X = 175

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Chciałbym, żeby przeprowadzono niezwykle staranne dochodzenie. Aby tragedia młodocianego samobójcy, ucznia Szkoły Podstawowej nr 175 w Warszawie, została dogłębnie wyjaśniona. Marzę, by problemem zajęła się powołana specjalnie w tym celu Komisja Badania Tragedii Szkolnych (KBTS), utworzona na wzór Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Gromadząca wybitnych specjalistów z zakresu pedagogiki, psychologii, socjologii, prawa i innych dziedzin, pomocnych w analizie sytuacji, która doprowadziła dziecko do targnięcia na własne życie.

Nie chodzi mi po prostu o wskazanie i ewentualne ukaranie winnych. Do tego posłuży śledztwo prokuratorskie, które być może znajdzie swój finał przed sądem. Marzę o postępowaniu prowadzącym – podobnie jak to ma miejsce w przypadku katastrof lotniczych – do wskazania słabości i błędów systemu, procedur i wyszkolenia ludzi, które w sumie doprowadziły do tragedii. Chciałbym, aby powstały wnioski i zalecenia, obligujące cały system szkolny do podjęcia określonych działań lub zaniechania istniejących praktyk, w celu ograniczenia niebezpieczeństwa powtórzenia się podobnej tragedii.

Chwilowo o sprawie wiadomo z obszernego artykułu Kacpra Sulowskiego, opublikowanego 18 grudnia w „Gazecie Wyborczej”. To jego lektura sprowokowała mnie do tych przemyśleń, a przytoczone poniżej w cudzysłowach tezy pochodzą z treści tej publikacji.

Chciałbym, żeby KBTS zbadała wszystkich świadków, którzy mogą coś wnieść do rozeznania przebiegu wydarzeń i przyczyn tragedii. Także dzieci, choć oczywiście w obecności rodziców i psychologa. Jeżeli potwierdzi się, że „wychowawczyni w klasach 1-3 motywowała ich [uczniów] do donoszenia na innych”, liczę, że KBTS ogłosi we wnioskach i zaleceniach, że takie metody pedagogiczne są niewłaściwe i nie mogą mieć miejsca w żadnej szkole. Zaproponuje też w jaki sposób uczniowie powinni zgłaszać swoje problemy nauczycielom – co może przecież być również uznane za formę donosu – biorąc pod uwagę, że nie mają dzisiaj niemal żadnej możliwości rozwiązywania swoich problemów między sobą, a co za tym idzie nabycia niezbędnej w życiu praktyki w tej dziedzinie. Jeżeli KBTS uzna za potrzebne napiętnowanie donoszenia na innych jako sposobu organizowania życia społecznego, potępi zapewne również praktykę rozmieszczania w szkołach „skrzynek dla sygnalistów” i prawo bezwarunkowo nakazujące dyrektorom donosić na nauczycieli do komisji dyscyplinarnych. W hierarchicznej strukturze systemu oświaty modele zachowań łatwo bowiem upowszechniają się z góry do dołu.

Jeżeli dochodzenie potwierdzi, że inna wychowawczyni w tej samej szkole „podzieliła klasę na „mądrych” i „głupich” i tych ostatnich wyśmiewała, surowo napiętnuje taką praktykę, jako niezgodną z elementarną wiedzą psychologiczno-pedagogiczną, zalecając wręcz usuwanie z zawodu nauczyciela pedagogów postępujących w podobny sposób.

Mam nadzieję, że KBTS zbada w trakcie swojego śledztwa, czy rzeczywiście ”nikt w szkole nie patrzył na indywidualne zdolności czy problemy uczniów”. Czy istotnie, "gorzej radzących sobie z matematyką, a lepszych z angielskiego rzeczywiście nie kierowano w stronę języków, tylko zrównywano z innymi". Jeżeli zarzut ten uzyska potwierdzenie mam nadzieję, że zostaną ustalone przyczyny takiego stanu rzeczy. Czy zawiedli ludzie, źle przygotowani, pełni złej woli lub po prostu obojętni i bezduszni, czy system szkolny, nakazujący egzekwowanie od wszystkich uczniów, niezależnie od predyspozycji, tej samej, niezwykle obszernej podstawy programowej. System, ściśle określający tygodniową liczbę godzin nauki każdego przedmiotu, a ograniczający możliwość rozwijania specyficznych uzdolnień, nie zapewniając na to czasu, ani środków materialnych.

Liczę, że śledztwo KBTS ustali stopień odpowiedzialności szkoły i poszczególnych nauczycieli za "nierespektowanie orzeczeń o dysfunkcjach u uczniów". Sprawdzi, czy nie popełniono błędu, kwalifikując do jednej klasy całą grupę takich dzieci; czy możliwe było respektowanie odnoszących się do nich zaleceń, biorąc pod uwagę obiektywne możliwości szkoły. Mam nadzieję, że powstaną wnioski wskazujące, jakimi możliwościami działania w tym względzie dysponuje dyrektor placówki, szczególnie rejonowej. A jeśli okażą się one niewystarczające w sytuacji wzrastającej liczby dzieci z różnymi zaburzeniami, powstaną również rekomendacje dla władz oświatowych, działań, które należy pilnie podjąć w celu uzdrowienia sytuacji.

Jest jeszcze cały szereg innych problemów, które poruszył reporter „Gazety Wyborczej”, a których analiza powinna doprowadzić do wydania zaleceń obowiązujących inne placówki. KBTS powinna zbadać również pewne aspekty sprawy, których dziennikarz nie podjął. Tragedia, chociaż od razu powiązana z postawieniem przez nauczycielkę techniki („lubianej przez dzieci” – wg słów jednej z mam, zacytowanych w artykule) piątki zamiast szóstki, wydarzyła się w domu. W następstwie ogromnych emocji dziecka („Wpadł w szał”) w szkole, które, jak wynika z tekstu, nie wybuchły po raz pierwszy. Czy postępowanie nauczycieli w sytuacji, gdy dziecko nadpobudliwe wybiegło z klasy krzycząc, że się zabije, było właściwe? Czy nie powinni zatrzymać ucznia w szkole i zawezwać pomocy medycznej albo przynajmniej rodziców? Ale również, czy patologiczny poziom emocji dziecka z powodu uzyskania bardzo dobrego przecież stopnia nie wynikał z przyczyn domowych? Niezależnie od tego, jak bardzo i dla kogo bolesna byłaby prawda o tym wydarzeniu, powinna ona, na bazie raportu KBTS, stać się przedmiotem analiz i szkoleń we wszystkich placówkach oświatowych, zarówno w gronie nauczycieli, jak rodziców.

Niestety, nie istnieje Komisja Badania Tragedii Szkolnych, czego bardzo żałuję. Mamy natomiast media i ich odbiorców, ferujących opinie, z których niewiele wynika dla praktyki. Mamy również lawinowy wzrost zaburzeń psychicznych w młodym pokoleniu, zbyt mało psychologów szkolnych, uginających się pod tym brzemieniem, oraz dramatyczny brak dostępu do fachowej pomocy psychiatrycznej. Mamy system, w którym miejsce na indywidualizację pracy z uczniami jest głównie w tonach papierów, oraz sfrustrowanych, zestresowanych i niedowartościowanych nauczycieli, którzy radzą sobie jak umieją, albo nie umieją.

O tragedii młodego samobójcy rozmawiałem ze znajomą, która pracuje w warszawskiej publicznej podstawówce. Opisała mi z własnej praktyki przypadek dziecka posiadającego orzeczenie i przydzielonego na tej podstawie nauczyciela wspomagającego, które mimo wszystko w zasadzie uniemożliwia prowadzenie zajęć, a swoim impulsywnym i nieobliczalnym zachowaniem stwarza realne niebezpieczeństwo dla siebie i innych dzieci. Szkoła nie ma narzędzi, aby poradzić sobie z tym problemem. Stwierdziła, że to bomba zegarowa, która może doprowadzić do tragedii. - My możemy być następną "175-tką" - tym zdaniem zakończyła naszą rozmowę.

Na to właśnie chciałem zwrócić uwagę tytułem artykułu. Pod X można podstawić praktycznie dowolny numer szkoły, albo placówkę bez numeru. Być może w szkole 175 istotnie popełniono duże i brzemienne w skutki błędy – tak jak już napisałem, bardzo chciałbym poznać rzetelny raport na temat tej tragedii. Ale sytuacja w innych placówkach, nawet niepublicznych, jest równie niebezpieczna. Zaburzenia psychiczne dzieci stanowią beczkę nitrogliceryny, na której siedzą wszyscy nauczyciele. Wybuchem grozi każdy nieuważny ruch, taki, jak choćby właśnie obniżenie stopnia z szóstki do piątki. I dlatego nauczyciele będą w najbliższej przyszłości uciekać z zawodu, jeśli nawet jakaś władza podniesie im wynagrodzenia. To kwestia instynktu samozachowawczego.

A wracając raz jeszcze do pomysłu KBST. Powszechnie wiadomo, że to jej lotnicze odpowiedniki doprowadziły do uziemienia najnowszych Boeingów 737 Max, po dwóch katastrofach tych maszyn, nie bacząc na miliardowe straty producenta. Trudno wykluczyć, że raport KBST po warszawskiej tragedii mógłby nakazać „uziemienie” połowy polski szkół, z powodu przegęszczenia, przepracowania uczniów, fatalnej higieny pracy, braku fachowo przygotowanego personelu i wielu innych przypadłości. Być może taki werdykt starłby wreszcie ów wyraz samozadowolenia z twarzy ludzi odpowiedzialnych za ruinę systemu, zwaną deformą Zalewskiej. I upowszechnił świadomość, że nie wszystko co złe w oświacie wynika tylko z wad i błędów nauczycieli.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

PRZECZYTAJ TAKŻE:

>> Dyrektor po węższej stronie lejka...

>> Od dyrektora dla dyrektorów

>> Czego dyrektor może wymagać od nauczycieli?