenta, choć powinienem być pod wrażeniem – w końcu jestem zwykłym człowiekiem, a nie profesorem goniącym za interesami. Nawiasem mówiąc, bezlitosne to słowa prezydenta względem prof. prof. Legutki, Terleckiego, Szumowskiego i inni nobilitowanych w Belwederze rycerzy dobrej zmiany. Niestety, właściwy zwykłemu człowiekowi zdrowy rozsądek podpowiada mi, że pan Duda wcale nie jest zainteresowany tym, co mam mu do powiedzenia. To tylko chwyt retoryczny politycznego komiwojażera jeżdżącego po Polsce w poszukiwaniu klientów.

Nie napisałem powyższego wyłącznie po to, by dać upust emocjom, ale również, żeby podzielić się z Czytelnikiem autorefleksją pedagogiczną. Otóż niejednokrotnie zastanawiałem się, czemu zawdzięczam sukces zawodowy (po czterdziestu latach pracy chyba mogę już o czymś takim mówić bez ryzyka, że pochwalę dzień przed zachodem słońca)? To może być właśnie to – żadne dziecko nie jest dla mnie „zwykłym” dzieckiem. Żadna sprawa, z którą przychodzili do mnie w przeszłości moi uczniowie czy wychowankowie nie była zwykła, czy mało istotna, bo dziecięca. Tego nauczyłem się w harcerstwie (swoją drogą intrygujące, kto i jak mnie tego nauczył?!), a potem przeniosłem na całe zawodowe życie. Co więcej, nieświadomie przeniosłem też na świat dorosłych – każdy nauczyciel lub inny pracownik szkoły, z którym współpracuję, jest niezwykły, a każdy rodzic ucznia jedyny w swoim rodzaju. Takie podejście – przyznajmy uczciwie – jest ogromnie obciążające, bo nie sprzyja szybkiemu przechodzeniu do porządku dziennego nad rozmaitymi problemami. Z drugiej strony przynosi niesamowity zwrot w dobrych, serdecznych relacjach międzyludzkich, które, jak ostatnio zauważa coraz więcej ludzi, w edukacji są najważniejsze. Daje też poczucie, że w jakimś niewielkim stopniu, w granicach możliwości zwykłego (nomen omen!) człowieka, zmieniam świat na lepszy.

Niestety, nie uważam, że pan prezydent Duda zmienia świat na lepszy…

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.