Przeczytane ostatnio artykuły na temat edukacji w terenie (outdoor learning) przypomniały mi studenckie letnie obozy naukowe oraz wakacyjne praktyki biologiczne, w terenie, realizowane na kierunku biologia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie (kształcenie nauczycieli). Był cel merytoryczny, ale "przy okazji" działo się coś równie ważnego z edukacyjnego punktu widzenia.
Edukacja w plenerze uświadomiła mi, że o czymś ważnym zapomnieliśmy. Coś niezwykle ważnego zginęło w pogoni za tabelkami, coraz obszerniejszą wiedzą teoretyczną i szukaniem oszczędności. Laboratorium wygrało z wiedzą terenową (dodam, że dla ekologia laboratorium jest rozległy ekosystem). Założenia metodyczne edukacji w plenerze zwróciły moją uwagę na ważne treści kształcenia, których teraz nam ewidentnie brakuje. Wymyślane są specjalne projekty by to nadrobić. A ja myślami wracam do moich czasów studenckich.
Nie wszystko musi być w programie studiów, z przydzielonymi godzinami dydaktycznymi, ocenami i wpisami do USOS (czy dawniej do papierowego indeksu). Wartością szkoły wyższej jest tworzone środowiska nauczania a nie tylko program, ujęty w siatce godzin. Teraz dopiero uświadamiam sobie jak ważne dla mojego rozwoju i kształcenia był na przykład studencki klub turystyczny Bajo-Bongo. Nie było żadnych ocen, zaliczeń, sprawdzania obecności. Zapisywał się kto chciał. Nie było wykładów ani wykładowcy. Byli starsi koledzy i koleżanki, którzy nas uczyli (nauka w działaniu, z przygodą w tle). Najpierw zwykły udział w letnich i zimowych wyprawach pieszych czy kajakowych, potem przyjmowanie roli kierownika wyprawy a więc nieświadome uczenie się kompetencji zarządzania. Nie było sprawdzianów, egzaminów - było weryfikowanie się w praktycznym działaniu. Wszystkie błędy i niedociągnięcia odczuwaliśmy na własnej skórze. Nauczyłem się także korzystania z mapy. Przydało się to później w badaniach terenowych.
Także i na uczelniach wyższych mamy przeładowany program transmisji wiedzy. I tendencję do wystawiania ocen za wszystko, w tym za kompetencje miękkie np. za współpracę w grupie lub przekazywanie informacji zwrotnej. Za dużo czasu i wysiłku poświęcam zaplanowaniu i dokumentowaniu tych wszystkich ocen, rozkładających na czynniki pierwsze wszystkie umiejętności i kompetencje. W części to tylko iluzja i pozory bo przecież nie da się łatwo i szybko zweryfikować różnorodne elementy kształcenia, umieszczone w ambitnych tabelkach sprawozdawczych. Wiedzę przekazaną w transmisji stosunkowo łatwo sprawdzić, a co z kompetencjami i umiejętnościami? I czy zależą one od moich działań i przekazywanej treści czy od warunków (środowisko edukacyjne), w jakich znaleźli się studenci? A może więcej wysiłku wkładać w świadome tworzenie dobrego środowiska edukacyjnego niż planowanie transmisji wiedzy i sprawdzianów, weryfikujących coraz szczegółowiej formułowane cele dydaktyczne (z kompetencjami włącznie)?
Przypominam sobie te wszystkie moje obozy naukowe, w których uczestniczyłem jako student a potem jako opiekun. To była edukacja w plenerze w czystym wydaniu (teraz dopiero sobie to uświadamiam). Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, budowały się prawdziwe relacje w grupie jak i miedzy pracownikami akademickimi a studentami. Obcowaliśmy z przyrodą i uczyliśmy się w otoczeniu przyrody, w deszczu, pośród komarów, w trudnościach aprowizacyjnych. Kilka-kilkanaście dni w bliskim kontakcie z przyrodą wzmacnia umiejętności komunikacji i umiejętności przywódcze (lidera). Wtedy mamy czas dla siebie, w zasadzie nic nie jest narzucane i nie ma gotowych rozwiązań.
Celem naukowym było zbieranie materiału do badań. Zajmowaliśmy się głównie bezkręgowcami wodnymi (ale interesowaliśmy się wszystkim). Wędrowaliśmy od stanowiska do stanowiska, od rzeki do rzeki, od jeziora do jeziora, od źródła do źródła. A w tak zwanym międzyczasie działo się coś ważnego i nieuchwytnego. Tak, była to wędrówka w przyrodzie, ale i wędrówka w głąb siebie (jakby powiedzieli psycholodzy).
Zamieszczone zdjęcia pochodzą z obozu naukowego w okolicach Górowa Iławeckiego. Uczestnikami byli nie tylko moi studenci, ale także z innych ośrodków akademickich. Przemieszczaliśmy się pieszo i środkami komunikacji publicznej. Na górnym zdjęciu przeprawa przez rzekę. Na mapie był zaznaczony most. Ale najwyraźniej dane na mapie były już nieaktualne. Najbliższy most znajdował się kilka kilometrów dalej. Co robić? Cofnąć się i wracać pieszo te kilka kilometrów? A może zdjąć buty i spodnie i po prostu przejść? Nie było głęboko. Proste, niestandardowe, tak zwane życiowe zdarzenie i rozwiązywania problemu. Jak zmusić lub jak zachęcić do przejścia rzeki? Bo przecież muszą wszyscy a nie tylko ci, który się odważą? Rozkazać czy zachęcić? I nie można wystawiać ocen, które by mobilizowały (nagroda i kara). Takich sytuacji na każdym wyjeździe terenowych jest wiele. Każdy uczestnik przed tymi małymi i dużymi wyzwaniami (lub problemami - to zależy jak na trudności spojrzeć) staje. Ma okazję poznać siebie i rozwijać różne kompetencje miękkie.
Wspominając czasy studenckie, uczestnictwo w różnych studenckich klubach turystycznych, pracę w studenckim radiu czy kole naukowych, umacniam się w przekonaniu, że niezwykle ważne jest środowisko edukacyjne. Czyli to, jacy ludzie znajdą się obok, jakie warunki do rozwoju własnych zainteresować i wielu innych działań bez ocen i zaliczeń stworzymy uczniom/studentom. Mniej oceniania, więcej działania. I stwarzania okazji do własnego rozwoju.
Kampus uniwersytecki to nie tylko nowoczesne sale dydaktyczne i dobrze wyposażone laboratoria. Ważne są relacje. A żeby one mogły zaistnieć to potrzebne jest dobre środowisko edukacyjne, wyrażające się organizacją przestrzeni jak i stwarzaniem różnorodnych możliwości do działania. Nie tylko na oceny i zaliczenia...
Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com.