Często w polskich szkołach spotykamy się z zakazem przynoszenia w jej obręb wszelkich urządzeń elektronicznych. Jednak czy to dobrze? Wchodząc na teren wielu szkół jakby cofamy się w czasie. Nagle wszystkie urządzenia „zewnętrznego świata”, do których już przywykliśmy, stają się bezużyteczne.
Niech Cię ręka boska broni przed sprawdzaniem godziny na wyświetlaczu twojego telefonu! Może się to skończyć odbieraniem go w przytulnym sekretariacie po lekcjach…
Zdaję sobie sprawę, że nauczyciele boją się, że ich podopieczni opatentują nowe metody ściągania na ich klasówkach za pomocą tych małych diabelskich urządzeń albo nie skupią całej uwagi na lekcji, a na grach czy innych dostępnych w telefonach aplikacjach.
Bądźmy jednak szczerzy, jeśli uczeń nie jest zainteresowany lekcją, zajmie się czymkolwiek, byle nie brać w niej czynnego udziału, a ten smartfon nie wiele zmieni w tej sprawie. Może za to zmienić parę innych aspektów lekcji.
To po prostu małe urządzenie wielofunkcyjne, a kiedy mamy połączenie z Internetem, może zdziałać cuda. Wtedy również zwiększa się ryzyko, że uczeń np. zamiast sprawdzać słówko w Google Tłumaczu, siedzi na Facebooku. Oczywiście, że zakazany owoc bardziej kusi...
Od kiedy w mojej szkole wifi jest ogólnodostępne, a my nie mamy zakazu używania urządzeń elektronicznych, ciśnienie opadło, szał ustał. Jest to po prostu normalne poza, jak i na szkolnym terenie. Funkcjonujemy tak samo przez cały dzień, nikt nie odcina nas od źródeł informacji i drobnych pomocy na czas nauki. Obowiązuje nas jednak szkolny kodeks 2.0, którego winniśmy przestrzegać, jeśli chcemy zachować obecny porządek (sami zresztą go opracowaliśmy).
Najważniejsze punkty kodeksu dotyczą używania urządzeń elektronicznych podłączonych do sieci wifi podczas trwania zajęć lekcyjnych jedynie przy zezwoleniu nauczyciela, korzystania tylko ze stron, które mogą okazać się potrzebne w czasie lekcji czy opcji prowadzenia „cyfrowego zeszytu” w postaci laptopa. Z niektórymi nauczycielami dzięki kodeksowi 2.0 mamy teraz bezpośredni kontakt online nawet poprzez Facebooka, z resztą drogą e-mailową, co i tak jest naprawdę super!
Moim zdaniem nauczyciele powinni przestać się bać wprowadzać innowacje do swoich zajęć, jednak aby tak się stało, my, uczniowie musimy pokazać, że można nam zaufać, a pokusy „zakazanych” witryn internetowych czy gier nie są na tyle silne, by nie można było do nich powrócić po 45 minutach.
Notka o autorce: Ewa Garbarz, uczennica I LO im. Edwarda Dembowskiego w Gliwicach, właśnie zaczyna swoją przygodę z pisaniem.