Kult cargo, czyli o komunikacji na uniwersytetach

fot. Stanisław Czachorowski - konferencja Pokazać - Przekazać w CN Kopernik 2015

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Przez lata uniwersytet był dla mnie wartością samoistną, traktowałem jako kuźnię innowacyjności i lidera dobrych zmian. Po ponad 30 latach przebywania w murach uczelni wyższej najdelikatniej rzecz ujmując czuję niedosyt. Z dużym bólem i zawodem patrzę na skostnienie środowiska akademickiego. Nie jesteśmy liderami komunikacji i przekazywania wiedzy, raczej rdzewiejącym i oderwanym od życia dworskim skanerem, żyjącym w złudnym samouwielbieniu.

Jest postęp, nie przeczę, ale w zbyt wolny w stosunku do potrzeb i zmieniającego się świata i raczej generowany ze środowiska zewnętrznego. Często nieudolnie i z opóźnieniem przejmujemy jedynie to, co inni wymyślą. Jakbyśmy nie zauważyli, że świat się zmienił w zakresie komunikacji i potrzeb. A często przejmujemy cudze wzorce jedynie w ich zewnętrznej powierzchowności, bez zastanawiania się nad istotą i sensem. W rezultacie klonujemy atrapy. Taki konferencyjny kult cargo, pusty rytuał oderwany od kontekstu. W szybko zmieniającym się świecie i zmieniającym się kontekście dawniej sensowne i dobre rozwiązania zmieniają się w pusty i nieefektywny rytuał.

W swym narcyzmie konferencyjno-wykładowego rytuału (nastawionego na korporacyjny wyścig szczurów) nie szanujemy ani studentów, ani słuchaczy w czasie konferencji, sympozjów, zebrań naukowych. Powierzchownie wszystko gra: jest mówca, jest sala, jest wykład. Ale jest jak łazienka u Solskich z filmu „Kogiel mogiel”. Nastawieni jesteśmy na korporacyjny splendor, punktozę (zdobywanie punktów i wyników na papierze) a nie na rzeczywistą dyskusję czy przekaz informacji. Nieliczne jaskółki nie czynią jeszcze wiosny. W swojej masie jesteśmy skostniali. Uniwersytety i środowisko akademickie nie są liderami w edukacji i komunikacji międzyludzkiej. A ja bym chciał, żeby były…

fot. S. Czachorowski

Symboliczne oddają to ostanie zmiany w procedurze habilitacji (już nie przewód a postępowanie). Uproszczono, więc niby dobrze, ale komisja analizuje tylko papiery, nie widzi człowieka. A co ważniejsze nie ma wykładu habilitacyjnego. Kiedyś habilitacja uprawniała do prowadzenia wykładów na uniwersytecie. Była więc część badawcza ale i wykład, oceniany, czy delikwent potrafi prowadzić wykłady. Nie tylko prowadzenie badań ale i komunikowanie w piśmie (publikacje) i w mowie na uniwersyteckich wykładach przesądzały o awansie i dopuszczeniu do prowadzenia wykładów. Symbolicznie oddaje to utratę z pola widzenia dbałość o jakość wykładów. Dydaktyka się nie liczy, liczą się punkty, często zbierane w zespołowych publikacjach – więc nawet na 100% nie wiadomo czy ubiegający się o stopień potrafi sam pisać (formułować myśli na piśmie). Może jest tylko członkiem zespołu? Zespoły to ważna rzecz, umiejętność pracy zespołowej należy premiować. Ale nie można zapominać o innych ważnych umiejętnościach. Zapomnieliśmy….

Może dlatego studenci tak mocno narzekają na jakość dydaktyki i tak mała jest frekwencja na wykładach? Poszukajmy drzazgi w swoim oku, zanim zaczniemy oskarżać studentów o niski poziom i brak ambicji etc. Ilekroć jestem na konferencjach naukowych czy zebraniach naukowych, tylekroć czuję się jak student. Siedzę na sali i słucham, staram się w czuć w tę rolę. I najczęściej nie jest dobrze. Jest mało komunikatywnie, jest więcej rytuału niż komunikacji. Po wielokroć mówca mówi w obecności słuchaczy a nie do nich, przekazuje mało interesujące informacje (czasem już nieaktualne), mówi nie na temat. Rytuał dla rytuału, kult cargo…. I nic dziwnego, że wieje nudą. Wystarczy rozejrzeć się po sali, by zauważyć ile osób słucha… ile myśli o niebieskich migdałach, patrzy w smartfony czy tablety.

fot. S. Czachorowski

Zapominamy o efektywności i sensie. Zamiast komunikacji, dostosowanej do czasów i słuchaczy, mamy pusty rytuał i korporacyjną celebrą. Służy jedynie budowaniu splendoru na wewnątrzakademickim dworze….

Brak dbałości o efektywną komunikację widać już na etapie projektowania sal dydaktycznych, jak Polska długa i szeroka. To także brak wiedzy o języku ciała, o roli przestrzeni, wygodzie słuchacza, inteligencji wielorakiej, wielokanałowym przekazywaniu informacji i roli emocji w słuchaniu i zapamiętywaniu. Duże pieniądze na rozbudowę kampusów uniwersyteckich w wielu miastach… i powstają audytoria niefunkcjonalne. Mówca gdzieś schowany za murem stołu prezydialnego, jakby bronił zamku przez atakiem Tatarów. Stoją tablice multimedialne, ale są wykorzystywane najczęściej jedynie jako ekran. Jest rzutnik multimedialny… to pewnie trzeba na nim coś wyświetlić. Są więc długie teksty (ani to można przeczytać, bo małe litery, ani słuchacze nie są analfabetami, by cały tekst im odczytywać na głos). Kiedyś wykładowcy odczytywali z pożółkłych karteczek, teraz czytają z ekranów monitora. I tak są projektowane sale – by dobrze się czytało siedzącemu wykładowcy a nie dobrze przemawiało do ludzi tu i teraz. Zła przestrzeń to tak, jakby ogon kręcił psem. To nie technika służy nam, byśmy wygodniej przemawiali i prezentowali treści, ale my jesteśmy dla techniki, żeby ją obsługiwać. Do tego dochodzą złe przyzwyczajenia. Trzeba się mocno natrudzić by jakoś sznurkami połatać złą przestrzeń, wyjść zza barykady stołu prezydialnego. Owszem taki stół dodaje zasiadającemu gremium splendoru, widać kto jest na honorowym miejscu, ale utrudnia kontakt i komunikację, stwarza bariery dla obu stron.

Liderów trzeba szukać poza uniwersytetami. Przykład z Centrum Nauki Kopernik (górne zdjęcie), otwarta przestrzeń ułatwiająca kontakt i dialog. Łatwa aranżacja sali, od razu powiązanie z udostępnianiem wykładów w internecie (bo ktoś nagrywa by potem udostępnić). Jest dużo dobrych rozwiązań, ale widzę je głównie poza uniwersytetami! Nasi studenci przywykli do nieefektywnych rozwiązań, myślą ze tak trzeba. I powielają potem w pracy, gdy opuszczą mury uniwersytetu.

fot. S. Czachorowski

Przykład z dużej konferencji w Warszawie dla nauczycieli. Wykład pani z banku. Nie było przed jej nazwiskiem tytułów naukowych, ale jeździła po świecie. Mówiła. Nie czytała z kartki czy z ekranu, po prostu przemawiała, mając cały czas kontakt wzrokowy z publicznością. Prawie cały czas słuchałem, dużo rozumiałem i zapamiętałem. Ale wykład miał także utytułowany profesor, filozof. Czytał z kartki. To był odczyt a nie wykład. Piękny, finezyjny język. Były tylko krótkie chwile, gdy byłem się w stanie skupić. Siedziałem i rozmyślałem. Równie dobrze mogłem siedzieć nad rzeką. Wykład w jakimś stopniu może ukierunkowywał myślenie, ale bardziej byłem zirytowany nieadekwatnością wystąpienia niż treścią. Dopracowany język, obfitujący w specjalistyczne terminy. Chyba nic nie zapamiętałem. Odniosłem tylko wrażenie, że było o czymś ważnym. Nie było komunikacji tylko wrażenie i splendor. Skoro tekst napisany, to wolałbym go sam przeczytać. W trudnych miejscach zatrzymałbym się, poszukałbym gdzieś wyjaśnienia, może bym zrozumiał. Sens tego wykładu? Być może poczucie, że byłem na wykładzie kogoś ważnego, poczucie uczestnictwa w czymś dostojnym, mimo że nic nie zapamiętałem. A może były tam tylko banały wypowiedziane z namaszczeniem, ukryte za specjalistycznym słownictwem i żargonową (hermetyczną) stylistyką?

Ile razy student może czuć się dowartościowany na takim wykładzie, gdzie jedynie jest obecne domniemane dostojeństwo? Są mądrzejsi niż nam się wydaje. Znacznie szybciej wychwytują banały ukryte w rytualnym dostojeństwie.

Owszem, kiedyś odczyt miał sens. Bo książki i czasopisma były trudno dostępne, czas publikacji był długi. Więc odczyt był głównym źródłem zdobywania wiedzy. A teraz? Teraz jest to nieefektywny rytuał, w ogóle nie uwzględniający wieków doskonalenia sztuki retoryki oraz najnowszych odkryć w zakresie mózgu i psychologii myślenia.

Kontekst wiele zmienia. Taki sam odczyt 50 lat temu miałby sens, dzisiaj jest w dużym stopniu skansenową rekonstrukcją historyczną. Żyjemy w epoce nadmiaru treści i łatwego dostępu do wiedzy. W deficycie jest myślenie i rozumienie. Na tym powinniśmy się skupić na salach wykładowych. Jeśli chcemy, żeby nas studenci słuchali i żeby w ogóle byli. Nie mamy monopolu na upowszechnianie wiedzy i nie jesteśmy liderem.

Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.