Premier Tusk zapowiedział, że już dzieci, które pójdą we wrześniu 2014 r. do pierwszej klasy „otrzymają darmowy podręcznik i będzie obowiązywał tylko jeden podręcznik w pierwszej klasie“ (PAP). Martwię się o tych pierwszoklasistów. Ograniczenie się tylko do jednego podręcznika może być szkodliwe dla ich edukacji. Spróbujmy poszukać innych rozwiązań.
Nie martwię się, że pojawi się w darmowy podręcznik – bo dla wszystkich rodziców będzie to duża ulga finansowa przy wysłaniu dziecka do szkoły. Mimo zapewnień wydawców, z których wynikałoby, że sprzedają podręczniki niemal „po kosztach“, wydatki te stanowią dla każdego rodzica znaczącą pozycję w domowym budżecie. Mój sprzeciw budzi to, że będzie obowiązywał „tylko jeden podręcznik w pierwszej klasie“. Bo to jest ograniczenie wyboru nauczycielom, którzy w końcu ponoszą odpowiedzialność za kształcenie. Co jeśli byli przyzwyczajeni do korzystania z wielu źródeł i było to dobre dla uczniów? Jeśli systemowo nakaże im się korzystać tylko z jednego podręcznika (nawet jeśli wybór, jaki to ma być podręcznik, pozostawi się szkole), to będzie to szkodliwe nie tylko dla jakości nauczania, ale także dla rozwoju intelektualnego i nauczycieli i uczniów. Będzie to natomiast świetne rozwiązanie dla tych nauczycieli, którym już się nie chce, bo dzięki temu będą mogli „odbębnić“ lekcję według „jedynie słusznego“ podręcznika i potem już nic nie robić. Na „jedynym obowiązującym“ podręczniku najwięcej moim zdaniem stracą dzieci.
Nie jest jeszcze jasne, co miałby oznaczać „jeden podręcznik w pierwszej klasie“. Że będzie dopuszczony do użytku szkolnego tylko jeden podręcznik? Prawo nie działa wstecz, więc raczej trudno byłoby cofnąć dopuszczenie dla innych. Że zostanie zorganizowane coś na kształt przetargu, w którym wybrany zostanie ten jeden podręcznik? Mało prawdopodobne, bo w jaki sposób rzetelnie porównać wartość różnych podręczników... Że powstanie jakiś nowy podręcznik i zostanie on następnie zakupiony przez państwo i rozdany szkołom? Też mało prawdopodobne rozwiązanie, bo za mało czasu. A może będzie to e-podręcznik, który przygotowuje ORE, a który następnie zostanie wydrukowany (przez ORE?) i rozdany szkołom? Niestety to jest też słabe rozwiązanie, ponieważ e-podręcznik ORE w założeniach jest narzędziem cyfrowym i interaktywnym, a zatem bardzo trudno przekłada się na papier (powstaje przecież w kontrpropozycji do „cyfrowych“ statycznych PDFów, jakie proponują przeważnie wydawnictwa edukacyjne na rynku). Zatem podręcznik, o którym mówił Premier Tusk musiałby być e-podręcznikiem, co rodzi wiele innych problemów, choćby taki, że na etapie edukacji wczesnoszkolnej jest bardzo niskie nasycenie w sprzęt komputerowy w szkołach, a zatem nie będzie to już we wrześniu 2014 r. narzędzie powszechnego użytku. Mamy tu wiele znaków zapytania, zbyt wiele...
Ale w sumie powyższe rozważania są nieistotne, jeśli naprawdę poszukujemy rozwiązań dla modernizacji polskiej oświaty. Patrzmy w przyszłość, analizujmy trendy w globalnej edukacji, poszukujmy rozwiązań przyszłościowych. Pomysł Premiera Tuska oceniam jako nienowoczesny. Nie chodzi o to, aby edukować na podstawie jednego podręcznika – żaden z nich nie będzie doskonały. Trzeba przestawić myślenie, zerwać z metodami XIX wiecznymi, kiedy przerabianie podręcznika było utożsamiane z edukacją szkolną. Zasoby edukacyjne tradycyjne i elektroniczne przyrastają w bardzo szybkim tempie, także dzięki Funduszom Europejskim. Bogactwo zasobów cyfrowych może już oszałamiać, a będzie ich jeszcze więcej – dlaczego nie skorzystać z nich? Są już w Polsce nauczyciele, którzy zrezygnowali z podręczników albo korzystają z nich bardzo rzadko, ponieważ mają dostęp dzięki internetowi do najwspanialszych narzędzi edukacyjnych. Wszelkich. Głównie bezpłatnych, choć także i płatnych (np. na zasadzie mikropłatności). Po polsku, po angielsku, także w innych językach. Nic tylko wybierać, co potrzeba. Powinniśmy korzystać z wielu zasobów edukacyjnych na zasadzie zabawy klockami – mamy dostępnych wiele modułów, które łączymy w sposób, który nam wydaje się najlepszy i najlepiej dopasowany do poziomu uczniów. Setki nauczycieli w Polsce już tak robią, a mogą ich być tysiące, jeśli tylko będą potrafili zrozumieć różnicę.
„Podręcznik to nie jest sedno edukacji. Ogon raczej nie merda psem?“ – zauważa Ewa Kędracka, nauczyciel - konsultant z OEIiZK, mazowieckiej placówki doskonalenia nauczycieli. „O jakości edukacji na co dzień decydują nauczyciele. Setki tysięcy nauczycieli.“
Zapewnijmy zatem nauczycielom swobodny wybór narzędzi, zachęcajmy do tworzenia swoich programów autorskich wykorzystujących rozmaite źródła informacji, podnośmy ich kompetencje w korzystaniu ze źródeł wiedzy w sieci. Jak nie chcą, to niech nie korzystają z podręcznika. Jak chcą z kilku korzystać – to niech korzystają, byle nie ze szkodą dla portfela rodziców. Kluczem do zmiany wydaje się więc być kształcenie/doskonalenie nauczycieli, którzy powinni nauczyć się korzystać z bogactwa zasobów edukacyjnych w sieci i poza siecią (niestety nie wszyscy potrafią i chcą potrafić). Na to powinno zwrócić uwagę Ministerstwo Edukacji Narodowej i nie poprzestać na dość populistycznym pomyśle „darmowego podręcznika“, który nie rozwiąże problemu jakości nauczania w szkołach.
Należy przy tym zwrócić uwagę na jakość oferty szkoleniowej dla nauczycieli oferowanej przez tzw. ośrodki doskonalenia nauczycieli oraz uczelnie wyższe. Najłagodniej ujmując poziom jest tu katastrofalny. Każdy kurs powinien być poddany ewaluacji zewnętrznej, ponieważ najzwyczajniej wiele z nich szkodzi nauczycielom i ich uwstecznia. Stopień rozczarowania nauczycieli jest ogromny. W internecie roi się od opinii nauczycieli, także wczesnoszkolnych, którzy „przeszli“ takie kursy lub zajęcia akademickie. „Żenada“, „pomyłka“, „głupota“, "ciemność widzę ciemność" – to najłagodniejsze określenia. Aby dobrze przygotować nauczycieli do nowoczesnego nauczania w szkole, musimy coś zrobić z tymi pseudoszkoleniami.
Wyzwań jest zatem wiele i dobrze byłoby, aby w swoich planach rząd podchodził kompleksowo do problemów polskiej szkoły.
PS.
Nie chcę, aby decyzję o tym, który podręcznik jest "tym właściwym" dla mojego dziecka podejmował urzędnik. Nie ma on i nie będzie miał pojęcia o tym, jakie jest moje dziecko, jak się uczy (jaki styl preferuje), jaki jest nauczyciel mojego dziecka i jakie są jego kompetencje, jakie zebrał doświadczenia w posługiwaniu się różnymi narzędziami. Wolę zaufać wyborom nauczyciela, ponieważ jemu zawsze będę mógł zadać pytania, jeśli wybrany podręcznik mi się nie spodoba. A urzędnik tylko weźmie kasę za swoją pracę i guzik go będzie obchodzić, co się dalej dzieje.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).
Ostatnie komentarze