Korepetycje - czego są oznaką?

fot. Stanisław Czachorowski

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Po pierwsze są oznaką zaradności, że potrafimy sobie poradzić. Po drugie są oznaką choroby systemu, bo korepetycje są zaledwie łataniem dziur. Pierwsze nie stoi w sprzeczności z drugim, I niżej to szczegółowo wyjaśniam. Brakuje pieniędzy na zorganizowaną, państwową edukację? Nie, to kwestia priorytetów. Po prostu uważamy edukację za coś mniej ważnego. A to ogromny błąd, za który już płacimy a będzie jeszcze gorzej, bo skutki się kumulują, a proces pogłębia.

Od września rozpoczną się korepetycje. Dlaczego tak dużo korepetycji? Bo nie ma wystarczająco dużo chętnych do pracy w szkole nauczycieli i szybko nie będzie. Po to chyba jest 500+, więc rodzice mają kasę na korki? (to oczywiście sarkazm). Już od dłuższego czasu rośnie rynek korepetycji, obecnie ma wartość coś między 4 a 6 miliardów złotych. Korepetycje na masową skalę świadczą o tym, że tyle edukacji zostało po cichu "sprywatyzowanej". Czy to dobrze czy źle? Po roku 1989 szkolnictwo wyższe w dużej mierze finansowane było także z prywatnej kieszeni. Po PRL-u pozostał spadek w postaci braku odpowiedniej liczby osób wykształconych na poziomie wyższym. Polacy chcieli szybko zasypać tę dużą lukę cywilizacyjną. Udało się to zrobić w dużym stopniu właśnie przez częściową prywatyzację: studia zaoczne były płatne także na uczelniach państwowych. Dzięki czesnemu uczelnie mogły się rozwijać i zwiększać swoją kadrę. Powstało także dużo uczelni prywatnych. W rezultacie zwiększyliśmy liczby etatów na uczelniach wyższych i naukowcy mogli więcej zarabiać. W ciągu niecałych dziesięcioleci w kraju znacząco podwyższyliśmy skolaryzację na poziomie wyższym. Ta potrzeba już znikła i znacząco skurczyły się studia zaoczne. Teraz wystarczy miejsc na studiach dziennych z dwóch powodów: rozwoju uczelni i demografii. Gospodarka zyskała. Społeczeństwo także (w jakimś stopniu dogoniliśmy kraje wysoko rozwinięte). Niemniej szkolnictwo wyższe stoi teraz przez zupełnie innymi wyzwaniami. I potrzebuje solidnego finansowania. Ale to już zupełnie inna opowieść.

Wróćmy jednak do szkolnictwa podstawowego i średniego. Na początku XX wieku część Polski, znajdująca się pod zaborem rosyjskim miała wyraźnie niższy odsetek ludzi, którzy potrafili czytać i pisać. Dużo lepiej było w częściach pod zaborem niemieckim. Tak czy siak byliśmy daleko w tyle za krajami rozwiniętymi. A wysoki odsetek analfabetyzmu był poważną kulą u nogi naszej gospodarki. Wprowadzono obowiązek szkolny, ale na wyraźne efekty trzeba było jeszcze poczekać. Powszechna edukacja po II wojnie światowej i ta wcześniejsza po I wojnie, pozwoliła Polsce nadgonić ogromne zacofanie cywilizacyjne i gospodarcze. Dlaczego obowiązkowa i państwowa (bezpłatna) edukacja jest ważna? Bo na powszechną mądrość indywidualną wszystkich obywateli nie można liczyć. Czasu nie da się cofnąć, po zbyt późnej refleksji nie da się nadgonić zaniedbań. Na początku i połowie wieku XX wykorzystywanie dzieci na wsi do pracy było powszechne. Ważniejszy był doraźny interes pomocy w polu niż długofalowa inwestycja. Najbardziej zaniedbane pod tym względem były dziewczynki. Bo po co im szkoła? Obowiązek szkolny umożliwił im edukację, wielu nie miałoby szansy, zwłaszcza dziewczynki. Teraz też by to miało miejsc choć w mniejszej skali. Część rodziców - tak jak całe społeczeństwo - edukację spycha na margines jako coś mniej ważnego. Mniej ważnego np. od bieżącej konsumpcji. Krótkowzroczny egoizm jest kulą u nogi całych społeczeństw.

Tak, porażką jest państwo, które systematycznie rezygnuje ze swoich obowiązków i zaniedbuje edukację. To po co takie państwo, jeśli obywatele mają realizować te potrzeby każdy na własną rękę? Najlepiej byłoby naprawić to zepsute państwo. Prywatyzacja edukacji, tak jak prywatyzacji służby zdrowia, są oznaką uwiądu podstawowych funkcji państwa. I przekłada się na słabszy rozwój cywilizacyjny oraz niższą jakość życia obywateli. To wyraźnie widać, jeśli przykrzymy się historii różnych krajów i różnych społeczeństw.

Korepetycje to oznaka niewydolności systemu. Dawniej i teraz. A im bardziej niewydolny system edukacji tym więcej korepetycji. Czy korepetycje są dla słabych i wybitnych (bo startują na olimpiadach)? A dlaczego zindywidualizowanej pomocy tacy uczniowie nie mieliby dostać w szkole? W ramach systemowej edukacji. Na co idą nasze podatki? Władza mówi "macie 500+ i radźcie sobie sami"? Na zindywidualizowaną pomoc dla uczniów okresowo słabszych w danym zagadnieniu jak i dla wybitnie uzdolnionych po prostu trzeba więcej pieniędzy, np. na dodatkowe etaty. Albo na mniej liczne klasy i na mniejszy wymiar godzinowy dla nauczyciela, aby w ramach obowiązków przeznaczył dodatkowy czas dla jednych i drugich (tych słabszych i tych zdolniejszych). I nie za darmo i nie kosztem swego życia rodzinnego. Kiedyś klasy były bardzo liczne... bo była wojna (zaniedbania tłumaczyliśmy zniszczeniami). A teraz? Państwo ucieka od swoich podstawowych obowiązków zapewnienia powszechnej i dobrej edukacji. Niech uczą się tylko nieliczni? Także imigranci ze słabą znajomością języka i naszej kultury? To wtedy cofniemy się cywilizacyjnie. A dodatkowo będzie wiele nowych problemów społecznych. Tak jak drogi nie mogą być prywatne tak i edukacja, inaczej państwo się rozleci, rozsadzone wykluczającymi się egoizmami pojedynczych ludzi. Pora mocno uświadomić sobie, że nie istniejemy w oderwaniu ani od biosfery ani od całych społeczeństw.

Na początku edukacja była prywatna. I w gruncie rzeczy elitarna. Ogromny potencjał wielu mózgów był niewykorzystany. Gdy państwo, nasza wspólna organizacja i przedsięwzięcie słabnie, wracamy do prywatnej edukacji. Do niższego poziomu rozwoju. Niczym jak po zniszczeniach wojennych...

Ja też korzystałem z korepetycji. A było to ponad 40 lat temu. W pierwszej klasie liceum miałem najniższe z możliwych oceny z wypracowań i prac klasowych. Groziło mi niepromowanie do kolejnej klasy. A w dalszej perspektywie może nawet zakończenie edukacji na poziomie średnim (czyli faktycznie zawodowym lub podstawowym). Byłem dyslektykiem, ale w tamtych czasach nikt o czymś takim nie słyszał. W klasie było nas ponad 30 uczniów. O indywidualizacji nauczania też nie było mowy. Poszedłem na prywatne korepetycje do innej nauczycielki z tej samej szkoły. Z dysleksji mnie nie wyleczyła, lecz nauczyła kompozycji pisania wypracowań. Zdałem. A moim sukcesem były oceny dostateczne z prac klasowych (wtedy najniższą była ocena niedostateczna). Dzięki płatnym korepetycjom udało mi się przebrnąć przez trudny czas i skończyć szkołę. Potem studia. Dysleksja pozostała. Czy nauczycielka w klasie ponad 30 osobowej miała czas i możliwości zająć się słabym uczniem? Przeznaczyć mu dodatkowy czas i nauczyć pisania? Wątpliwe. Praca z innym nauczycielem i to w komfortowych warunkach 1 na 1 była dla mnie wybawienie. Tylko krótki czas, niewielkie wspomaganie, a pomogło na wiele lat.

Czy możemy sobie wyobrazić szkołę z mniej licznymi klasami i nauczycielami dodatkowymi, którzy pomagają czasowo uczniom z kłopotami szkolnymi? Tak. Mamy przecież teraz nawet nauczycieli wspomagających (dla uczniów z dysfunkcjami). Wszystko to jednak wiąże się z dodatkowymi nakładami na edukację. Czy polskie państwo ma środki by przeznaczyć na edukację więcej pieniędzy? Ma. Ale są inne priorytety. To nie brak pieniędzy, to źle zdefiniowane priorytety są kula u nogi polskiej edukacji. I nie tylko polskiej.

Bez alfabetyzacji analfabeci nie poradziliby sobie w fabrykach epoki przemysłowej. Bez powszechnej edukacji nie polecielibyśmy w kosmos ani nie byłoby komputerów. Nie byłoby świata takiego jaki znamy i nie byłoby gospodarki opartej na wiedzy. Analfabeta może pasać gęsi czy krowy na miedzy. A teraz mamy czasy z dużą zmianą cywilizacyjną. Bez dobrej i powszechnej edukacji nie mamy szans w rywalizacji z innymi społecznościami i ze sztuczną inteligencją. Będziemy cywilizacyjnie zmarginalizowani. Chcemy tego?

Kiedyś wystarczyło mniej osób wykształconych, czytających i piszących, rozumiejącym podstawowe prawa przyrody. Z dużej grupy młodych osób można było wybrać najzdolniejszych (świadomie lub zupełnie przypadkowo) na zasadzie selekcji. Nie trzeba się starać by edukować wszystkich a jedynie odsiać nielicznych. W wielu XXI nie stać nas na taką rozrzutność. Tak jak w renomowanej firmie ceramicznej - wszystkie filiżanki, nawet z najmniejszymi usterkami są tłuczone i wyrzucane. Na rynek trafiają tylko te doskonałe, bez najmniejszych wad. Są drogie, bo to dobra porcelana. Nie ma tańszych, drugiego gatunku (choć funkcjonalnie byłyby przydatne i ładne). Ceną za taką 100% jakość są tłuczone i wyrzucane te mniej doskonałe. Czy stać nas na wyrzucanie na śmietnik, uczniów i ludzi, bo nie spełniają wyśrubowanych kryteriów doskonałości? Koszty wyrzuconego surowca wpisywane są w cenie tych doskonałych. Dlatego są drogie.

W czasach PRL, w domowych warsztatach robiono różne "samodziełki", jako plaster na niewydolną gospodarkę. Nie było maszyn rolniczych, to sobie je robiono z innych urządzań (traktory z samochodów itp.). Lub inny przykład - poprawianie u krawcowej ubrania (zwężać, poszerzyć, skrócić) zamiast wyrzucać. Wszelkiego rodzaju przeróbki. A w sklepach masowych dla nietypowej budowy ciała i tak nic nie znajdziesz, bo firmy masowo szyją pod sztancę. Wielu się nie mieści w takich masowych wzorach i schematach. Mają chodzić nago lub może trzeba ich eliminować? Nie wiemy co jest przydatne w zmiennych czasach. Nietypowe lub odbiegające od normy może okazać się wartościowe i niezbędne. Różnorodność jest podstawą trwałości nie tylko ekosystemów.

Skąd wziąć w szkole dodatkowy czas na takie programowe "korepetycje" (o to zabiegano od dawna, o takie wsparcie). Dodatkowi nauczyciele? Korepetytorzy szkolni? Konsultanci do czasowej pracy indywidualnej? Była od zawsze pomoc zdolniejszych uczniów. Czasem jako pomoc koleżeńska i wspólne uczenie się (korzystają obie strony) a czasem zmonetyzowana. I wtedy biedniejsi uczniowie mieli szanse dorobić na swoją dalszą edukację (bo była płatna). Tak od dawna dorabiają na korepetycjach studenci. Czasem nauczyciele. Bo muszą dorobić do marnej pensji. I w końcu bardzo zorganizowany system korepetycji i kursów. Są nauczyciele pracujący tylko jako korepetytorzy. Pełna prywatyzacja. Chwalić należy zaradność i zatykanie dziur niewydolności państwowej edukacji.

Czy w szkołach na stałe można wprowadzić namiastkę korepetycji? Mam na myśli wzajemną pomoc uczniowską. Tak było od "zawsze" lecz można stworzyć dla tego procesu lepszą i bardziej przyjazną przestrzeń. Pomaganie słabszemu (w danym momencie i w danym temacie, bo to jest zmienne) służy nie tylko temu, któremu się pomaga. Pomagający też dużo zyskuje, bo powtarza i przetwarza jeszcze raz materiał. A więc utrwala i udoskonala swoją wiedzę. A ma motywację do wysiłku i dodatkowej, edukacyjnej aktywności.

Wartością człowieka jest to, czego się nauczy. Nie mamy zakodowane w DNA wielu umiejętności, wiedzy itp. I dobrze, bo uczenie się to szybsze dostosowanie się do zmiennego środowiska. Można dostosowywać się przez zmiany w DNA i selekcję, ale to trwa znacznie dłużej i jest bardziej kosztowne. Wymaga wielu pokoleń. Nic dziwnego, że zwierzęta uczące się wygrywają wyścig ewolucyjny i ekologiczny. Bo adaptacja następuje znacznie szybciej.

Zatem uczenie się to etap w rozwoju, tak jak rozwój płodu. Wcześniaki mają różne kłopoty, potrzebne są inkubatory. A my chcemy w edukacji wyrzucać poza system jako "wcześniaków edukacyjnych" wielu uczniów? Kiedyś dyskryminowano kobiety, im wystarczyły 3-4 klasy. W chłopców inwestowano, w dziewczynki nie. Bo po co "babie" wiedza i szkoła? Albo warstwom niższym?

Skoro długa edukacja jest elementem rozwoju człowieka, niczym wysiadywanie jajka przez ptaki, to może warto w nią świadomie inwestować? Zbyt krótko wysiadywane lub zaniedbane ptasie jajko, zamrze (zarodek tam się znajdujący). Nie wylęgnie się zdrowe pisklę. A my przechodzimy na strategię oportunisty: dużo byle jakiego i nie wyposażonego potomstwa? Wielu nie da sobie rady, lecz jak jest dużo, to któryś jakoś wygra te selekcję? Rozrzutna i niebezpieczna strategia.

Wygrają te społeczności, których instytucje zadbają o edukację i dobre przygotowanie możliwie wielu swoich młodocianych członków. W świecie coraz bardziej stechnicyzowanym i złożonym, edukacja jest coraz bardzie wyrafinowana, wyspecjalizowana i trwa niemalże całe życie. Średniowieczna Julia była kobietą już w wieku 14 lat. Wszystkiego, co było jej potrzebne, już się nauczyła (bo było tego niewiele) a mogła już rodzić.

Sukcesem Homo sapiens nie jest wyjątkowa jednostka, lecz współpraca w zbiorowości, sukcesem ewolucyjnym są całe społeczeństwa. Tak jak u owadów społecznych. Była i jest widoczna konkurencja między instytucjami. Nie tylko indywidualnymi, pojedynczymi osobnikami, lecz całymi zbiorowościami. O przyszłości zadecyduje inteligencja wynalazcza całych instytucji i całych społeczeństw. A my - gdzie będziemy? Wśród wygranych czy przegranych? W historii ludzkości możemy doskonale zobaczyć przykłady społeczeństw przegranych i zwycięskich.

Jako biolog i filozof przyrody uważam, że edukacja jest kluczowa dla sukcesu całego społeczeństwa. Państwowa, zorganizowana, systemowa edukacja, dobrze przygotowująca do życia we współczesności i w przyszłości. Bo przyszłość bardzo szybko przychodzi. Nie tyle roztropność i rozsądek pojedynczych osób, co zdolność do kreatywnej wynalazczości całych instytucji i całych społeczeństw.

Masowe korepetycje są oznaką bardzo poważnej choroby państwa i naszego systemu edukacji. Plastry w postaci korepetycji, także tych online, nie wystarczą. To tylko doraźna pomoc nie likwidująca przyczyny niedomagań. Dobrze, że są korepetycje i wiele innych inicjatyw edukacyjnych. Ale powinno być to tylko stanem przejściowym. Docelowo powinniśmy mądrzej inwestować w edukację, A tymczasem wraz z początkiem września rozpocznie się nie tylko rok szkolny, ale rozpoczną się i masowe korepetycje. I będzie jak ze służba zdrowia, od dawna w zapaści - niby płacimy wysokie składki i podatki a i tak chodzimy leczyć się prywatnie...


PS Kształcenie i doskonalenie nauczycielskie też się mocno sprywatyzowało...

 

Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com. Wszystkie zdjęcia – ze zbiorów autora.