Jak co roku, w połowie sierpnia znajduję w służbowej skrzynce mailowej kuszące propozycje doszkolenia się w sprawie zmian w prawie oświatowym, które w tym sezonie zachodzą tylko na poziomie rozporządzeń. Ustawy, nawet jeśli przeszły już przez parlament, to oczekują na podpis prezydenta, ale mogą się nie doczekać, bo nowemu lokatorowi Belwederu nie po drodze z ministrą Nowacką. Mimo to, jest o czym się szkolić. Od września kadra zarządzająca w oświacie będzie miała na głowie dwa nowe przedmioty – edukację zdrowotną i edukację obywatelską, błyszczącą od nowości podstawę programową wychowania fizycznego (jako obietnicę rewolucji do wdrożenia), zmniejszenie wymiaru zajęć z religii, z obowiązkiem lokowania tego, co pozostało, na skrajnych lekcjach, oraz nowelizację rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli.
To tylko niektóre wchodzące w życie zmiany, ale już te wystarczą, by zapragnąć zarówno szkolenia, jak i poczytania czegoś napisanego z pasją o prawie oświatowym i prawodawcach z ministerstwa.
Szkolić nikogo nie będę, natomiast napiszę coś z pasją. Szewską.
Zacznijmy od wychowania fizycznego. Już 22 lipca, a więc na całe 40 dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, ministra Nowacka podpisała rozporządzenie w sprawie nowej podstawy programowej. Projekt znany był wcześniej, ale bez podpisu trudno było się nim zajmować. No więc dostaliśmy go w środku wakacji, a w myśl prawa już na początku września powinny być gotowe programy nauczania i zasady oceniania, które należy podać uczniom i ich rodzicom. Dobrze, że przynajmniej podręczników nie potrzeba. A jeszcze lepiej, że ten nowy dokument wnosi w istocie niewiele. Ot, będziemy bardziej testować sprawność uczniów, już od najmłodszych lat, a w szkołach ponadpodstawowych nawet na wzór służb mundurowych. Reszta to głównie zmiany redakcyjne, choć sprzedawane opinii publicznej jako rewolucyjne. Wzmocnione zostały werbalnie treści dotyczące aktualnych problemów: zdrowego stylu życia, odporności psychofizycznej, aktywności fizycznej na świeżym powietrzu, postaw proekologicznych. Brzmi to pięknie, ale nie wywołuje potrzeby gremialnego pisania zupełnie nowych programów. Już prędzej budowania nowych obiektów sportowych przy szkołach, ale na to akurat kadra pedagogiczna nie ma żadnego wpływu.
Nawet w tak sprzyjających okolicznościach ogłoszenie nowej podstawy programowej, na pięć tygodni przed wdrożeniem, trąci absurdem. Niestety, w naszym systemie edukacji nikogo to już nie dziwi i nie bulwersuje. W rezultacie będziemy mieli do czynienia z radosną improwizacją, o ile w ogóle ktokolwiek się tym przejmie, mając na głowie tysiąc jeden innych kłopotów. Najprędzej można spodziewać się wzmożonego popytu na opracowania programowe, które da się szybko rzucić na żer molochowi oświatowej biurokracji, poprzez wpisanie do zasobów Librusa.
Przypomnę w tym miejscu, co napisałem już jakiś czas temu – młodzież jest mniej sprawna i coraz mniej się rusza bynajmniej nie z powodu indolencji nauczycieli wychowania fizycznego. Przyczyny są przede wszystkim cywilizacyjne, a wyjście im naprzeciw, to kwestia dużo bardziej złożona niż nowy program szkolny, choćby z najpiękniejszymi założeniami.
Jeśli późne podpisanie nowej podstawy programowej WF tylko trąci absurdem, to opublikowanie nowelizacji rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli, uwaga, 8 sierpnia, zakrawa już na kpinę. Trzy tygodnie przed inauguracją roku szkolnego. Pojawiło się w nim kilka nowych regulacji, w tym określono, kto będzie mógł uczyć nowego przedmiotu – edukacji zdrowotnej. Kilka miesięcy zbyt późno, bo projekty arkuszy organizacyjnych szkół powstają w kwietniu. Dyrektorzy oczywiście i tak korygują te dokumenty, z różnych powodów, ale ogłaszanie zmiany w sierpniu jest naprawdę niepoważne, choć, jak zwykle, nikogo nie dziwi i nie budzi protestów.
No więc podszkolimy się, zatwierdzimy prowizoryczne ustalenia (w końcu przez lata człowiek nauczył się działać w niestabilnym otoczeniu prawnym), i – cytując klasyka – jakoś to będzie! Jak zwykle…
***
Szkoły są bez przerwy na cenzurowanym, jeśli chodzi o przestrzeganie prawa i jakość kodyfikowania swojej działalności w statutach. Z jednej strony nie bez racji, z drugiej jednak materia prawa oświatowego jest nader mętna i często oparta na bardzo idealistycznych i/lub biurokratycznych założeniach. Do takich należy wspomniany już wyżej obowiązek każdego nauczyciela podania uczniom i rodzicom, na początku roku szkolnego, informacji dotyczącej stawianych przez wymagań oraz oceniania. Takie jest prawo. Co zrobiła tymczasem 1 kwietnia 2024 roku ministra Nowacka?! Ano wprowadziła rozporządzenie w sprawie prac domowych, które w klasach 4-8 większości szkół podstawowych podważyło te wrześniowe ustalenia. I co? I nic! Prawo oświatowe sobie, a wola polityczna sobie. Wzburzenie było duże, bo pogwałcono przy okazji ustawową autonomię nauczycieli w zakresie stosowania uznanych narzędzi metodycznych, ale spłynęło to po MEN jak po kaczce, łącznie z całą litanią krytycznych opinii, jakie zgłoszono do ministerstwa na etapie opiniowania projektu tego rozporządzenia. Znowu klasyk: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz”?!
Minął rok z okładem. Opór w środowisku nauczycielskim skłonił MEN do zlecenia badania skutków tego nieszczęsnego przepisu o pracach domowych, ale, niestety, wyników jeszcze nie ma, choć koniec wakacji za pasem. Cóż więc zadeklarowała ministra, naciskana przez dziennikarza? Że jeśli przyjdzie wycofać się z pierwotnej decyzji, to przecież można to zrobić od 1 września 2026 albo, uwaga, nawet w ciągu roku szkolnego. I jak tu budować poszanowanie dla prawa oświatowego, jeśli same władze nie szanują obowiązujących ustaw?!
***
Prawo oświatowe jest tak złożone i pogmatwane, że czasem przestrzeganie go rodzi zaskakujące skutki. Oto podstawa programowa jest z założenia tożsama w tej chwili z wymaganiami egzaminacyjnymi, choć przez 10 lat od reformy Handkego te ostatnie funkcjonowały osobno. Obecne rozwiązanie pojawiło się w 2009 roku, oczywiście w atmosferze epokowej zmiany. Utrzymała je Anna Zalewska, a teraz ten sam kurs zapowiada Barbara Nowacka. Osobiście uważam, że lepiej było, gdy wymagania egzaminacyjne formułowano osobno, ale jest jak jest i już! Co więcej, podstawa programowa stanowi, w myśl prawa oczywiście, jedyny punkt odniesienia przy formułowaniu w szkole wymagań edukacyjnych i ustalaniu ocen. W ramach działań prouczniowskich ogłoszono, że nauczyciel nie może wymagać więcej niż w podstawie, a treści poza nią wykraczające należy wyraźnie oznaczać w podręcznikach. No i na tym tle powstał ostatnio zonk.
Oto bowiem ogłoszona publicznie wstępna wersja nowej podstawy programowej matematyki dla szkoły podstawowej została, również publicznie, skrytykowana przez jedną ze współautorek, jako zbyt uproszczona, zamykająca drogę do edukacji matematycznej uczniów uzdolnionych, na miarę współczesności. I obok wyrazów niekłamanej radości przeciwników tego przedmiotu, podniósł się lament, że odbieramy wyzwania uczniom utalentowanym matematycznie, bo przecież jeśli czegoś nie będzie w podstawie (i na egzaminie), nie będzie tego w ogóle. Cóż, Szanowni Państwo, jeśli się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć „b”! Jeśli wykraczanie poza podstawę programową stanowi tylko hobby nauczyciela i ucznia, co więcej, jest w swoisty sposób piętnowane w prawie i w podręcznikach, to znaczy, że efekty edukacyjne zapisane w tym dokumencie będą coraz mniej ambitne intelektualnie. Nie pokryją tego strzeliste deklaracje o kompetencjach i sprawczości, bo bazą sukcesu w edukacji jest (jednak) pewien poziom wiedzy i mozół związany ze stawianiem sobie wyzwań i pokonywaniem trudności w trakcie nauki.
Matematycy się pokornie samoograniczyli, co – jak widać – wzbudziło frustrację nawet w samym zespole. Idzie ją zrozumieć, bo czynimy kolejny krok w kierunku obniżenia rangi intelektualnej nauki szkolnej. Na sposób wzięli się natomiast eksperci projektujący podstawę programową języków obcych. Wymyślili bowiem, że będzie ona sformułowana na dwóch poziomach, łatwiejszym i bardziej ambitnym, do decyzji nauczyciela. Pomysł świetny, tylko… bezprawny. Póki co, nie ma czegoś takiego jak wybór poziomu trudności podstawy. Wymagania z danego przedmiotu, na danym etapie, muszą być jednolite dla wszystkich.
Można wybaczyć ekspertom, że w dobrej wierze zaprojektowali nieprawne rozwiązanie, ale już ministerstwo powinno być w tym zakresie pryncypialne, a nie jest. Oto bowiem cały szereg rozwiązań szykowanych z myślą o reformie 2026 przez ekspertów IBE, znajduje się w próżni prawnej. Owszem, powstał projekt stosownej ustawy, a o tym, że jest ona niezbędna z punktu widzenia prac nad reformą, świadczy mały fragment jej uzasadnienia, który tu przytaczam za dokumentem udostępnionym na stronie Centrum Legislacyjnego Rządu (wytłuszczenie w tekście moje – JP):
Właściwe przełożenie profilu absolwenta i absolwentki na kluczowe dokumenty, które determinują cele i organizację kształcenia ogólnego w szkołach, tj. podstawę programową wychowania przedszkolnego i podstawę programową kształcenia ogólnego oraz ramowe plany nauczania dla publicznych szkół, wymaga zmian w ustawie z dnia 14 grudnia 2016 r. – Prawo oświatowe (Dz. U. z 2024 r. poz. 737, z późn. zm.) oraz w ustawie z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz. U. z 2024 r. poz. 750, z późn. zm.) - całość można przeczytać tutaj.
Szkopuł w tym, że ustawa jest na etapie bardzo roboczym, nie wiadomo kiedy trafi do parlamentu, no a potem musi jeszcze uzyskać podpis prezydenta. Krótko mówiąc, szanse ma niewielkie. Cóż, zakładano, jak sądzę, pełną współpracę Rafała Trzaskowskiego jako prezydenta RP, ale życie potoczyło się inaczej…
Wielokrotnie podnosiłem bardzo ważny zarzut pod adresem planowanej reformy, że powstaje ona zbyt szybko. Jak widać, zabrakło czasu na przygotowanie rzetelnej podstawy prawnej. Rozumiem prace studyjne nad rozwiązaniami programowymi, ale prowadzenie (i finansowanie) zaawansowanych prac w oparciu o rozwiązania pozbawione podstawy ustawowej, to wyraz politycznego woluntaryzmu i braku szacunku dla prawa. Delikatnie mówiąc.
Prawo oświatowe może jest twarde (dura lex), ale na pewno jest złe (mala lex). Z tego powodu wszelkie systemowe reformy edukacji należy zacząć od analizy prawa, dostosowania go do zamierzonych zmian, a akty prawne ogłaszać z takim wyprzedzeniem, by szkolenia pod kątem kolejnego roku szkolnego mogły odbywać się w lutym!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.