Dobra edukacja - czyli jaka?

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times
debaty edukacyjne
 
„Dobra edukacja – czyli jaka?” to temat tegorocznej matury pisemnej z przedmiotu Wiedza o społeczeństwie (dla poziomu rozszerzonego). Postaram się odpowiedzieć na to pytanie najlepiej jak potrafię. Nie wiem, czy zmieszczę się w kluczu oceniania. Liczę jednak na wyrozumiałość osób sprawdzających.
 
Ostatni tekst Ireny Dzierzgowskiej – artykuł wstępny do trzeciego numeru „Dyrektora szkoły” – ma formę listu do sześciolatków. Irena pisała: „Nie bójcie się szkoły. […] [Ogromna] część tego co będzie się działo w szkole zależy od Was – od Waszych kontaktów i przyjaźni z kolegami i koleżankami, od tego, czy polubicie nauczycieli. A przede wszystkim od tego, czy uznacie, że warto zrozumieć, dlaczego słońce świeci, dlaczego woda jest mokra, a motyle mają takie oszałamiające barwy – tylko Wy możecie się zafascynować tymi i innymi ciekawostkami, tylko od Was zależy, czy je pokochacie. Zróbcie to.

Zróbcie to, bo wtedy może się okazać, że szkoła to fajne miejsce. […] Jeśli zaczniecie się uczyć mając 6 lat – możecie przeżywać w szkole wspaniałe, interesujące przygody. Szczerze Wam tego życzę. Cieszcie się ze szkoły, smakujcie wiedzę i rozkoszujcie się nią.”

Trwają matury, a co za tym idzie, przez media przetacza się fala dyskusji i komentarzy, dotyczących szkoły i edukacji. Mówi się o tym, czy matura była za trudna, czy za łatwa. Czy klucz jest mądry, głupi – a może nie ma go w ogóle. Dyskutuje się o kanonie. O wyrównywaniu szans i kształceniu elit. O dziesiątkach ważnych (i nieważnych) kwestii związanych z edukacją.

Wśród najróżniejszych pojawiających się uwag i refleksji, brakuje jednej – tej właśnie, która zawarta jest w liście Ireny: że uczenie się powinno być samo w sobie ciekawe. Że świat jest miejscem pełnym fascynujących zagadnień, które uczymy się dostrzegać i pytań, które uczymy się stawiać.

System edukacji spełnia ważne zadania społeczne – przede wszystkim winien służyć wyrównywaniu szans, a zarazem umożliwiać każdej jednostce swobodny rozwój. Powinien także mieć przełożenie na rynek pracy. Jeśli jednak zapomnimy przy tym, że uczenie się powinno być zajęciem interesującym – wówczas, obawiam się, ani z rynkiem pracy, ani z wyrównywaniem szans (o rozwoju jednostki nie wspominając) za dobrze nie będzie. Ugrzęźniemy na wieki w jałowych sporach o to, czy klucz taki, czy owaki i czy w kanonie ma być Piłsudski, czy raczej Juliusz Cezar.

Wiem, jaki zarzut może mi w tym momencie postawić czytelnik lub czytelniczka: że mówię o „ciekawej” nauce, czyli chcę schlebiać uczniom i uczennicom, wypełniać lekcję rzeczami, które łatwo przykuwają uwagę i łatwo zapadają w pamięć. Otóż nie. Jeśli piszę za Ireną o tym, że nauka jest ciekawa czy fascynująca, nie mam przez to na myśli, że uczenie się powinno polegać na poznawaniu ciekawostek i anegdot. Pytania o to, dlaczego woda jest mokra, a skrzydła motyli mienią się barwami tęczy, pozwalają dotknąć całej złożoności i niesamowitości świata przyrody. „Ciekawe” bynajmniej nie znaczy „łatwe”. Przeciwnie.

Literatura, sztuka, filozofia, matematyka, fizyka, biologia mówią o rzeczach trudnych i dlatego ważnych. Możemy w imię kanonu, konieczności zdania na dobre studia lub po prostu z intelektualnego lenistwa te rzeczy upraszczać. Nauczać katechizmu zamiast uczyć filozofii. Sprowadzić matematykę do ułamków, fizykę do zadań o wózku jeżdżącym po pochylni, a literaturę i historię – do mówienia, że i Mickiewicz, i Piłsudski i nawet Maria Skłodowska-Curie kochali Polskę. Możemy próbować przekonywać naszych uczniów i uczennice, że rzeczywistość społeczna i przyrodnicza jest tak prosta, jak poradniki o mężczyznach z Marsa i kobietach z Wenus oraz dziesięciu krokach do skutecznego przywództwa. Możemy przekonywać samych siebie, że inaczej nasi uczniowie i uczennice (a także nauczyciele i nauczycielki) nie dadzą sobie rady w szkole i w życiu. Możemy robić to wszystko i wiele innych rzeczy i często tak właśnie postępujemy i tak układamy nasze podstawy programowe.

A gdyby zamiast tego potraktować poważnie zdanie Arystotelesa, że początkiem filozofii – a więc umiłowania mądrości – jest zdziwienie? Potraktować poważnie tych wszystkich ludzi, mężczyzn i kobiety, którym zawdzięczamy naszą naukę, sztukę i literaturę? I wreszcie, poważnie potraktować samych siebie, a także naszych uczniów i uczennice, ich i naszą zdolność myślenia, stawiania trudnych pytań i samodzielnego poszukiwania odpowiedzi.

Skoro tak – powiedzą moi wyobrażeni krytycy i krytyczki – może nie proponujesz zamieniania nauki w zabawę, ale to, o czym piszesz, jest czystą utopią, albo czymś, co w najlepszym razie nadaje się dla wąskiej grupy bardzo zdolnych uczniów. Przeciętny uczeń, przeciętny nauczyciel....

Przeciętny uczeń (lub uczennica) może stać się nieprzeciętnie myślącym człowiekiem. Ma do tego prawo. Prawdziwe wyrównywanie szans nie polega na tym, że dajemy wszystkim zadania na tak samo niskim poziomie, żeby potem każdy mógł zdać na jakieś studia i dostać jakąś pracę. Przeciwnie – wyrównywać szanse, to uczyć każdego i każdą czynienia „wszechstronnego, publicznego użytku ze swego rozumu”.

Uczmy się smakować wiedzę i rozkoszować się nią. Na tym polega dobra edukacja.

(Źródło: Społeczny Monitor Edukacji, CC BY-ND)