Strona 1 z 2Ach ta nasza buda – tak uczniowie zwykli wyrażać się o swojej szkole. Istotnie, powojenne budynki szkolne wyglądają jak zdjęte z taśmy jednakowe prefabrykaty. Ich wygląd ma decydujące przełożenie na edukację. Współcześnie, dzięki dobrej współpracy architektów z pedagogami, szkoła staje się miejscem, w którym chce się uczyć, bawić i przebywać z innymi.
W mieszkaniu zwykle staramy się stworzyć przyjazny dla każdego członka rodziny nastrój. Jest salon z telewizorem, kanapa i fotelami, sypialnia rodziców, pokoje dzieci, w których odrabiają lekcje i spędzają znaczną część wolnego czasu. Dbamy o wystrój i funkcjonalność, by każdy czuł się dobrze – zgodnie z popularnym określeniem – „jak w domu”.
Szkoła to drugie po naszym mieszkaniu miejsce, w którym przebywają dzieci i młodzież. Zadziwiające jak bardzo zaniedbane są budynki szkolne i pomieszczenia służące edukacji, jak wiele popełniono błędów i niedociągnięć projektowych, nie wiadomo czy z architektonicznej ignorancji czy z braku możliwości.
Szkolny socrealizm
Problem coraz częściej podejmują architekci i pedagodzy uznając go za ogromne zaniedbanie czasów powojennych. „Architektura szkolna oddziałuje na dziecko jako istotna część całej przestrzeni, w której ono żyje. Na przykładzie własnej szkoły uczy się ono kultury zachowań w ogólnodostępnej przestrzeni społecznej, istotnego elementu kultury narodowej. Ranga szkoły jest więc niezwykle ważna dla kształtowania psychiki dziecka.“ – uważa Janusz Włodarczyk, architekt i wykładowca uniwersytecki, zajmujący się m.in. architekturą szkolną, autor monografii poświęconej tym zagadnieniom.
Podobnie wypowiada się prof. Józef Kuźma, który chce problemy architektury szkolnej powiązać ze scholiologią, tworzoną przez niego nową dyscypliną o szkole. „Przestrzeń architektoniczna stwarza młodzieży okazję do pierwszych kontaktów ze sztuką i pierwszych przeżyć estetycznych. Niefunkcjonalna zaś czy po prostu „brzydka” architektura może z kolei przyczyniać się do wyrabiania złego smaku, powoduje szybkie znużenie uczniów, a w skrajnych przypadkach może być przyczyną chorób czy agresji.“
Interesujące, że o grzechu zaniedbania szkolnego budownictwa rozprawiano już w latach międzywojennych. „Mnóstwo chorób, przypadłości i zboczeń, tak częstych u dzieci i młodzieży pochodzi w znacznej mierze z wad i braków budynków szkolnych, a zwłaszcza samych izb szkolnych. Niedostateczne oświetlenie powoduje krótkowzroczność i różne choroby oczu, wadliwa ławka szkolna powoduje skrzywienie kręgosłupa, zaduch w przepełnionej dziećmi izbie jest przyczyną szybkiego nużenia się dzieci, bólu głowy i wielu zaburzeń wewnętrznych. Prócz tego wady budynku szkolnego i jego urządzenia muszą wywierać w wysokim stopniu niekorzystny wpływ na wyniki nauczania i utrudniają pracę nauczycielowi.“ – przestrzegał w 1921 roku Józef Holewiński, architekt szkolny.
Po wojnie temat został u nas niemal zupełnie zaniedbany. Polskim architektom epoki PRL (zwłaszcza w latach 70-tych) raczej odmawiano zgody na indywidualne projekty dążąc do unifikacji budownictwa szkolnego. Budynki miały być jednakowe, „socrealne” i wpisywać się w ideologię „tysiąc szkół na tysiąc lat Państwa Polskiego”. Dopiero w latach 80-tych wskutek protestu SARP – organizacji polskich architektów – poluzowano rygory dotyczące szkolnej zabudowy.
Otwarta czy zamknięta?
Możemy mówić o dwóch podstawowych koncepcjach szkoły i architektury szkolnej – zamkniętej i otwartej. W pierwszej, mającej swoje korzenie już w naukach Kwintyliana, Komeńskiego i scholastyce, proces edukacyjny pojmuje się jako działanie ściśle określone, niezmienne od pokoleń i raz podległe ustalonym konwencjom. Nauczyciel ma transmitować wiedzę, przekazywać dogmatyczne prawdy i egzekwować od uczniów ich znajomość. Tego typu szkolna filozofia zaowocowała systemem klasowo-lekcyjnym i wielu rozwiązaniom przestrzennym jak np. wygląd klasy. Nauczyciel występuje w roli kaznodziei, który naucza z ambony swoich wiernych uczniów usadzonych naprzeciwko – układ z samej swojej natury oznacza konfrontację, nie zaś współpracę.