O edukacji w Madrycie. Zapiski z konferencji END-2014

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Pod skrótem tym kryje się „International Conference on Education and New Developments 2014”. Przez trzy dni, naukowcy z różnych krajów dyskutowali swoje odkrycia i wyniki badań, dotyczących edukacji. Niektórzy z nich odbyli naprawdę daleką podróż – jak choćby przedstawiciele Tajwanu, Australii czy Kanady. Warto było usłyszeć ich przemyślenia na temat wyzwań we współczesnej edukacji.fot. Fotolia.com

Chciałbym spróbować opisać kilka moich najważniejszych wrażeń, z perspektywy uczestnika – będzie subiektywnie, z lekką orientacją na to, co z tej konferencji wynika dla naszego, polskiego podwórka.

Wśród tematów wystąpień dwa wybijały się częstotliwością. Po pierwsze edukacja dzieci ze specjalnymi potrzebami. Po drugie, zastosowanie TIK w szkole. Nie ukrywam, że ten drugi wątek bardzo mnie ucieszył, choć oczekiwałem od niego nieco więcej (o tym za chwilę). Oprócz tego, pojawiło się kilka wystąpień na temat nowych metod dydaktycznych, oraz – co nieuniknione na każdej konferencji – prelegent, który nie zrozumiał, czego dotyczy temat spotkania i opowiadał o sposobach budowy mostów w Chinach (naprawdę!).

Ciekawe było dla mnie to, że tematy TIK i specjalnych potrzeb uczniów kilka razy się przeplatały. Wysłuchałem co najmniej trzech referatów, których autorzy wykorzystywali technologie cyfrowe do pracy z dziećmi autystycznymi, niepełnosprawnymi czy w jakiś inny sposób wymagającymi specjalnej edukacji. Świetnym pomysłem dla uczniów z zaburzeniami emocjonalnymi było prowadzenie własnego bloga, a dla dzieci niedowidzących narzędzie do odczytywania tekstu z cyfrowego podręcznika na głos.

Świetny był wykład otwierający, autorstwa prof. Hanny David z Uniwersytetu w Tel Avivie. Opowiadała o tym, jak dzieci szczególnie uzdolnione, na skutek błędów systemu edukacji, stają się narażone na zaburzenia emocjonalne i społeczne. Bazowała na doświadczeniach z Izraela, ale obawiam się, że może to działać dokładnie tak samo i u nas. Dziecko szczególnie uzdolnione ma często zainteresowania szersze niż jego rówieśnicy – co powoduje, że trudniej mu z nimi odnaleźć wspólny język. W efekcie woli spędzać czas z dorosłymi, a w szkole po prostu izoluje się od rówieśników lub jest przez nich odtrącane. Nie ma okazji nauczyć się działania w grupie, budowania relacji, czy po prostu zwykłej komunikacji. W efekcie system produkuje licznych „małych geniuszy”, którzy potem w dorosłym życiu nie umieją się odnaleźć. W trakcie dyskusji po wykładzie pojawiło się ciekawe rozwiązanie: pomóc takiemu dziecku znaleźć hobby (np. sport lub szachy), w którym nie będzie lepsze od rówieśników, dzięki czemu będzie w stanie zbudować z nimi normalne relacje. Przyszło mi do głowy już później, że to pewnie jedna z przyczyn naszego niskiego poziomu innowacyjności – często kształcimy dzieci zdolne w jednej, wybranej dziedzinie, ale nie potrafiące współpracować z innymi. A innowacja jest jednak grą zespołową.

W wystąpieniach dotyczących TIK uderzyło mnie, że odkrycia – i problemy – były takie same we wszystkich krajach. Prelegentki z Turcji opowiadały o świetnych doświadczeniach w wykorzystaniu Facebooka do nauki języków, Austriacy o problemach z szybkością internetu w szkole, a Irlandczyk chwalił się sposobem na wykorzystanie QR kodów do zgamifikowania lekcji. A wszystkie te tematy pojawiają się już też u nas. Wspólne były też opinie o TIK – wszędzie dzieci na technologię reagowały z ogromnym entuzjazmem i wszędzie też nauczyciele, którzy przekonali się już do niej, twierdzili, że podnosi ona skuteczność dydaktyki. Nikt nie miał jednak pomysłów na systemowe wdrożenie TIKu w edukacji, a rozwiązania organizacyjne przyjmowane w poszczególnych krajach bardzo się od siebie różniły. Najlepiej radzili sobie z tym chyba Amerykanie, u których władze samorządowe podejmowały decyzje o wyposażeniu wszystkich swoich szkół w sprzęt i szybki dostęp do internetu.

Negatywnym zaskoczeniem było dla mnie niewiele wystąpień realnie badających skuteczność innowacji, o których opowiadali prelegenci. Konferencja poświęcona była nowym odkryciom w edukacji, spodziewałem się więc wyników testów czy eksperymentów. Tymczasem większość opowiadających prezentowała jakąś nową metodę lub sposób działania i przedstawiała wyniki ankiet, w których prosiła o opinie nauczycieli i uczniów. Problem polega jednak na tym, że ankiety nie są miarodajnym sposobem oceny, czy jakaś innowacja działa. Nauczyciel może powiedzieć, że podoba mu się (lub nie) dane narzędzie, ale to jeszcze nie znaczy, że jest ono skuteczne. Jedyny sensowny sposób to przeprowadzenie eksperymentu – przypisania uczniów losowo do różnych grup i uczenia ich różnymi metodami. A potem porównania wyników. Takich wystąpień było jednak jak na lekarstwo.

Miało miejsce kilka zderzeń kultur. Najmocniejsze nastąpiło, gdy jeden z Australijczyków zapytał zespół z Turcji, jak oceniają etyczną stronę kontaktu z uczniami poprzez Facebooka. Wywołało to mocne zdziwienie pytanych, którzy w ogóle nie byli w stanie zrozumieć na czym mógłby polegać problem. Wieczorem, w trakcie luźnej rozmowy, przyznali mi, że u nich etycznym problemem mogłoby być, gdyby nauczycielka nawiązała zbyt bliskie relacje z uczniem – ale z pewnością nie stworzenie uczniowskiej grupy w sieci społecznościowej. Tymczasem okazało się, że w australijskiej szkole obowiązywał bardzo restrykcyjny kodeks etyczny, traktowany przez nauczycieli na równi z prawem oświatowym.

Większość starć kulturowych wynikała jednak z różnic w poziomie zaawansowania metodyki. Duńczycy ze zdziwieniem i lekkim przerażeniem słuchali o tym, że gdzieś w Rosji nauczyciele zaczynają eksperymenty z metodą projektową, a Włosi próbują pozwalać uczniom uczyć siebie nawzajem (tzw. „peer education”). W Danii obie te metody – i wiele innych – funkcjonują od dawna i dwóch sympatycznych Duńczyków bardzo musiało się starać, żeby nie robić wrażenia wywyższających się. Widać też jednak było, że pochodzą oni z zupełnie innego kontekstu kulturowego i wiele rozwiązań organizacyjnych, które pozwalają im na takie działanie (jak choćby ośmiogodzinny dzień pracy nauczyciela) u nas nie jest możliwe.

Podsumowując wszystkie te doświadczenia: widać, że edukacja i wiedza o edukacji są dzisiaj na zakręcie. W wielu miejscach świata prowadzone są eksperymenty, nauczyciele i naukowcy szukają sposobów poradzenia sobie z nowymi wyzwaniami. Nie ma żadnych uniwersalnych pomysłów, możliwych do wdrożenia wszędzie. Każdy kraj musi sobie sam wypracować własne, dopasowane do swojej kultury i historii rozwiązania. Oczywiście, możemy patrzyć na innych i szukać inspiracji. Ale nikt za nas nie wymyśli, co powinniśmy zrobić w Polsce, żeby dostosować edukację do nowego, ciągle zmieniającego się świata.

Notka o autorze: dr Łukasz Srokowski – socjolog, trener i badacz. Dyrektor programowy Fabryki Przyszłości. Od ponad dziesięciu lat zaangażowany w realizację projektów edukacyjnych. Pełnił m.in rolę prezesa fundacji Odyssey of the Mind Polska, utworzył i prowadził Szkołę Młodych Liderów Socjologii, przeprowadził ponad trzy tysiące godzin szkoleń i sesji doradczych dla kadry zarządzającej firm, administracji publicznej i organizacji pozarządowych. Prowadzi bloga o edukacji www.edukacjajestfajna.pl.