Gdyby w Polsce spróbować wdrożyć taki oto eksperyment oświatowy: pięciu procentom najlepszych maturzystów w danym roku szkolnym proponuje się, aby zostali nauczycielami nauczania początkowego, którzy po zmianie odpowiednich uregulowań prawnych stają się elitą w oświacie (np. z miejsca zarabiają więcej niż lekarze po stażu).
Ci najlepiej dobrani spośród 5% najlepszych maturzystów nauczyciele w kompetentny i kompleksowy sposób zajmą się edukacją dzieci w wieku 6-10 lat, pokażą tym małym uczniom prawidłowe wzory zachowania, położą nacisk na dociekliwość i współpracę, tudzież inne pożądane u młodego człowieka cechy charakteru, oswoją z komputerem i z internetem, pokażą dzieciom jak należy pasługiwać się tą brzytwą, aby w przyszłości nie zrobić sobie tym narzędziem krzywdy [sic!].
W oparciu o konkakt w rzeczywistej klasie z tak wszechstronnie wykształconym nauczycielem liderem, uczniowie wpoiliby sobie taki uniwersalny i być może wyidealizowany obraz mentora, za którym umieliby na przyszłość podążać. Nauczyciele gimnazjów, mniej wybiórczo selekcjonowani do zawodu, zajęliby się już wyłącznie dalszym rozwijaniem tzw. "JJJ" Mirosława Handtke, poszerzonymi być może o fizykę i technologie komputerowe.
Po skończeniu gimnazjum uczeń nie szedłby do szkoły ponadgimnazjalnej, gdyż w międzyczasie zastałaby ona zlikwidowana, za to otrzymywałby bon edukacyjny opiewający na określoną ilość lekcji przez internet prowadzonych przez odpowiednio dobranego mentora, siedziałby w domu za komputerem i uczył się (takie małe studia zamiast codziennego wegetowania od 8 do 15 w szkole ponadgimnazjalnej, bon oczywiście opiewałby również na "n" godzin basenu, piłki nożnej, itd.) do egzaminu wstępnego na wyższą uczelnię.
Kluczową sprawą jest pokazanie małemu uczniowi rzeczywistego świata w profesjonalny sposób przez uprzednio pieczołowicie wyselekcjonowanego i gruntownie wykształconego nauczyciela, który z racji swoich bardzo wysokich zarobków jest osobą szanowaną w środowisku i który przez lata wzbudzać będzie pozytywne asocjacje w pamięci swoich uczniów, którzy po gimnazjum przejdą niemal całkowicie do wirtualnego świata. Tam już mentor może uczyć ich np. zakontraktowanej przez MEN lekcji spawania, odczytywania PH roztworu czy czego tam jeszcze, może przebywać na Filipinach, jeśli z tego kraju pochodziła najatrakcyjniejsza oferta przetargowa a np. UE czy RP nie wprowadziły ograniczeń w tym zakresie.
Ale najpierw, na początku drogi przez szkołę, musi być cieszący się społecznym szacunkiem nauczyciel, który zaszczepi w uczniu dociekliwość i ciekawość swiata. Mały uczeń nie może rozpoczynać zdobywania wiedzy przez internet zanim nie zacznie pewnie stąpać po np. tabliczce mnożenia (ma rozumować tak: 9x9=81, bo dziewięć razy dziesięć to dziewięćdziesiąt, a skoro nie 10 tylko 9, więc trzeba jedno 9 odjąć od 90 a to daje 81, przykład 2: 4x6=24, no bo gdyby było 5x6 to byłaby to połowa z 60, no bo 10x6=60 a 5 to połowa z 10, a skoro tu jest 4, więc jedną szóstkę należy odjąć od 5x6=30 - tak mają polskie dzieci być uczone mnożenia, a nie że dziecko mówi 9x9=81 bo pamięta że pod "równa się" na okładce zeszytu znajduje się np. mała dziurka, plamka etc.).
Problem w tym, aby uczeń został w wieku 6-10 lat dobrze wprowadzony do świata wiedzy. Bo wtedy – jak wiemy z badań nad mózgiem – ma największy potencjał rozwoju.
Notka o autorze: Jan Soliwoda jest nauczycielem dyplomowanym języka angielskiego w Zespole Szkół Technicznych w Nowym Targu oraz egzaminatorem języka angielskiego w OKE Kraków.