Chciałabym za dziesięć lat ujrzeć nagłówki gazet: „Jak Cyfrowa Szkoła zmieniła edukację.” Wydaje się, że wcześniejsze „cyfrowe” projekty oraz obecny pilotaż to analiza przygotowująca proces wdrożenia głębszej zmiany w edukacji. Mamy sprzyjający zmianom czas – w kryzysie i zagrożeniu utratą pracy więcej osób jest chętnych do akceptacji zmiany. Zmiana ta została więc tak zaprojektowana, że każdy uznaje ją za nieuniknioną – czy znajdzie się jeszcze ktoś, kto czuje się świetnie w roli cyfrowego wykluczonego?
Oskar dla autora
Mylą się jednak ci, którzy sądzą, że obyło się bez oporu wobec tych zmian. Został on przewidziany na początek projektu, kiedy wszyscy zostali wrzuceni na głęboką wodę. Decydująca rolę w poprawie nastrojów odgrywa możliwość spotkań, dialogu, wypowiadania się na forum i wskazywania słabych punktów i błędów w tej części projektu związaną z e-szkołą i e-nauczycielem. Podobnym zabiegiem jest zapowiadana możliwość samodzielnego modyfikowania właśnie tworzonych e-podręczników. I jak tutaj nie przyznać nagrody roku osobie, której nauczyciele uwierzyli, że każdy może mieć wpływ na edukację?
Moje obserwacje podpowiadają mi, że ten pomysł jest jedną z lepiej zaplanowanych zmian w polskiej szkole od wielu lat. Jeśli faktycznie po pilotażu uda się wdrożyć udoskonaloną „Cyfrową Szkołę”, to pod przykrywką słowa „cyfrowy” nastąpią zmiany mentalności polskiego nauczyciela. A może po prostu potrzebujemy tylko bodźca, aby rozpalić sieci współpracy, oddolną inicjatywę i drzemiący w nauczycielu od lat potencjał twórczy? Istnieje ogromna potrzeba wśród nauczycieli i dyrektorów spotykania się, dialogu oraz wymiany doświadczeń. Wydaje się, że wszyscy mają już dość pracy w pojedynkę, „kombinowania” i uczenia się na własnych błędach. Do tej pory z problemami zostawaliśmy sami. Partnerem w rozwiązywaniu ich na pewno nigdy nie był przełożony, kuratorium czy organ prowadzący szkołę. Spotkanie lub dyskusja na forum internetowym, blogu i w sieci współpracy to miejsce bezpieczne i pożądane. Przecież inne szkoły borykają się z identycznymi problemami co nasze. A może my wiemy jak poradzić sobie z danym problemem i zaoszczędzimy komuś innemu czasu i nerwów.
Spółka z O.O.
Jeżeli pilotaż osiągnie swój cel, analizy będą głębokie, a zmiany zachęcające, to nauczyciel, dyrektor, uczeń i jego rodzic razem wyruszą w ciekawą podróż. Pewnie na początku będą czuli się nieswojo w nowych rolach, jednak każdy z nich rozumie, że należy współpracować by działać dla wspólnego dobra: „Warunkiem rozwoju społeczeństwa informacyjnego są wysoko wykwalifikowani pracownicy, potrafiący posługiwać się technikami informacyjno – komunikacyjnymi i stale podnoszący swoje kwalifikacje, zdolni także nabywać umiejętności w nowych dziedzinach.”[1] Kwalifikacje i umiejętności uczeń musi zdobywać z myślą o swojej przyszłości, a nauczyciel o teraźniejszości. Nie bez przyczyny hitem w Polsce i zagranicą jest krótki film Czy wiesz, że...?, w którym autor stwierdza: „Obecnie przygotowujemy uczniów do pracy, która jeszcze nie istnieje, używania technologii, która nie została jeszcze wynaleziona, w celu rozwiązywania problemów, o których jeszcze nie wiemy.”
Dzisiejszy uczeń często staje się nauczycielem, dyrektor zarządcą a nauczyciel i rodzic mentorem, który asystuje i ukierunkowuje młodego człowieka. Działając wspólnie, inwestując czas i środki, wyposażają ucznia w przydatne narzędzia. W miarę dojrzewania, to uczeń przejmuje coraz większą odpowiedzialność za proces edukacji i wykorzystaniu otrzymanych narzędzi w życiu i karierze zawodowej.
Szkoda tylko, że w polskiej szkole nadal dominuje model nauki pamięciowej. A przecież nikt już nie wątpi, że informacja jest generowana w takim tempie, że nikt nie śmie już twierdzić, że posiadł pełną wiedzę choć z jednej dziedziny, więc „[…] na skutek zalewu informacyjnego człowiek nie mogąc zapamiętać wszystkich docierających do niego wiadomości, gromadzi je w bazach wiedzy […].[2] Ale przecież ani dyrektor, ani nauczyciel, ani rodzic nie chcą, aby uczeń stał się robotem. Po co więc promować system nauczania pamięciowego?
„Informacja” zatem wymknęła się szkole spod kontroli – uczeń w pewnym sensie również powinien. Jego głowa nie powinna „puchnąć” od informacji, podobnie jak jego zeszyty. Powinien mieć dostęp do ciekawych i praktycznych aplikacji na swój telefon lub komputer. A nauczyciel powinien wiedzieć, co mu polecić, bo jako mentor sprawdził użyteczność danego programu.
W dżungli informacyjnej, w potoku manipulacji i niebezpieczeństw jest realna i paląca potrzeba kształcenia samodzielnego i myślącego człowieka. Potrzeba nauczyć ucznia konfrontowania informacji z doświadczeniem życiowym. Jeśli spółka nauczyciel-rodzic-dyrektor-uczeń nie będzie współdziałała, to odnajdziemy naszych uczniów i dzieci najpierw w wulgarnej interakcji z Grażyną Żarko[3], a potem w niechcianej realnej rzeczywistości.
Cyfrowa teraźniejszość
Z dużym zaciekawieniem przeczytałam artykuł Nauczyciel i uczeń w „Cyfrowej Przyszłości”[4], w którym autorka podniosła rangę edukacji medialnej oraz ważności kluczowych kompetencji, a także roli nauczyciela w ich kształtowaniu. Jestem przekonana, że Cyfrowa Szkoła musi zarzucić kotwicę w „Cyfrowej teraźniejszości” i nauczyć krytycznego odbioru i prawidłowego wykorzystania informacji... ale nie tylko.
Wydaje się, że zarówno nauczycielowi, jak i dyrektorowi dzięki „Cyfrowej Szkole” łatwiej przychodzi zadawać pytania, wygłaszać opinie na forum, dopytywać o rozwiązania u innych. To ogromny sukces. Wolno im testować, próbować, spotykać się i dobierać w grupy i specjalizacje. Mogą w jednym miejscu znaleźć podstawowe porady, szablony i pomysły. W końcu mogą je modyfikować i stosować u siebie.
Pani Dorota Górecka-O'Connor zwróciła również uwagę, że „podstawową barierę lepszego wykorzystania TIK w szkole stanowią tzw. czynniki miękkie, czyli obawy nauczycieli i brak motywacji.”[5] Dodałabym do tego jeszcze czynnik zarządczy, czyli zamykanie sprzętu na klucz w niedostępnym miejscu przez dyrektorów, których (bez żadnej przekory) szczerze podziwiam za troskę o dobry stan ciężko zdobytego wyposażenia. Niestety nauczyciel, który nie ma możliwości przećwiczenia w warunkach domowych nowego oprogramowania również nie będzie chętny do „wykazania się” przed uczniami swoją niekompetencją – bo popełnianie błędów to nadal w naszej nauczycielskiej mentalności coś złego – ale to już odrębny temat.
W kontekście zarządzania sprzętem, przytoczę pewną komiczną opowiastkę, która mówi wiele o istocie problemu. Na jednej z konferencji spotkali się dwaj znajomi dyrektorzy. Jeden z nich, chcąc wysondować sytuację u drugiego kolegi pyta: - Czy kupiłeś już tablicę interaktywną do szkoły? Na to drugi z dumą odpowiada: - Oczywiście! Od września stoi w pokoju nauczycielskim! Jakkolwiek komiczne i bezsensowne jest stawianie tablicy multimedialnej w takim miejscu, to obawy dyrektorów i nauczycieli są niestety uzasadnione. Kto zainstaluje, wdroży i naprawi sprzęt? Każdy opiekun pracowni komputerowej potwierdzi, że instalowanie bieżących aktualizacji, dbałość o sieć, zabezpieczenia oraz porządkowanie i usprawnianie systemu to często przesiadywanie w pracowni na przerwach, przychodzenie przed lekcjami lub pozostawanie dłużej w pracy. Większości rzeczy nie da się zrobić współpracując z uczniami na lekcji, ponieważ nie zrealizujemy materiału. Jeśli nauczyciel będzie zachowywał się tak, jak często my podczas pracy na domowych komputerach klikając „anuluj”, „akceptuj” czy „instaluj” bez namysłu, to na pewno komputer dużo szybciej niż nasz prywatny, będzie wymagał czasochłonnej ingerencji w „serwisie nauczycielskim”. W tym serwisie nikt nie otrzyma adekwatnej zapłaty za wykonaną pracę, a często nikt nawet nie zobaczy tego działania, bo jest wirtualne. Mam często wrażenie, że dyrektorzy lub organy prowadzące po prostu nie rozumieją problemów takiego nauczyciela. Dla nich jest ważne, że szkoła ma taka a taką liczbę komputerów.
Huraaa! Mamy sprzęt!
Co więcej, czy na pewno w szkołach nie występuje problem dostępu do infrastruktury. Weźmy pod uwagę chociażby tak podstawowy element, jakim jest elektryczność. Proszę wyobrazić sobie nagłe „dosprzętowienie” szkoły, czy to z środków organu prowadzącego, czy z programu unijnego, czy z Cyfrowej Szkoły. Wielu dyrektorów nagle zastaje sytuacja przeciążenia elektrycznego i przymusu zainwestowania w elektryczność, często remontów sporym nakładem finansowym nieprzewidzianym w budżecie. A co z działającą siecią internetową? Musi nagle obsłużyć kilka lub kilkanaście dodatkowych stanowisk komputerowych. Jak szybki będzie wtedy internet? Jeśli wcześniej mówiliśmy o problemie infrastruktury, to rozumieliśmy go w ogóle jako dostęp do komputerów i internetu. Obecnie problem infrastruktury oznacza brak dostosowania istniejącego stanu do możliwości działania nowego sprzętu. Prowadząc warsztaty dla dyrektorów i nauczycieli biorących udział w pierwszym pilotażu programu Cyfrowa Szkoła niejednokrotnie słyszałam takie głosy, co potwierdziło moje doświadczenia z małej wiejskiej szkoły, w której pracuję.
Podobnie więc, jak w przypadku niedostosowania infrastrukturalnego, polska szkoła nie zauważyła potrzeby i nie wypracowała nowej funkcji administratora sprzętu wzorem ciekawych rozwiązań z innych miejsc na świecie. Polscy nauczyciele podróżują i widzą administratorów zatrudnionych na osobny etat i obsługujących sprzęt szkolny, asystujących w rozwiązywaniu bieżących problemów, czy zabezpieczających dane. Czy wyobrażamy sobie dużą firmę, zatrudniającą kilkadziesiąt osób, gdzie pracownicy zamiast zajmować się pracą w biurze, zajmują się rozwiązywaniem problemów sprzętowych lub administrują komputerami? Praca z komputerem, a administrowanie nim to dwie różne rzeczy.
Jednak polski nauczyciel potrafi wiele, i dziś jest przygotowywany również w ramach drugiego pilotażu „Cyfrowej Szkoły” do zmierzenia się z technologią i swobodnego korzystania z komputera. Wydaje się, że będzie uczył się nadążania za ciągłymi zmianami. Dążenie do swobodnego korzystania z nowoczesnych technologii jest bardzo dobrym kierunkiem. Jednak każdy z nas rozumie, że choć potrafi posługiwać się pilotem, to niekoniecznie potrafi naprawić telewizor czy zainstalować antenę. Brak funkcji administratora całego sprzętu w szkole będzie zatem coraz bardziej widoczny.
Tablica interaktywna za... 120 zł?
Kolejnym pytaniem jest to, czy dyrektor - nie zawsze zorientowany informatycznie - będzie otwarty na współpracę z nauczycielami i pozwalanie im na współdecydowanie w zakupie sprzętu? Wielu będzie próbowało w imię nowoczesności sprzedać szkole produkt mało użyteczny, a drogi. Przykładem, którego często używam jest tablica interaktywna. Kilka lat temu w mojej małej wiejskiej szkole mieliśmy możliwość zakupienia stacjonarnej i przenośnej tablicy interaktywnej. Pierwsza jest dziś głównie używana jako ekran do projektora. Czasami włączam ją dla młodszych dzieci, gdy proszą mnie, abyśmy użyli „magicznego długopisu”. Druga, na podczerwień, małe pudełeczko kilkukrotnie tańsze od stacjonarnej, od razu zyskała moją sympatię, ponieważ odkryłam, że mogę zabrać ją gdzie chcę. Potrzebuję tylko białej ściany i projektora. Rozważając zakup kolejnej przenośnej tablicy, przypadkowo odkryłam możliwości zwykłej myszki USB. Eureka! Od tej pory miałam przy komputerze dwie przenośne myszki. Jedna była cały czas przy mnie, a druga wędrowała po ławkach uczniów. Uczniowie w ciasnej klasie nie musieli już podchodzić do tablicy, przechodzić pomiędzy ławkami, żeby kliknąć „magicznym długopisem” na tablicy albo na ścianie. Od tego momentu podawali sobie myszkę błyskawicznie, a ja na lekcjach zauważyłam dużą oszczędność czasu (profesor Kwieciński zapewne bardzo by się ucieszył)[6]. Uczniowie zaś bez problemu nauczyli się, że nie mogą równocześnie ze mną ją używać. I tak za ok. 120zł w każdej klasie mamy funkcjonalność tablicy interaktywnej. Polak potrafi!
Dzięki pierwszemu i drugiemu pilotażowi zobaczyliśmy polskie cyfrowe „teraz”. Kolejny pilotaż dobiega końca, a zmiana dopiero się rozpoczyna. Pozostaje jednak pytanie: co zostanie zrobione w przyszłości z całym zebranym materiałem: z danymi i potencjałem ludzkim? A może wbrew zapowiedziom program zostanie porzucony przez ministerstwo lub zbojkotowany przez niezadowolonych nauczycieli lub wydawnictwa? Marzę jednak o stopniowym wprowadzaniu tej zmiany, małymi krokami, w mniejszych ilościach, rozłożone na kilka lat edycji, bez pośpiechu, chcę w końcu wierzyć, że zmiany w edukacji są możliwe.
Notka o autorce: Beata Zwierzyńska - nauczycielka języka angielskiego i zajęć komputerowych w szkole podstawowej. Prowadzi szkolenia dla nauczycieli i dyrektorów szkół, a obecnie trenerka w Cyfrowej Szkole we współpracy z Centrum Edukacji Obywatelskiej. Publikuje na www.osswiata.pl.
Przypisy
[1] B. Siemieniecki, Pedagogika Medialna 1, Podręcznik akademicki, Warszawa 2007, s. 47–49.
[2] B. Siemieniecki, Komputer w edukacji, Toruń 1997, s. 61.
[3] Zob. projekt Gr@żyna na You Tube, https://www.youtube.com/watch?v=xLIqyVsUnuk&feature=plcp. Dostęp: 18.02.2013.
[4] Zob. http://www.trendy.ore.edu.pl, nr 4/2012. Dostęp: 18.02.2013.
[5] Zob. http://www.trendy.ore.edu.pl, nr 4/2012, str. 117. Dostęp: 18.02.2013.
[6] W swoich badaniach wykazał, że “aż 57,4% czasu lekcji należy uznać za stracony dla rozwoju uczniów, tylko 12,2% czasu to czas sprzyjający ich rozwojowi, o 30,4% czasu nie da się powiedzieć nic pozytywnego, chociaż był to czas zorganizowany przez nauczyciela.” B. Siemieniecki, Komputer w edukacji, dz. cyt., s. 62.