Muszę przyznać samokrytycznie, że moje prognozy w dziedzinie polityki nie grzeszą trafnością. Półtora roku temu byłem przekonany, że nowa władza odmieni oblicze polskiej edukacji, a teraz pozostało mi już tylko poczucie zawodu. Po kilku udanych ruchach na początku (podwyżka płac nauczycieli, wymiana kuratorów), obecnie mam wrażenie deja vu, tylko z odmiennym zwrotem ideologicznym. Owszem, jest więcej uśmiechu i padają piękne deklaracje, ale brakuje konkretnych działań, wychodzących naprzeciw największym bolączkom systemu.
W zamian oferuje się nam reformę programową, po której – jeśli wierzyć ministrze Nowackiej – wszyscy: uczniowie, rodzice, nauczyciele, pokochają szkołę i będą szczęśliwi. Taki ma być skutek precyzyjnego zaprojektowania profilu absolwenta dla kolejnych etapów edukacji oraz wyposażenia nauczycieli w doskonałe podstawy programowe, metody nauczania i nowoczesne narzędzia pomiaru.
Niestety, ta wizja do mnie nie przemawia. Dużo jest w niej „czucia i wiary” czołowych reformatorów, luźno związanych z praktyką szkolną, za to mało konkretnych podstaw naukowych dla przygotowywanych nowinek. Na to nakłada się jeszcze brak nadziei na znaczące nakłady finansowe, a są one po prostu niezbędne, jeśli chce się wprowadzić zmiany na skalę systemową. W świetle tego optymistyczna narracja ministry jest po prostu kartką wyjętą z elementarza populizmu.
Na podstawie tych obserwacji z dużą dozą pewności prognozowałem dymisję Barbary Nowackiej. No i ponownie nie sprawdziło się. Teraz próbuję dojść do tego, dlaczego się pomyliłem. Jeden błąd dostrzegam w założeniu – ja po prostu cały czas myślę, że edukacja jest najważniejsza na świecie i musi stanowić „oczko w głowie” władzy państwowej. Nie musi i najwyższa pora, żebym to zrozumiał! Edukacja jest mało atrakcyjna dla polityków, (pozornie) nie przekłada się na gospodarcze wskaźniki, wymaga długiej perspektywy czasowej w planowaniu i wdrażaniu. Ma ogromną bezwładność, a przez swoją złożoność jest też niewdzięcznym obiektem do zarządzania. A że politycy każdą swoją aktywność traktują jako kolejny krok w karierze – z racji tych swoich cech stanowi marną trampolinę do bardziej prestiżowych funkcji.
Gdyby była jakaś szansa na zmianę kursu, powiązaną z niezbędnym dosypaniem grosza, być może Donald Tusk postawiłby na nową osobę. Że takiego zwrotu najwyraźniej nie przewidziano, pozostawienie ministry Nowackiej na stanowisku było rozwiązaniem oczywistym. Widzę to dopiero po fakcie, ale człowiek uczy się przez całe życie…
Mamy teraz dwa możliwe scenariusze. W pierwszym nowelizacja ustawy wprowadzająca reformę zostaje uchwalona w parlamencie (to można przyjąć za pewnik), a następnie uzyskuje podpis prezydenta. IBE realizuje dalej swoje zadanie i pomimo napiętego kalendarza reforma programowa rusza zgodnie z planem w roku 2026. Jej skutki objawią się w bezpiecznej politycznie perspektywie kilku lat, a nazwisko pani Nowackiej zostanie połączone z kolejną zmianą w edukacji, analogicznie jak stało się to w przypadku Anny Zalewskiej. Miejsce w historii zapewnione, o kontrowersjach z czasem wszyscy zapomną. Win.
W drugim scenariuszu prezydent wetuje rzeczoną ustawę, stawiając w ten sposób tamę szkodliwym zdaniem prawicy działaniom ministry. Zostajemy z nowymi podstawami programowymi, jak Himilsbach z angielskim, ale… Barbara Nowacka może spokojnie podjąć narrację, że tylko obstrukcja ze strony prezydenta przeszkodziła jej w dokonaniu epokowej zmiany. Ponownie win.
Tak sobie tłumaczę przyczyny pozostawienia na stanowiskach dotychczasowego kierownictwa MEN. Politycy, jak widać, sobie poradzą. Osobiście zyskałem pewność, że żaden wybór polityczny nie rokuje nadania narodowej edukacji priorytetu, na który zasługuje. Tylko młodych, którzy są przyszłością narodu, trochę szkoda…
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.