Przeczytałem we wczorajszej „Gazecie Wyborczej”, że pojawił się nowy pomysł na walkę z pogłębiającą się tzw. luką cyfrową w Polsce. Rząd chce sprawić, aby również młodzież z uboższych rodzin mogła w pełni korzystać z komputerów w celach edukacyjnych i planuje w związku z tym rozdawać poprzez gminy komputery. Nie jestem pewien, czy pomysł jest trafiony i/lub dopracowany. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze powszechne jakby nie było rozdawnictwo oznacza wysokie koszty takich działań, to znaczy ktoś za to musi zapłacić (czytaj my: podatnicy). Osobiście mógłbym takie rozwiązanie zaakceptować, gdybym okazało się ono być nie „łataniem” komputerowej dziury na mapie Polski, lecz inwestycją w jakość edukacji polegającą na: a) przekazaniu komputerów mających bezprzewodowy dostęp do Internetu i b) zapewnieniu bezpłatnego bezprzewodowego dostępu do Internetu w każdej gminie na całym terytorium Polski (np. wimax). To byłby dopiero skok jakościowy. Wydaje mi się, że poprzez powszechne rozdawnictwo jeszcze nikt chyba nie wyrównał szans w żadnym obszarze życia społecznego ani też nikogo specjalnie nie uszczęśliwił.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze trzy inne aspekty. Na świecie toczy się dyskusja o tanich laptopach za 100 USD dostępnych dla młodzieży (ostatnio zdaje się trochę „podrożały”) – jakoś nie słyszałem, aby Polska deklarowała akces do tej inicjatywy. Jeżeli myślimy o nowoczesnej edukacji wysokiej jakości – myślmy raczej o przekazywaniu laptopów, bo dzięki temu młodzież będzie bardziej mobilna, co umożliwi jej korzystanie z komputerów w każdym miejscu i czasie. Kolejna rzecz – dlaczego tylko młodzież z uboższych rodzin? Może warto w Polsce rozpocząć działania na rzecz inicjatywy 1:1 – jeden uczeń, jeden komputer (oczywiście laptop). No i ostatnia rzecz – od dziś wiadomo, że to nie od liczby komputerów zależy, czy w edukacji nastąpi jakościowy przełom. Dziś największym wyzwaniem jest zapewnienie szybkiego Internetu, bo nic tak nie wkurza młodzieży i nauczycieli, jak trwające w nieskończoność ściąganie danych z sieci. To właśnie szybki Internet jest wskazywany przez skandynawskich edukatorów jako jeden z czynników, który zadecydował o wysokich ocenach młodzieży w międzynarodowych testach.
Na marginesie rodzi się również pytanie – jakie to będą komputery? Nowe czy wycofywane z publicznej administracji? Jeśli to drugie, to moim zdaniem cały pomysł jest niepoważny…
Przeczytałem we wczorajszej „Gazecie Wyborczej”, że pojawił się nowy pomysł na walkę z pogłębiającą się tzw. luką cyfrową w Polsce. Rząd chce sprawić, aby również młodzież z uboższych rodzin mogła w pełni korzystać z komputerów w celach edukacyjnych i planuje w związku z tym rozdawać poprzez gminy komputery. Nie jestem pewien, czy pomysł jest trafiony i/lub dopracowany. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze powszechne jakby nie było rozdawnictwo oznacza wysokie koszty takich działań, to znaczy ktoś za to musi zapłacić (czytaj my: podatnicy). Osobiście mógłbym takie rozwiązanie zaakceptować, gdybym okazało się ono być nie „łataniem” komputerowej dziury na mapie Polski, lecz inwestycją w jakość edukacji polegającą na: a) przekazaniu komputerów mających bezprzewodowy dostęp do Internetu i b) zapewnieniu bezpłatnego bezprzewodowego dostępu do Internetu w każdej gminie na całym terytorium Polski (np. wimax). To byłby dopiero skok jakościowy. Wydaje mi się, że poprzez powszechne rozdawnictwo jeszcze nikt chyba nie wyrównał szans w żadnym obszarze życia społecznego ani też nikogo specjalnie nie uszczęśliwił.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze trzy inne aspekty. Na świecie toczy się dyskusja o tanich laptopach za 100 USD dostępnych dla młodzieży (ostatnio zdaje się trochę „podrożały”) – jakoś nie słyszałem, aby Polska deklarowała akces do tej inicjatywy. Jeżeli myślimy o nowoczesnej edukacji wysokiej jakości – myślmy raczej o przekazywaniu laptopów, bo dzięki temu młodzież będzie bardziej mobilna, co umożliwi jej korzystanie z komputerów w każdym miejscu i czasie. Kolejna rzecz – dlaczego tylko młodzież z uboższych rodzin? Może warto w Polsce rozpocząć działania na rzecz inicjatywy 1:1 – jeden uczeń, jeden komputer (oczywiście laptop). No i ostatnia rzecz – od dziś wiadomo, że to nie od liczby komputerów zależy, czy w edukacji nastąpi jakościowy przełom. Dziś największym wyzwaniem jest zapewnienie szybkiego Internetu, bo nic tak nie wkurza młodzieży i nauczycieli, jak trwające w nieskończoność ściąganie danych z sieci. To właśnie szybki Internet jest wskazywany przez skandynawskich edukatorów jako jeden z czynników, który zadecydował o wysokich ocenach młodzieży w międzynarodowych testach.
Na marginesie rodzi się również pytanie – jakie to będą komputery? Nowe czy wycofywane z publicznej administracji? Jeśli to drugie, to moim zdaniem cały pomysł jest niepoważny…