Wkrótce znikną ostatnie kolegia nauczycielskie. Sejm chce postawić ostatnią kropkę nad „i” - pracuje nad nowelizacją ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, która ostatecznie zlikwiduje te zasłużone dla polskiej oświaty instytucje. Kolegia pełniły w latach 90. ważną rolę w systemie oświaty, ale okazały się chyba zbyt niewygodne dla nastawionych na masowe kształcenie uczelni pedagogicznych.
Nowelizacja ustawy, nad którą pracuje obecnie sejmowa podkomisja ds. nauki i szkolnictwa wyższego, jest tylko formalnością. Już wcześniej wydano inne rozporządzenia, które de facto uniemożliwiły funkcjonowanie kolegiów. Ostatecznie, zgodnie z proponowanymi zmianami zakłady kształcenia nauczycieli miałyby być zlikwidowane do 2016 r. Warto jednak wspomnieć, że większość z nich z konieczności zaprzestała naboru w roku 2012/2013 (to ostatni rocznik, który może korzystać ze starego systemu. Decyzja ta była bowiem od dawna przygotowywana i realizowana. Wszak wiadomo, że uczelnie pedagogiczne będą mieć coraz więcej kłopotów z malejącą liczbą studentów, więc konkurencję najlepiej wyciąć. Dziś nie ma już raczej szans na uratowanie jakiegokolwiek kolegium.
KN i NKJO utworzono na początku lat 90. Te drugie otrzymały m. in. zadanie wspierania przestawienia szkół z nauczania j. rosyjskiego na nauczanie j. angielskiego lub j. niemieckiego. Absolwenci kolegiów, na podstawie podpisywanych z uczelniami wyższymi umów, mogli uzyskać dyplom licencjata. Te porozumienia przestaną jednak wkrótce obowiązywać, zgodnie z wcześniej podjętymi przez ministerstwo decyzjami - mają stracić moc 30 września 2015 r.
Jako ostatni ze starego systemu mogą korzystać słuchacze kolegiów nauczycielskich, którzy zaczęli naukę w roku 2012/2013. Aby maksymalnie zniechęcić do studiowania w kolegiach późniejsze roczniki kandydatów, w nowych przepisach planuje się wprowadzić konieczność potwierdzania kompetencji na uczelniach wyższych - po trzech latach w kolegium osoby takie będą musiałyby jeszcze odbyć 1,5 roku studiów, by uzyskać tytuł licencjata. Bez sensu? A jakże... No, ale czego nie zrobi się dla uzyskania kolejnego dowodu, że „spadło” zainteresowanie nauką w kolegiach...
Obowiązująca ustawa z roku 2009 dała możliwość przekształcenia się kolegiów w samodzielne szkoły wyższe, przyłączenie do istniejących uczelni bądź wygaszenie. Przepisy były jednak martwe. Mimo złożenie kilku wniosków o przekształcenie w Państwową Wyższą Szkołę Zawodową (PWSZ), żaden nie został w ogóle merytorycznie rozpatrzony. Powołując się na niż demograficzny i „kryzys finansowy” wnioski były odrzucane. Nawet jeśli dotyczyły instytucji sprawniej działających niż niektóre szkoły wyższe (może to właśnie było głównym powodem...). W tym czasie dwa kolegia przekształciły się w PWSZ, był to efekt działania poprzednich przepisów. Tak więc od wejścia w życie ustawy nie zostało w PWSZ przekształcone żadne kolegium. Nieliczne - zostały wchłonięte przez istniejące uczelnie wyższe.
Z danych zaprezentowanych przez MEN wynika, że 1 października 2013 r. spośród 53 istniejących jeszcze kolegiów publicznych prowadzonych przez marszałków województw jedynie trzy - w Zgierzu, Sieradzu oraz we Wrześni - podjęły i uzupełniły swój nabór. W pozostałych kolegiach publicznych prowadzonych przez marszałków - nie zezwolono przeprowadzić naboru. Uchwał o likwidacji kolegiów na terenie województw nie podjęto jeszcze jedynie w województwach łódzkim i wielkopolskim. Paradoksalnie, mimo braku naboru do kolegiów zgłaszali się kandydaci, którzy chcieli podjąć naukę, gdyż w wielu przypadkach kolegia miały od dawna wyrobioną markę rzetelnych studiów zawodowych rzeczywiście wszechstronnie, a nie tylko na papierze, przygotowujących do bycia nauczycielem. Można zatem stwierdzić, że o likwidacji tych placówek nie zdecydował rynek, a administracyjna decyzja urzędników, zapewne ze wsparciem lobby uczelni pedagogicznych. Trochę przypomina to wylanie dziecka z kąpielą, gdyż przynajmniej część kolegiów miała szansę na dalsze funkcjonowanie zarówno ze względu na nabór jak i sytuację finansową.
Niestety wbrew temu, co powtarzają urzędnicy MEN, nie istnieje „globalny terytorialnie, ponadprzedmiotowy i trwały” nadmiar nauczycieli wszelkich specjalności, którzy kończą uczelnie pedagogiczne. To tylko mało użyteczna suma arytmetyczna. Do przedszkoli i szkół podstawowych wchodzą już dzieci z wyżu demograficznego. Za kilka lat może brakować nauczycieli, a zbudowanie instytucji dobrze kształcących przyszłych profesjonalnych nauczycieli jest procesem długotrwałym. Tymczasem nadmiarową podaż młodych nauczycieli zmniejszono ani nie tam, gdzie jest ich najwięcej, ani nie takich, którzy są najsłabiej przygotowani profesjonalnie, tylko „na sztuki”.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt. Kolegia były ostatnimi instytucjami zawodowego kształcenia nauczycieli ściśle powiązanymi z lokalnym rynkiem pracy, z lokalnymi szkołami i placówkami, mocno osadzonymi w lokalnym środowisku edukacyjnym, dzięki kadrze wywodzącej się w sporym procencie z najlepszych praktyków, których zawodowy system motywacyjny był powiązany z dydaktyką, metodyką i sukcesem absolwentów na rynku pracy, a nie badaniami naukowymi i publikacjami z zakresu nauk podstawowych (jak to ma miejsce na uniwersytetach).
„Zawsze było dla mnie budujące, że mieliśmy dobry nabór mimo iż status słuchacza kolegium oznaczał coraz dłuższy szereg dyskryminujących różnic prawnych w porównaniu ze statusem studenta uczelni uniwersyteckiej. Ale też praca ze słuchaczami kolegium, to była prawdziwa przyjemność. Oni po prostu naprawdę chcieli być nauczycielami; nie dało się iść do kolegium aby tylko „skończyć studia”, bo zdobycie tytułów zawodowych oznaczało dodatkowy wysiłek. Z pewnością wpływ na to miała także powszechna wśród dyrektorów szkół dobra opinia o absolwentach jako merytorycznie gotowych do pracy od samego startu, przekładająca się na szanse zatrudnienia” - mówi były nauczyciel – wykładowca jednego z likwidowanych kolegiów, który od wielu lat przygotowywał doskonałych fachowców dla szkół.
Były oczywiście kolegia gorsze i lepsze, ale wiele z nich w zgodnej opinii dyrektorów szkół przygotowywało nauczycieli do zawodu lepiej niż inne instytucje edukacyjne. Niestety, zmiany wprowadzane są w sposób bezmyślny. Niszczy się coś, co dobrze funkcjonowało, a z drugiej strony nie stworzono jeszcze systemu kształcenia nauczycieli, który zapewniłby dopływ do szkół młodych nauczycieli dobrze przygotowanych, przede wszystkim metodycznie, do bycia nauczycielem.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP).