Już od dłuższego czasu snuje mi się po głowie taka refleksja i w końcu znalazłam miejsce i chyba czas, aby nią się podzielić. Moje przemyślenia oparte są na własnym życiu. Byłam uczennicą jednego z najlepszych liceów w Poznaniu, wcześniej szkoła muzyczna, wymagająca. Odkąd dostałam w trzeciej klasie, czy w czwartej klasie świadectwo z czerwonym paskiem, do końca studiów moje końcowe oceny nie zeszły poniżej 5.
Jak powiedziałam na Inspiracjach 2014: dziś żałuję, że uczyłam się w systemie, gdzie promuje się coś zupełnie nieżyciowego – zdobywanie najwyższych ocen z wszystkich przedmiotów. Przecież to jest oczywiste, że w życiu wszystkiego nie ogarniemy i raczej się wszystkim nie interesujemy. W dzisiejszych czasach, gdzie przyrost wiedzy jest tak ogromny, nawet poszczególne dziedziny są podzielone na wąskie specjalizacje.
Gdybym nie poświęcała tyle czasu na wkuwanie wiadomości z zupełnie nieintereujących mnie przedmiotów, być może teraz miałabym większą wiedzę z tego co faktycznie mnie pociąga. A już na pewno miałabym jakieś lepsze wspomnienia ze szkoły. Na studiach to jeszcze było warto walczyć o stypendium naukowe, ale wcześniej?
Najgorsze jest zaś to, że wcale nie mam większej wiedzy dzięki tym czerwonym paskom. Porównuję się z moim mężem (absolwent drugiego najlepszego liceum w Poznaniu), olimpijczykiem z geografii, dziś doktorem paleontologii. W zasadzie pamiętam więcej od niego tylko z lektur, i to tylko dlatego, że on ich nie czytał. Gdy go pytam, skąd on to wszystko wie i to z różnorakich dziedzin, mówi mi, że się uczył, a jakże – pod ławką :-)
Wczoraj rozmawialiśmy na temat edukacji promujących „pilnych, grzecznych” uczniów i dowiedziałam się, że u niego była na angielskim „ośla ławka”. Siedziało w niej 4 chłopaków. Dziś trzech z nich ma stopień doktora i pracuje na uczelni (mąż jest jednym z nich). Poza nimi jest tylko jedna osoba z jego klasy pracująca na uczelni – jako sekretarka…
Zastanówmy się, czego my chcemy od uczniów? Rozwijania ich osobistych talentów czy walki o stopnie? Bo obojętnie jak pięknych teorii byśmy nie użyli, to przecież o to chodzi. Słynne pytanie: „a to będzie się liczyło do średniej?” - jest ciągle aktualne.
Czasami jest tak, że stopnie są odzwierciedleniem niesamowitego zaangażowania ucznia w daną materię. Czasami prawdziwy nauczyciel z pasją umie rozpalić miłość do swojego przedmiotu, a stopnie są tylko tego konsekwencją – i to jest wspaniale. Ilu z uczniów jednak uczy się tylko dla stopni, żeby rodzice byli dumni, żeby nie zawieźć pokładanych w nich nadziei, bo lubią nauczyciela...? Być może nie dają sobie czasu na odkrycie swojego prawdziwego powołania. Być może przez to nauczyciele nie są w stanie wychwycić ich prawdziwych talentów.
Poza tym pomyślmy o tych, którzy nie są w stanie uczyć się na wszystkie przedmioty – przecież oni w czymś są dobrzy, tylko trzeba dać im szansę to odkryć. Wspaniale pokazali to Superbelfrzy w swoich praktycznych wystąpieniach podczas Inspiracji 2014. Jaką informację zwrotną dostają oni od szkoły? Jak się czują widząc, że ich pracy się nie nagradza?
Nie wszystkie perły, które w takim systemie się uczą, przepadną. Mamy na szczęście olimpiady, gdzie mogą się wyróżnić. Poza tym czasami już w dorosłym życiu sami wypływają i dziś znamy takich ludzi jak Linneusz, Einstein czy Jobs. Ale ilu z nich zwątpi na tyle w siebie lub nie znajdzie żadnego mentora, który by nadrobił to co zniszczyła szkoła?
Mój postulat brzmi zatem: wyrzućmy „czerwony pasek”. Nagradzajmy za faktycznie włożony trud każdego ucznia. Dajmy sobie czas na odkrycie indywidualnych talentów.
Nie wiem jak to zrobić. Proponuję, abyśmy się wspólnie nad tym zastanowili. Może nie jest to wcale takie trudne?
Weronika Górska-Wolniewicz jest nauczycielką języka hiszpańskiego, metodykiem z zakresu użycia TIK w nauczaniu oraz ludologiem z zamiłowania, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów i został nieznacznie zmodyfikowany przez Marcina Polaka. Licencja CC-BY-SA.