Taki mały jednostkowy apel do społeczeństwa

fot. Adobe Stock

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Wybrałam podczas studiów karierę naukową, ale okazało się, że najbardziej chciałam być nauczycielką. Jednak presja społeczna (szkoła – to już naprawdę do niczego się nie nadajesz?) spowodowała, że 12 lat przepracowałam jako pracownik naukowy uczelni. Dopiero potem świadomie wybrałam pracę w szkole. Okazało się, że nie jest na pewno łatwiej, choć sensowniej. Dlaczego sensowniej? Gdyż studenci sami mogą opanować wymaganą wiedzę, bo są dorośli, a dziecku potrzebny jest do rozwoju nauczyciel. Z tych samych powodów jest trudniej w szkole, gdyż dorosły częściej bywa dojrzały, a dziecko dorasta i ma różne niestandardowe pomysły.

Uczyłam matematyki, głównie w liceach. Starłam się z całych sił, nie tylko dla uczniów, ale też dla siebie, bo szybko egoistycznie odkryłam, że bez zaangażowania w tę pracę trudno w niej wytrzymać.

Studia nie przygotowały mnie w ogóle do pracy dydaktycznej. Też nie pomogła mi praktyka akademicka, w której dydaktyka była na szarym końcu, liczyły się tylko publikacje. Wszystko, zatem musiałam wypróbować sama. Często ponosiłam porażki.

Opiszę dwie:

  • Klasa matematyczna II LO, pierwszy rok mojej pracy w szkole. Hałas w klasie uniemożliwiający prowadzenie lekcji, rzucanie papierami, nieparlamentarne odzywki, kompletny brak zainteresowania matematyką. Moje próby zrozumienia sytuacji i dotarcia do część klasy, która przewodziła reszcie, spełzły na niczym. Próbowałam uzyskać pomoc w pokoju nauczycielskim, ale otrzymałam komunikat: My nie mamy z nimi kłopotu. Wreszcie przyszła z pomocą inna matematyczka, która zdecydowała się pokazać mi jak sobie radzi. Zastąpiła mnie na lekcji i przez 45 minut poniżała i zastraszała uczniów i …. osiągnęła cel, przestraszyli się. Ja nie dałam rady i zrezygnowałam z prowadzenia tej klasy, To była moja i ich porażka, do matury dotarła połowa tylko uczniów tej klasy.
  • Gdy poznałam ocenianie kształtujące postanowiłam zmniejszyć liczbę stopni na rzecz informacji zwrotnej. Prowadziłam w tym czasie jedną z klas maturalnych. Po pewnym czasie uczniowie poszli do dyrektorki z prośba o zmianę nauczyciela, bo oni chcieli wiedzieć, czy są lepsi od kolegi, a informacja zwrotna im tego nie dawała. To był moja druga klęska, klasę przejęła „ostra” matematyczka.

To tylko dwie takie porażki, ale było ich znacznie więcej.

Były też oczywiście sukcesy. Też opisze dwa:

  • Z dwiema moimi klasami spotykam się od 15 lat w moim domu z okazji świąt, z częścią uczniów kontaktuję się znacznie częściej, stali się moimi przyjaciółmi. Mam przywilej towarzyszenia im w ich życiu.
  • Kilku moich uczniów jest profesorami matematyki. Moja w tym zasługa nieduża, ale oni cenią sobie moje towarzyszenie im w nauce. Mam też informację od uczniów, którym matematyka nie za bardzo pasowała i oni z kolei mówią, że ich matematyką nie skrzywdziłam i to traktuję jako mój największy sukces.

Po co o tym piszę? Aby choć trochę naświetlić, jak praca nauczyciela jest blisko drugiego człowieka. Z jakimi trudnymi sytuacjami każdy z nauczycieli musi się spotykać. W klasie mam co najmniej 25 różnych indywidualności, każda z nich ma swoje doświadczenie domowe i poza szkolne, które przynosi ze sobą do szkoły. Co 45 minut zmiana!

Napiszę, co mi najbardziej przeszkadza:

  • Podstawa programowa, która jest nieprzemyślana i nie do zrealizowania. Podstawa realizuje się w głowach uczniów, a każdy z uczniów jest inny i z innymi doświadczeniami. Jak uśrednić nauczanie i jak przygotować wszystkich do dalszej edukacji? Gdzie jest miejsce w szkole na indywidualizację?
  • Po co ja uczę wszystkich uczniów matematyki? Gdy pytam osoby dorosłe o wiadomości z matematyki, to prawie nikt nic nie pamięta, a nawet nie potrafią obliczyć procentu, który się przecież przydaje na co dzień. Matematyka – cerber szkolny, kat dla uczniów. Nie mogę się z tym zgodzić, bo to straszna rola dla pięknej królowej nauk.
  • Uczenie pod egzamin. Z tego jestem rozliczana i obojętnie co myślę i tak to jest wyznacznik mojej pracy. A przecież to w dużej mierze zależy od możliwości uczniów, od dostępu do wiedzy, od sytuacji rodzinnej uczniów. Nie chcę uczyć pod egzamin, bo on jest wymyślony przez teoretyków i wcale wiedza potrzebna do egzaminu uczniom się nie przydaje w życiu.
  • Ciągłe zmiany w oświacie i zobowiązanie, że musze je realizować. Zmiany wprowadzone przez teoretyków lub wręcz niekompetentne władze, a ja mam być wykonawczynią? Pamiętam taki czas, gdy każdy nauczyciel musiał napisać rozkład materiału na cały rok. A jeśli lekcja mu przepadła, to plan się walił. I jak tu planować prace na rok, gdy okazuje się, że coś trzeba drugi raz powtórzyć. Bzdura. Te różne przepisy służą złapaniu mnie na nieposłuszeństwie i ewentualnym ukaraniu. Szkoła dla nauczycieli – wymagać nie możliwego i karać za niedopełnienie.
  • Brak czasu dla moich uczniów. Uczniowie mają po 6 ,7 godzin lekcji dziennie, w między czasie są przerwy, na których mam ich pilnować i odpowiadam za ich bezpieczeństwo. Nie ma czasu na budowanie relacji. Mogę pojechać z uczniami na wycieczkę, ale przepisy o prowadzeniu wycieczki są tak restrykcyjne, że strach jechać.
  • Postrzeganie mojej pracy jako 18 godzin przy tablicy. Żeby przygotować się do lekcji solidnie potrzębuję czasu. Nie znalazłam podręcznika pasującego do każdej klasy, zresztą wolę pracować bez, tak aby to uczniowie tworzyli własny podręcznik. Musze się przygotować do lekcji, bo szanuję moich uczniów. Potem mam lekcję, czyli muszę/chcę zainteresować matematyką 25 osób, które mają swoje własne problemy, staram się. Wracam do domu i chcę sprawdzić jak najszybciej prace uczniów, bo tylko szybkość oddania prac ma tu sens. Chciałabym się też rozwijać, więc książka, szkolenia, Internet…

Jestem za dobrymi kontaktami z rodzicami, abyśmy współpracowali w wychowaniu ich dzieci. To wymaga czasu, nie mogę po 5 minutach wygonić rodzica z problemem z pokoju. Chcę mieć kontakt z nimi na bieżącą, więc telefony, maile, pogaduchy na ulicy.

Mogłabym jeszcze długo, ale chciałabym abyście zobaczyli czym różni się ten zawód od innego. Ja to zrozumiałam, gdy przestałam pracować w szkole. Jaka ulga emocjonalna. Nie niosę ze sobą problemów 120 uczniów, mogę się spóźnić do pracy, może mnie boleć głowa, mogę nic nie robić po południu, mogę iść do kina z własnym dzieckiem, mogę wyjechać na wakacje w dowolnym terminie i rozmawiając z innymi nie słyszę, że jestem darmozjadem z negatywnego wyboru.

Drodzy rodzice i decydenci oświatowi, pamiętajcie, że to my uczymy wasze dzieci, często mamy na nie większy wpływ niż wy, że razem z wami się nimi przejmujemy, że zależy nam na ich przyszłości. Jeśli strajkujemy, to musieliśmy być doprowadzeni do ostateczności.

 

Notka o autorce: Danuta Sterna – była nauczycielka matematyki i dyrektorka szkoły, ekspertka merytoryczna w programie Szkoła Ucząca Się (SUS) (prowadzonym przez CEO i PAFW), autorka książek i publikacji dla nauczycieli, propaguje ocenianie kształtujące w polskich szkołach. Niniejszy wpis pochodzi z jej bloga w partnerskiej platformie Edunews.pl – www.osswiata.pl.