W 2001 r. amerykański edukator i badacz mediów Mark Prensky po raz pierwszy użył sformułowania „cyfrowi tubylcy“ dla określenia generacji, której cyfrowe technologie informacyjno-komunikacyjne towarzyszą od kołyski, będąc ważną częścią „naturalnego“ środowiska, w której żyją i się rozwijają. I faktycznie - są tacy rodzice, którzy z chwilą urodzin swojego dziecka mają już założony dla niego profil na Facebooku.
Już jako niemowlaki jesteśmy dziś fotografowani przy każdej okazji przez rodzinnych paparazzich, gramy główne role w dziesiątkach filmów, zaś portale społecznościowe opisują nasze życie na sto różnych sposobów, nie szczędząc także pikantnych opisów naszych raczej nieświadomych dokonań. Człowiek to dziś, najprościej ujmując, zwierzę medialne. A wszystko dzięki technologiom, o których można mówić, że są wszędobylskie. Wkraczają bowiem w coraz to nowe obszary życia (nieraz od pierwszego momentu, bo w domowych kolekcjach zdarzają się nawet filmy z sali porodowej) i śmierci też – jeśli wspomnieć o „cyfrowych nagrobkach“ pozostawionych po sobie przez osoby, które odeszły. Technologie są nie tylko popularne, ale i użyteczne, podnoszą bowiem jakość naszego życia i wspierają nas – na przykład wszędzie tam, gdzie może nas zawodzić nasza pamięć. Co istotne – są praktycznie zawsze przy nas.
Skoro technologie towarzyszą nam na każdym kroku w życiu i potwierdzają swoją przydatność i użyteczność, nie może ich zabraknąć również w edukacji i rozwoju. Jak potencjał nowych mediów wykorzystać dla edukacji?
Mój telefon to jest komputer. Mogę w nim wyszukiwać informacje, gdyż mam połączenie z internetem. Robię w nim notatki, zdjęcia, filmy, komunikuję się z kolegami i nauczycielem. To nie jest gadżet. To coś więcej i ja o tym wiem! Tak mógłby powiedzieć już każdy uczeń, który korzysta aktywnie i świadomie (także do celów szkolnych) ze swojego multimedialnego telefonu.
Niestety, szkoła najczęściej zakazuje mu korzystania z telefonu podczas przebywania na terenie szkoły, uznając, że jest to narzędzie edukacyjnie nieprzydatne i wręcz groźne dla tzw. procesu nauczania.
Zabrania się przynoszenia i używania na terenie szkoły telefonów komórkowych oraz wartościowego sprzętu elektronicznego (Szkoła Podstawowa nr 187 w Warszawie).
Zakazuje się używania telefonów komórkowych w czasie zajęć edukacyjnych w jakimkolwiek celu. Uczniowie, posiadający telefon, mają obowiązek wyłączyć urządzenie na czas zajęć i przechowywać je w miejscu, wskazanym przez nauczyciela (Gimnazjum nr 8 w Łodzi).
Szeczgólnie ten drugi zakaz jest kuriozalny: „zakazuje się używania telefonów komórkowych w czasie zajęć edukacyjnych w jakimkolwiek celu“. Gdyby jakiś nauczyciel chciał użyć telefonu na zajęciach i w celach edukacyjnych – powinien dostać naganę od dyrekcji (znm takie przypadki wśród użytkowników Edunews.pl). Jest to bardzo dobitny przykład krótkowzroczności i bezrefleksyjności władz szkolnych, a jednocześnie dowód bezradności wobec „nowego“.
Nowa technologia, mniej znana dyrekcji i nauczycielom, z założenia traktowana jest przez nich jako coś podejrzanego, którego celem jest odciągnąć uczniów od tzw. nauki i przeszkadzać nauczycielowi w realizacji programu. To niestety dość typowe podejście – szkoła przecież nie jest dla uczniów, lecz dla nauczycieli, którzy mają od A do Z przekazać, co mają do przekazania, i dla urzędników, którzy mają z jednej strony rozliczyć nauczycieli z wykonania obowiązku, a także sprawozdać, że w ich szkole program został zrealizowany.
Uczeń – który przecież powinien być w centrum wszystkich działań edukacyjnych – nie jest podmiotem działań edukacyjnych, lecz przedmiotem, pozycją w klasowym dzienniku, dowodem na to, że proces nauczania idzie zgodnie z planem. To jest pewien paradoks, który powoduje, że szkoła polska nie idzie naprzód, lecz tkwi w tym samym miejscu (praktyce szkolnej mniej więcej z połowy ubiegłego wieku).
Wydaje się, że aby sytuację zmienić potrzeba sekwencji kilku działań, zarówno po stronie dyrekcji, jak i oddolnej – uczniów i nauczycieli. To przede wszystkim ci ostatni powinni otworzyć się na nowe narzędzia i pomysły, które mogą przyczynić się do ożywienia zajęć, zwiększenia zaangażowania i entuzjazmu uczniów, a nawet – co jest bardzo prawdopodobne – poprawy wyników uczniów. Nie mówiąc już o kształtowaniu się społeczności osób razem współpracujących i uczących się w klasie – co rozwija kompetencje niezbędne na współczesnym rynku pracy.
Trzeba podkreślić, że w kieszeniach i plecakach uczniów znajdują się najnowocześniejsze urządzenia, które zdolne są zdynamizować uczenie się na poziomie szkolnym. Mobilne, z dostępem do internetu, z funkcjami, które mogą świetnie wspomagać nauczanie na wszystkich przedmiotach: kamera, dyktafon, kalkulator, przeglądarka internetu – zestaw podstawowych narzędzi, z których każdy uczeń potrafi korzystać.
Błędem byłoby jednak sądzić, że każdy uczeń wykorzystuje te narzędzia, aby się uczyć. Nie każdy jest świadomy tego, co posiada w kieszeni. To właśnie powinno być zadaniem nauczyciela: uświadomić uczniom, czym dysponują, co mogą z tym zrobić. To nauczyciele są kluczem do modernizacji i podniesienia jakości w nauczaniu, ale na razie ukrywają się za szkodliwie (dla edukacji) sformułowanymi szkolnymi zakazami. Czas najwyższy, aby to zmienić. Z każdym rokiem technologie mobilne są coraz bardziej wielofunkcyjne. Obecnie w ofercie pojawiają się już telefony najnowszej generacji – czyli smartfony – w ofercie za złotówkę. Liczba aplikacji, w tym edukacyjnych, dostępnych na te telefony rośnie w tempie o wiele większym niż tradycyjne, drukowane pomoce szkolne. Koszt oprogramowania edukacyjnego w telefonie jest na poziomie nieporównywalnie niższym niż koszt podręczników i innych „tradycyjnych“ narzędzi, którymi świetnie posługuje się już tylko nauczyciel.
Czego najbardziej brakuje nauczycielom? Odwagi eksperymentowania i zaufania do uczniów. Rozmowy z uczniami o tym, jak chcą się uczyć i co możemy wspólnie osiągnąć w klasie. Nauczyciel, który przełamie się i przestanie być „przekaźnikiem“ wiedzy, lecz zacznie współpracować z uczniami, aby wypracować wspólną przestrzeń do edukacji, zostanie wynagrodzony. Przez samych uczniów, którzy pokażą mu, że naprawdę potrafią się świetnie uczyć, są kreatywni, są odpowiedzialni, a co najważniejsze – dzięki zmianom zaczynają osiągać lepsze wyniki w nauce.
Zmiana w praktyce szkolnej jest potrzebna, a wręcz konieczna i niezbędna. Skąd brać przykłady do naśladowania? O, tych wcale nie brakuje. Świetnie opowiada o nauczycielach-innowatorach Aleksandra Pezda w swojej książce Koniec epoki kredy. To są postaci z życia (szkolnego) wzięte, którym udaje się faktycznie odstawić kredę i starą tablicę do lamusa.
Oprócz tego warto sięgać po doświadczenia zagraniczne. Świetnym przykładem jest Khan Academy – niezależna i nie działająca dla zysku organizacja pozarządowa założona przez Salmana Khana, byłego analityka w funduszu inwestycyjnym, który zaczął dla swoich kuzynów tworzyć filmy wyjaśniające zawiłości matematyki i umieszczał je na YouTube. Po pewnym czasie okazało się, że jego działaność zdobyła tysiące odbiorców, a w dodatku jeszcze filmy pomogły im rzeczywiście zrozumieć zagadnienie i rozwiązać problemy z matematyką. Dziś Khan Academy to ponad 2400 filmów z różnych przedmiotów i ponad 30 milionów lekcji przez internet, których odbiorcami są uczniowie z całego świata.
Ale nie tylko to – w okręgu Los Altos w Stanach Zjednoczonych zdecydowano się na eksperyment. Cztery klasy (dwie z poziomu podstawowego i dwie z poziomu średniego) zrezygnowały z podręczników i uczą się w oparciu o metodologię wymyśloną przez Khana: bogaty zasób filmów wyjaśniających cały zakres programowy, z których uczniowie korzystają w domach (wykłady w domu!), ćwiczenia online sprawdzające, czy zrozumieli materiał przedstawiony w filmach (też w domu), zaś w szkole omawiają i wyjaśniają sobie nawzajem napotkane problemy, realizują projekty, uczestniczą w dyskusjach, ćwiczeniach, symulacjach dotyczących danego tematu.
Prosta metoda, ale praktyka szkolna obrócona o 180 stopni. Nie ma wykładu nauczyciela w klasie – wykłady przeniesione zostały do sfery wirtualnej. I to jest strzał w dziesiątkę – nauczyciel nie marnuje już czasu, aby opowiedzieć o danym zagadnieniu, nie stosuje mało skutecznych i nie motywujących uczniów do dalszej pracy form wykładowych. Ma czas na rozmowę z uczniami, na pracę z tymi, którzy mają wciąż problemy ze zrozumieniem tematu (informacje o postępach każdego ucznia zapewnia panel nauczyciela na platformie online). To tylko jeden z przykładów pokazujących, że cyfrowe media edukacyjne mogą doprowadzić do istotnej zmiany w szkole i to zmiany na lepsze.
(Niniejszy tekst powstał na potrzeby wystąpienia podczas Educamp'a w Krakowie, 28.09.2011 r. - część I)
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Prowadzi także międzynarodowy serwis edukatorów ekonomicznych i finansowych www.EconomicEducator.eu).