Czy można wyobrazić sobie szkołę bez tradycyjnych ocen? Bez cyferek wpisywanych do dziennika? Bez odpytywań na pięć, cztery czy trzy? Bez walki o stopnie? W moim przekonaniu oceny są nie tylko zbędne - są także przeciwskuteczne. Nie pomagają w realizowaniu zasadniczych celów szkoły.
Przede wszystkim oceny zaburzają sedno procesu uczenia się - czyli stopniowy, wielopłaszczyznowy rozwój, interpretowany jako poznawanie siebie, innych ludzi, otaczającej rzeczywistości oraz jako zdolność wykorzystywanie zdobytej wiedzy do projektowania własnej ścieżki życiowej, do osiągania sukcesu zawodowego i osobistego. Problem polega na tym, że szkoła nie potrafi powiązać przekazywanych treści z przekonaniem o ich użyteczności. Nie umie w sposób zrozumiały uzasadnić sensowności nauczania, pokazać jak transmitowaną informacje czy umiejętności można wykorzystać w praktyce. Nie jest zdolna przekonująco odpowiedzieć na pytanie: "dlaczego mam się tego uczyć? dlaczego to jest tak istotne? co mi to da?". Dlatego de facto zbywa to pytanie wprowadzeniem stopni. Obawa przed „niedostateczną” lub pragnienie otrzymania „bardzo dobrej” (najczęściej pod presją rodziców, nauczycieli, środowiska) ma wystarczyć za odpowiedź.
W efekcie stopnie przestają być suchym miernikiem przyswojenia materiału. Traktowane są jako zasadniczy stymulator nauki. Po wieloletniej obróbce oceny stają się dla młodych ludzi celem samym w sobie. Wielu uczniów w gimnazjach i liceach uczy się głównie dla cyferek na świadectwie - nie po to, by lepiej zrozumieć siebie, swoją indywidualną rolę, miejsce we wspólnocie, by rozwijać zainteresowania, umiejętnie wykorzystywać posiadane zasoby, zdobywać przydatne kompetencje. W efekcie ciężko im przygotować projekt, który nie podlegałby zewnętrznemu wartościowaniu. Brakuje im do tego zapału, chęci, motywacji.
Oceny w oczywisty sposób wymuszają standaryzację, czego najbardziej widocznym przejawem są schematyczne klucze odpowiedzi. Teoretycznie mają pozwolić na obiektywne oszacowanie postępów ucznia, zmierzenie jego poziomu rozwoju, zdiagnozowanie miejsca, w jakim się znajduje. W praktyce jednak prowadzą do uniformizacji. Konstruowane są pod tzw. typowego ucznia - który nie istnieje. Testy powodują, że młodzi ludzie zamiast puszczać wodze wyobraźni, tworzyć, pielęgnować zdolność myślenia dywergencyjnego czy lateralnego, skupiają się na tym, jak sformułować odpowiedź, by wpasowała się w matrycę.
Oceny nie czynią nas bardziej kreatywnymi. Wiele eksperymentów ukazało, że obecność oceniającego obserwatora (kontrolera postępów) działa paraliżująco na osoby, które uczą się nowych rzeczy. Proces przyswajania umiejętności czy informacji przebiega wówczas wolniej niż wtedy, gdy edukacja pozbawiona jest wartościującej presji (badania na ten temat przytacza m.in. Peter Grey w książce „Wolne dzieci” czy Alfie Kohn - „Wychowanie bez nagród i kar”). Szczególnie hamująco ocenność działa właśnie w obszarach wymagających kreatywności, innowacyjności, przy twórczości artystycznej, przy rozwiązywaniu złożonych problemów matematycznych, podczas dyskusji filozoficznych. Praca pod presją ocen wymaga bowiem dopasowania się: do cudzych, subiektywnych wizji świata lub – ramach pozornej alternatywny – do prokurstowskiego modelu idealnego ucznia, opracowanego według skrupulatnie opracowanej zuniformizowanej skali.
Stymulacja oceną sprawdza się w jednym przypadku - gdy mamy do czynienia z ekspertami, osobami które już świetnie opanowały jakąś umiejętność. Pod wpływem arbitrów istotnie wykonują zadania lepiej. Dlatego w przypadku wyczynowców - doping kibiców czy obecność sędziów sprzyja lepszym rezultatom. Niemniej, nawet wówczas - naciski zewnętrzne prowadzą głównie do tego, że sprawniej wykonujemy wyuczone wcześniej czynności. Nie sprzyjają tworzeniu nowych rozwiązań, uwalnianiu myśli, szukaniu niestandardowych form wyrazu. Do tego potrzebna jest przestrzeń do działania, która nie wiąże się z pragnieniem dopasowania się do oczekiwań innych. Lęk przed otrzymaniem negatywnych not z przedmiotów, których młody człowiek najzwyczajniej nie lubi może odciągać go od obszarów, które go fascynują, w których ma szansę zostać specjalistą, w których może wnieść coś nowego i wartościowego.
I wreszcie - oceny przekształcają szkołę w instytucję władzy i opresji. Zbyt często stają się dla nauczyciela instrumentem manipulacji uczniami, narzędziem wymuszania dyscypliny, sztucznym regulatorem posłuchu. Traktowane jest jako narzędzie kontroli. W konsekwencji oceny utrudniają budowanie autentycznych relacji, pozbawionych lęku, strachu przed karą czy oczekiwań na nagrodę.
Często spotykam się z tezą, że zwalczanie ocen jest niebezpieczne, ponieważ doprowadzi do całkowitego zlekceważenia przez uczniów szkolnej edukacji. Jeśli tak - to na jakże wątłych filarach ona się opiera. Czy naprawdę bez bombardowania ocenami nie zajdzie proces uczenia się? Czy istotnie dzieci nie będą się rozwijać bez kija i marchewki? Przecież w stanie naturalnym odbywa się to inaczej. Dziecko uczy się chodzić i mówić bez stymulowania stopniami. Wystarczy przyjazne środowisko, złożone ze wspierających i akceptujących osób.
Poprzez nacisk ocenami uczniowie zatracają wewnętrzną motywację, związaną z chęcią doskonalenia się i zrobienia czegoś sensownego dla innych. Każdy z nas dysponuje własnym, wewnętrznym ośrodkiem nagrody. Uaktywnia się w trakcie działań, które służą spełnieniu (realizacji siebie) i które przynoszą autentyczne uznanie społeczne. Tymczasem oceny sprowadzają uczenie się (czyli fascynującą przygodę w świecie wiedzy i umiejętności) do nudnej pracy - za wykonanie której trzeba otrzymać wynagrodzenie. Co więcej, dla ich zdobycia (lub uniknięcia) są gotowi iść po linii najsłabszego oporu, co niejednokrotnie kończy się oszukiwaniem - ściąganiem, przepisywaniem zadań domowych, kupowaniem rozwiązań w internecie (sieć pełna jest tego rodzaju ofert - jest na nie duże zapotrzebowanie).
Oczywiście można powiedzieć, że sami uczniowie chcą być oceniani. Istotnie po latach spędzonych w szkole oczekują stopni. Sam się z tym zmagam ucząc studentów pierwszego semestru (czyli świeżych absolwentów szkół średnich). Z czego to jednak wynika? Z naturalnej potrzeby czy wdrożenia w pewien wzorzec? Być może nie wiedzą, jak to jest – rozwijać się, nie będąc ocenianymi. Może po latach obrabiania cyframi nie potrafią działać z czystej ciekawości, chęci odkrycia czegoś nowego, pragnienia osobistego doskonalenia. Może istotnie po długim okresie przygotowawczym funkcjonują po to, by otrzymywać stopnie.
Jeśli od małego przyzwyczajamy dzieci, że wszystko, co zrobią musi być ocenione przez kogoś z zewnątrz, to ciężko im będzie się z tego uwolnić. Jeśli wmówimy im, że bez arbitralnego stopnia ich aktywność nie ma sensu - to rzeczywiście będą później prosić o noty ("powiedz mi, ile jestem wart"). Trudno im będzie wyobrazić sobie działanie bez stałej zewnętrznej weryfikacji. Nie będą potrafiły samodzielnie oszacować swego potencjału. Mogą mieć później problemy z budowaniem poczucia własnej wartości.
Tak wiem, bardzo trudno będzie nam zrezygnować z oceniania. Nie jestem naiwny, by wierzyć, że oceny (czyli wartościujące stopnie) znikną ze szkoły przeciągu kilku lat. Zbyt mocno przywykliśmy do tej formy mobilizowania. Niemniej warto poddać refleksji sensowność takich działań. Warto zadać sobie pytanie: czy naprawdę potrzebujemy być oceniani przez innych? Czy pomaga lepiej zrozumieć siebie, lepiej komunikować się z otoczeniem? Komu tak naprawdę potrzebne są oceny? I czy na pewno naszym dzieciom?
Notka o autorze: Tomasz Tokarz - doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki, trener kompetencji społecznych, coach, mediator. Koordynator merytoryczny w NAVIGO – Centrum Innowacyjnej Edukacji. Pracownik naukowo-dydaktyczny w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Nauczyciel w kilku alternatywnych szkołach. Jego pasją jest pisanie o nowoczesnym obliczu edukacji i rozwoju osobistym.