Dlaczego nie (zawsze) sprawdzam listy obecności na zajęciach?

fot. Stanisław Czachorowski

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Dlaczego nie sprawdzam (najczęściej) listy obecności na zajęciach? Czy lekceważę zajęcia? Nie mówię zazwyczaj studentom, że nie sprawdzam listy. Czyli w jakiś sposób "żeruję" na nawykach, wykształconych przez innych, straszących "drapieżników". Niczym mimikra motyla przeziernika, który udaje groźną osę.

Nie sprawdzam, bo szkoda mi czasu. Do czego przydatne jest sprawdzanie listy obecności? Gdy zajęcia są płatne to sprawdzamy czy ktoś nie przyszedł bez rejestracji (bez opłaty). Tak jak bilety w kinie czy w autobusie. Więc występujemy w roli biletera przy wejściu.

Sprawdzanie listy obecności można zaliczyć do czynności porządkowych na początku lekcji. Jakiś rytuał, jak w szkolnej klasie. Coś, co jest znane, pozwala nieco wyciszyć się. I wiadomo, że jest to czas, gdy nauczyciel nie pyta i nie wzywa do tablicy. Bo sprawdza listę, jest czymś zajęty. Uczeń czuje się bezpieczny... Poza rytuałem sprawdzanie listy jest jakimś sposobem na poznawanie uczniów/studentów. Zapamiętywanie nazwisk i przyporządkowanie sobie w mózgu twarzy do nazwisk. Można by więc powiedzieć, że to jakaś czynność integracyjna.

Sprawdzanie listy jest często wypełniaczem czasu. Tym razem to nauczyciel/wykładowca chce dobrnąć od dzwonka do dzwonka. Ale pustkę i tak uczniowie/studenci zobaczą. Nie da się jej przykryć wypełniaczami, takimi jak przedłużające się przerwy, sprawdzanie listy czy jałowe zagadywanie. Lepiej już skończyć zajęcia wcześniej niż na siłę wypełniać "trocinami", by towar w przesyłce się nie potłukł. Ale strach przed przełożonymi - dlaczego wcześniej taki nauczyciel kończy zajęcia? Nie jest przygotowany? Albo może w programie za dużo zaplanowano godzin? Godziny to pensja, pracowanie na dniówki a nie na akord. Nie opłaca się zrobić szybciej i sprawniej, bo i tak nic się nie zyska. Brak motywacji i dla ucznia i dla nauczyciela. Jest brak zaufania to i jest gra pozorów.

A jak sprawdzać listę i nie tracić czasu? Może jakiś czytnik elektroniczny, który automatycznie sprawdzi obecność studenta, gdy pojawi się w drzwiach? Na razie możliwe tylko na zajęciach online, gdy się zaloguje. Niby jest obecny, ale może być jednocześnie nieobecny, bo zajęty czymś innym. W klasie też można być ciałem, lecz nieobecnym duchem. Znam to z autopsji z analogowej szkoły. Wracając do automatycznego sprawdzania obecności - mechanizacja w wielu miejscach wyrugowała ludzkich bileterów. Są automatyczne bramki i użytkownik sam sprawdza swoją obecność. Czy to przykładając bilet czy to pasek magnetyczny. Możliwe, że i taka automatyzacja AI dotrze do szkół i uczelni oraz przejmie na siebie obowiązek sprawdzania listy obecności. I wyśle mailem raport. A czy sprawdzi uważność na zajęciach? Był, lecz czy uważał, słuchał, był aktywny?

Sprawdzanie listy i inne wypełniacze pozwalają uczniowi przetrwać do "dzwonka". Przy sprawdzaniu listy jest bezpiecznie, bo nauczyciel nie zapyta. Taka spokojna poczekalnia.

To w ogóle nie sprawdzam? Nie. Sprawdzam inaczej, przez wykonanie i podpisanie prac w czasie zajęć. Wiem kto jest, lecz nie wyczytuję na głos. Po efektach pracy widzę. Sprawdzam automatycznie, niczym czytnikiem elektronicznym, już po zajęciach. Prawie jak AI. Tylko więcej czasu mi zajmuje i to już po zajęciach.

Jeśli nie liczyć rytuału początku lub fazy integracyjnej to sprawdzanie listy obecności jest zbędną aktywnością. Integrować można się lepiej i pełniej. Na to jednak trzeba trochę więcej czasu i wysiłku. Czy to wygląda niepoważnie - takie aktywności integracyjne? W zasadzie wyczytywanie listy pomocne jest do zapamiętywania twarzy i nazwisk studentów. Do niczego więcej. Bywa jeszcze na dużej sali lista obecności samodzielnie wypisywana, taka kartka puszczone po sali. Ale ma to sens tylko pierwszy raz. Potem i tak mogą dopisywać martwe dusze. Więc po co taka terroryzująca kontrola? Rytuał udawania? USOS robi już to automatycznie, wystarczy zajrzeć na swój profil, by dowiedzieć się ilu i którzy studenci uprawnieni są do obecności na zięciach. A jak przyjdzie ktoś z zewnątrz? Student z innego kierunku lub wydziału?

Sprawdzanie listy obecności jest jakąś aktywizacją, ale tylko jednej osoby w danym momencie, tej wyczytywanej. Reszta jest bierna. Może czuje się bezpieczna przez tę chwilę? To poprawiałoby samopoczucie.

Wiem jedno, że jeśli na początku nie nawiążę z nimi kontaktu, to oni nawiążą kontakt ze swoimi smartfonami. Czy to jawnie czy w ukryciu. Lepiej jednak widzieć i wiedzieć niż żyć pozorami. To może zakazać smartfonów i laptopów? Ale przecież niektórzy mają otwarte notebooki i laptopy, niczym notatniki. Na tych urządzeniach można notować tak, jak kiedyś w zeszycie. Nie można więc zakazywać korzystania z notatników. Chcemy by uczniowie/studenci notowali. A jeśli korzystają z Internetu (czy na laptopie, czy na smartfonie) to może dodatkowo taki student sprawdza niezrozumiałe dla niego kwestie? Aktywnie uczestniczy, słucha i szybko korzysta z zasobów zewnętrznych? Czyli może być smartfon i laptop przydatny do notowania w czasie zajęć. Zakazać używania smartfonów? To spirala strachu, agresji i udawania. Muszą się kiedyś nauczyć kulturalnego i tak zwanego dobrego wychowania (zachowania) w miejscu publicznym, na spotkaniach z innymi ludźmi. Jednym słowem społecznej empatii.

Owszem jest problem, lecz nie da się go sensownie rozwiązać nakazami, kontrolą i karami. Potrzeba więcej wysiłku w zainteresowanie i zmotywowanie do pracy. Albo też zajęcie smartfonów zadaniami zleconymi przez nauczyciela/wykładowcę. Uczący się nie ma podzielności uwagi, więc trzeba tę uwagę skupić na temacie spotkania i zadaniach, w których studenci/uczniowie będę się uczyć. Wiem, to nie jest łatwe i nie zawsze się udaje. I to widać, czy uważają, czy są myślami daleko. I nie ważne czy tę podróż odbywają rysunkami w notesie czy skrolowaniem w telefonie. Zwłaszcza, gdy się czeka od dzwonka do dzwonka, gdy brnie się przez pustkę wypełnianą rytualnymi czynnościami. Albo z innych przyczyn, całkowicie niezależnych od wykładowcy/nauczyciela.

Nadmiar bodźców rozprasza, tak jak nadmiar kolorowych bilbordów i reklam na miejskiej ulicy. Może więc smartfon rozpraszać. Szkoła to miejsce, gdzie można się nauczyć sensownego korzystania z takich urządzeń. By pomagały a nie rozpraszały. Czasem również metodą prób i błędów. Doświadczać na sobie by lepiej zrozumieć.

Pozwalam korzystać z telefonów w czasie zajęć. Dorośli ludzie sami muszą przejąć odpowiedzialność za siebie i swoją edukację. Jedyne co robię to aktywizuję kontakt przez qr kody i programy takie jak Mentimeter. Planuję w większym zakresie wykorzystać różne quizy. I widzę, gdy korzystają ze swoich elektronicznych urządzeń. A jak nie wiąże się to z aktywnością na zajęciach, to wiem, że nie za bardzo w tym momencie słuchają. Czyli zajęcia tracą swoją siłę. Ich umysły są czymś innym zajęte. Przecież w czasach analogowych, otwarty zeszyt i notowanie wcale nie oznaczały uważnego słuchania i notowania wykładu. Sam pisałem coś innego czy rysowałem (a przecież rysunek to też forma notowania). Mogą pisać i czytać zupełnie coś innego. Lepiej więc widzieć wszystkie sygnały ciała i informacje zwrotne. Nawet te niezamierzone. Po co pozory i udawanie aktywnego słuchania? Pozorowanie jest typowe w kulturze strachu, kary i podających treści. Niech sami biorą odpowiedzialność za swoją edukację. Są już dorośli. A przynajmniej powinni.

Rozliczam za wykonywanie zadań a nie za obecność. A w zasadzie nie rozliczam tylko wysyłam informacje zwrotne. Można konia przyprowadzić do wodopoju, lecz nie można go zmusić by się napił. Większa wolność i swoboda dla studenta dla mnie oznacza dodatkowy wysiłek (by zainteresować, by chcieli przychodzić) ale i w konsekwencji lepsze przemyślenie zajęć i efektów. Szybciej dostaję informacje zwrotne. Szybciej mogę zmieniać metody, treść lub formę zajęć.

Jak sprawdzę i po czym poznam, że opanowali zaplanowany materiał (wiedzę, umiejętności, postawy)? Tu jest spory problem, bo z biegiem lat jestem mniej pewien tego, czego powinni się nauczyć. Bo na przykład czy mam trzymać się utartych wzorców co do treści i formy, czy też szybciej reagować na zmiany cywilizacyjne i społeczne? Także w sensie indywidualnym i lokalnym. Nie da się dobrze zaplanować na kilka-kilkanaście lat do przodu treści i formy dostosowanych do wszystkich. Obecnie widzę z jednej strony deficyty a z drugiej większą przydatność umiejętności społecznych, takich jak współpraca w grupie, dyskutowanie, dialogowanie, kreatywność. Uznać, że to nie moja działka, że to powinno być wcześniej, na innych przedmiotach? Trzymać się ściśle algorytmu niczym AI czy też kreatywniej reagować na potrzeby chwili i sytuacji? Może w tym drugim ludzie są jeszcze lepsi od AI?

Chcę wiedzieć czy przychodzą z ciekawości i dla przyjemności zdobywania wiedzy, dyskutowania czy może ze strachu. Dlatego najczęściej nie sprawdzam listy obecności. Po co? Jak już ich poznam, to skończą się zajęcia i przyjdą zupełnie nowi.... Krótki szarpany kontakt. Potrzebna dodatkowa przestrzeń i dodatkowe sytuacje, w których tworzą się relacje i niemalże mityczne zależności mistrz-uczeń. Przestrzeń edukacyjna uniwersytetu to nie tylko obowiązkowe zajęcia w formie wykładów i ćwiczeń.

Może już niebawem w całości częścią administracyjną zajmie się AI? A ja będę mógł skupić się na czynnościach ważnych, twórczych? No tak, tylko które są te ważniejsze, nie rutynowe, nie nudzące? I ile na nie potrzeba czasu? Tak jak w tabletce, część do substancja lecznicza a część to wypełniacz.

W nowym roku będę intensywniej poszukiwał tego sensu i poznania czynności ważnych w edukacji. Uwolniony przez algorytmy od czynności nudnych, powtarzalnych, nużących, będę wreszcie mógł zająć się tymi kreatywnymi? Chyba, że zła macocha ponownie wysypie mak do popiołu i każe wybierać...

 

Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com.