Podejrzewam, że większość nauczycieli ma mgliste pojęcie o reformie edukacji, którą na zlecenie MEN szykuje Instytut Badań Edukacyjnych. Koncepcja właśnie się wykuwa, a w środowisku oświatowym nie widać większego zainteresowania, mało dyskutuje się nad kolejnymi pomysłami ujawnianymi przez władze, nie słychać pytań. Brak entuzjazmu wypalonych kadr pedagogicznych nie dziwi, ale nieświadomość może okazać się szkodliwa. Oto bowiem na podstawie już dostępnych informacji należy spodziewać się gruntownej zmiany roli nauczyciela. Warto zatem wiedzieć, co się kroi, żeby za półtora roku nie obudzić się nagle ze zdziwieniem w nowej rzeczywistości.
Mitem założycielskim reformy przeprowadzonej osiem lat temu przez Annę Zalewską było uznanie gimnazjów za główne źródło negatywnych zjawisk obserwowanych wśród młodych ludzi. Postanowiono zatem zlikwidować te szkoły, bez żadnej naukowej analizy i diagnozy ich funkcjonowania, za to ku uciesze dwóch trzecich elektoratu, który łatwo dał sobie wmówić, że to najlepsza droga, by dzieci były wychowywane i kształcone jak za dawnych dobrych czasów. Okazało się to mrzonką, ale negatywne skutki przeorania systemu bardzo boleśnie odczuło kilka roczników uczniów oraz wiele tysięcy nauczycieli. Fatalne konsekwencje długofalowe, choćby przeładowanie programów nauczania w najstarszych klasach szkoły podstawowej, ponosimy do dzisiaj.
Mitem założycielskim reformy przygotowywanej obecnie jest przeświadczenie, że to nauczyciele odpowiadają za niemal wszystkie negatywne zjawiska, jakie dzieją się w polskiej oświacie; nie są gotowi na wyzwania współczesności i nie radzą sobie z nimi. Że potrzebują przewodnictwa, które wyznaczy nowoczesne kierunki działania i wdroży pedagogiczne szeregi do ich realizacji. Wszystko to dzieje się bez rzetelnej analizy i diagnozy sytuacji tej grupy zawodowej, za to ku uciesze części elektoratu, który nie sięga myślą, że nauczyciele mogą nie stosować najlepszych metod pracy nie dlatego, że ich nie znają, ale dlatego, że pracują w warunkach, które na to po prostu nie pozwalają. Społeczną nieufność podbudowują niektóre działania władz, np. urzędnicza ingerencja w metodykę prac domowych w szkole podstawowej. Pojawia się pełna nieufności retoryka, na przykład w słowach ministra sportu Sławomira Nitrasa, który, zapowiadając opracowanie nowej podstawy programowej wychowania fizycznego wskazał, że musi ona być zrozumiała dla uczniów i rodziców, żeby można było wyegzekwować (sic!) jej właściwą realizację. Obrazu dopełniają zaniechania rządzących, jak choćby odmowa wycofania powszechnie krytykowanych jako pozbawionych sensu tzw. „godzin dostępności”. Nic konkretnego nie dzieje się z postulatem powiązania płac nauczycieli ze średnią krajową, za to pani Nowacka zachwyca się, że są wśród nauczycieli tacy, którzy weszli w drugi próg podatkowy. Opinia publiczna łyka tę rewelację bez świadomości, że dotyczy ona tylko nielicznych nauczycieli dyplomowanych, pracujących na co najmniej półtora etatu, co może pozwala zarobić godziwe pieniądze, ale na pewno nie służy ani efektywności pracy, ani zachowaniu zdrowia.
Reasumując, w założeniach twórców obecnej reformy kadra pedagogiczna stanowi masę upadłościową, którą – wobec braku nowych, nieskażonych adeptów zawodu – trzeba poddać uzdatnieniu, przyuczając do zupełnie innego sposobu funkcjonowania, który zostanie zapisany w dokumentach przygotowanych przez oświeconych reformatorów. O poprawie warunków pracy – cisza.
***
W dalszej części tego tekstu przybliżę Czytelnikowi główne założenia (filary) reformy. Oprę się w tym celu na artykule Karoliny Słowik Osiem filarów reformy edukacji, które po zmianie władzy trudno będzie wyrzucić do kosza, opublikowanym 16 stycznia br. na wyborcza.pl. Źródłem zawartych w nim informacji jest dr Tomasz Gajderowicz, wicedyrektor IBE, który często opowiada o reformie i firmuje komunikaty adresowane do opinii publicznej. Niewątpliwie osoba doskonale zorientowana.
Już w tytule artykułu uderza deklaracja, że wprowadzone zmiany mają być trudne do wyrzucenia do kosza po zmianie władzy. Ambitne to zamierzenie, co ciekawe, wcześniej z powodzeniem zrealizowane przez Annę Zalewską – wielu fatalnych skutków jej reformy rzeczywiście nie dało się cofnąć. Tylko czy aby na pewno takiej skuteczności reformowania potrzebuje polska szkoła?! A co będzie, jeśli obecna koncepcja również okaże się chybiona?! Niestety, zawrotne tempo przygotowań, merytoryczne wątpliwości zgłaszane z różnych stron edukacyjnej sceny, oraz brak działań pilotażowych, każą poważnie liczyć się takim scenariuszem. I co wtedy?!
Z pierwszych akapitów dowiadujemy się, że jest wizja zmiany, ale równocześnie, że dopiero się ona wykuwa. Pojawia się pojęcie reformy „kroczącej”, która ma ruszyć w 2026 roku tylko w klasach pierwszych i czwartych szkół podstawowych, by osiągnąć finał pięć lat później, wraz z wprowadzeniem nowej matury. W międzyczasie planuje się „ciągłe konsultacje z praktykami, prace w eksperckich zespołach roboczych i projektowanie zmian w kolejnych obszarach dotyczących pracy szkół i nauczania”. Wszystko pięknie, ale profil absolwenta, raz położony jako fundament zmiany, takim już pozostanie. Podobnie nowy format podstawy programowej, a jedno i drugie chwilowo nie broni się powszechną akceptacją środowiska oświatowego, a jedynie doskonałym samopoczuciem autorów i zręcznymi działaniami marketingowymi IBE. Nikt też nie ułoży podstaw programowych wyłącznie dla dwóch roczników – siłą rzeczy muszą one obejmować cały przewidywany okres kształcenia w zakresie danego przedmiotu. Dokonywanie później korekt będzie mało realne.
Autorzy reformy podnoszą do rangi najwyższej cnoty, że się ona wykuwa. Nie wiem jak Czytelnik, ale ja czułbym się bezpieczniej, żeby najpierw powstał wyczerpujący opis całej koncepcji (nawet jeśli ograniczony tylko do rewizji podstaw programowych), potem debata społeczna (a nie sondaż opinii!), z naciskiem nie tylko na liczbę opiniujących, ale również ich kompetencje w zakresie edukacji. No i na słowo „debata”. Niestety, tego żadną miarą nie dałoby się zrobić do września 2026 roku…
***
Przyjrzyjmy się teraz ośmiu filarom, zaprezentowanym czytelnikom wyborcza.pl przez Tomasza Gajderowicza, które opatruję tutaj komentarzem na kanwie cytatów z artykułu, fragmenty pominięte w danym wątku oznaczając znakiem (…).
1. Wiedza, kompetencje, sprawczość uczniów i uczennic. - Chodzi o to, żeby rzeczywiście kompetencje osobiste, społeczne i poznawcze oraz sprawczość - zapisane w profilu absolwenta - były realizowane w szkole: w tym, jak uczymy, i czego dzieci doświadczają. Nie tylko w podstawie programowej - komentuje dr Gajderowicz.
Oto mamy więc wizję produktu kształcenia ucieleśnioną w profilu absolwenta, którą wystarczy przełożyć na praktykę działania szkoły, nie tylko za sprawą podstawy programowej. Póki co jednak, to właśnie podstawa programowa jest głównym ośrodkiem prac nad reformą, choć w istocie funkcjonowanie szkoły, to także kwestia organizacji pracy, relacji społecznych, stosowania prawa i procedur, czyli konglomerat spraw ludzkich w różnych wymiarach. I to, uwaga, dotyczących nie tylko nauczycieli! Wiemy, jaki ma być przyszły absolwent, ale czy wiemy, i czy bierzemy pod uwagę, jaki jest obecny uczeń?! Jakie jest otoczenie społeczne, w którym działa szkoła, z obezwładniającym dzisiaj wszystkich totalnym brakiem zaufania?! Trudno oprzeć się wrażeniu, że w koncepcji reformy IBE osoba ucznia została w cudowny sposób wyekstrahowana z całego kontekstu edukacji. No i uśredniona, a my w szkołach z roku na rok coraz dobitniej przekonujemy się, że życie idzie w kierunku indywidualizacji.
2. Wzmocnienie nauczycieli. - Często słyszymy, że sprawczego ucznia może wykształcić tylko sprawczy nauczyciel. A w momencie, w którym mamy najniższą satysfakcję zawodową na świecie według badań międzynarodowych TIMSS, niskie zarobki nauczycieli, trudne warunki pracy, głęboki kryzys demograficzny i emocjonalny, to wypracowanie systemu wsparcia tutaj jest kluczowe - mówi wiceszef IBE. Został już powołany zespół do zmierzenia się z tymi zagadnieniami. Wypracowuje rozwiązania, które będą konsultowane przez nauczycieli w każdym regionie Polski. Jak tłumaczy dr Gajderowicz, kluczowe będzie doskonalenie nauczycieli i powierzenie im narzędzi pracy opartych o efektywne metody kształcenia i najnowszą wiedzę.
Narzuca się pytanie, czy dr Gajderowicz uważa, że najniższa satysfakcja zawodowa polskich nauczycieli na świecie bierze się z braku doskonalenia zawodowego i narzędzi pracy opartych o efektywne metody kształcenia i najnowszą wiedzę?! Czy może jednak z niskich zarobków, trudnych warunków pracy, głębokiego kryzysu demograficznego i emocjonalnego?!
Zawód nauczyciela jest w Polsce w stanie zapaści, o czym świadczy choćby brak dopływu młodych kadr. Nie zmieni tego doskonalenie nauczycieli, trzeba najpierw stworzyć godne warunki pracy. Nie da się odmienić zmęczonych i sfrustrowanych ludzi najpiękniejszymi nawet opowieściami, jak to muszą się zmienić. Będzie to zawsze zmiana zewnętrzna, a więc nieskuteczna.
3. Wspierające ocenianie. - Czyli pokazanie nauczycielom, że można też uczyć, oceniając, a nie tylko oceniać efekty. To oznacza wiadomość zwrotną dla uczniów, co wcale nie jest tożsame z tym, że nauczyciele mają siedzieć po nocach i komentować postępy uczniów na piśmie. Dzisiaj mamy szereg narzędzi, w tym cyfrowych, które pozwalają oceniać wspierająco, kształtująco, zamiast kończyć ocenę na cyfrach od 1 do 6. Jest szereg niewykorzystywanych na co dzień rozwiązań: feedback rówieśniczy, testy, quizy, mikropoświadczenia kwalifikacji i postępu przypominające harcerskie sprawności - wymienia dr Gajderowicz. I zaznacza, że nie chodzi o zmianę prawa, narzucanie czegoś odgórnie, tylko raczej o oddolną rewolucję i dostęp do tych narzędzi. (…)
To jest rzeczywiście właściwy kierunek, o ile zachowa się w pamięci, że podstawą jest stworzenie w szkole dobrych warunków pracy i nauki – czyli wracamy do poprzedniego punktu i prozy życia, o której była mowa. Tylko wtedy powstanie przestrzeń do zmiany obecnych praktyk, tym trudniejszej, że są one zakorzenione nie tylko w nauczycielach, ale w uczniach, ich rodzicach, a nawet systemie, uwzględniającym wysokość ocen w rekrutacji do szkół ponadpodstawowych.
4. Mądre egzaminy. Czyli dobre pomiarowo. (…)
Czekamy. Na początek prosimy o zmianę fatalnych kryteriów oceniania prac maturalnych z języka polskiego. Skądinąd jest ciekawe, w jaki sposób planuje się pomiar poczucia sprawczości absolwentów czy stopień rozwoju założonych kompetencji? Póki co, nie ma o tym mowy, a jeżeli profil absolwenta ma mieć sens, to powinien być jakiś mechanizm ewaluacji osiąganych rezultatów. Temat dla mnie osobiście bardzo intrygujący i… niepokojący.
5. Wspomaganie pracy szkół. Dotyczy to kwestii organizacyjnych, biurokracji, mechanizmów samodoskonalenia i monitorowania wyników edukacyjnych, ale i dobrostanu. - Chcemy każdego roku na każdym etapie pytać uczniów, jak się czują w szkole, jakie mają poczucie przynależności, czy czują, że szkoła im coś daje, a także obserwować postęp edukacyjny. I na podstawie tych wyników proponować szyte na miarę rozwiązania w konkretnych szkołach. Chcemy, żeby zmiany w edukacji opierały się o informację zwrotną, w jakim stopniu uczniowie zrobili postęp w odniesieniu od poprzedniego okresu i miejsca, z którego zaczynali. Mechanizm monitoringu i ewaluacji wyników może pełnić rolę formatywną dla szkoły - tak samo jak ocenianie i wiadomość zwrotna dla ucznia może też być elementem samodoskonalenia. Podkreślam, że w monitoringu nie chodzi o karanie, tylko o stworzenie dobrych warunków - mówi dr Gajderowicz.
W tych pięknych słowach kryje się wizja pomiaru totalnego. Słychać tu echo niesławnej ewaluacji zewnętrznej sprzed lat dziesięciu, która wbrew założeniom stała się biurokratycznym misterium, a zarazem wielkim (i drogim!) teatrem hipokryzji. Wraca we wspomnieniach edukacyjna wartość dodana (EWD), którą przez lata pracowicie liczono, by w końcu dojść do wniosku, że ta statystyczna konstrukcja w żaden realny sposób nie służy wsparciu szkół, a już na pewno nie tych najsłabszych. Mechanizm monitoringu i ewaluacji oraz rozwiązania szyte na miarę, to doskonały pomysł, zapewne w ramach obiecywanej zmiany funkcji kuratoriów, a jeszcze lepszy, aby "wspomóc" autonomię placówek i nauczycieli, a w istocie kontrolę za pomocą narzędzi sztucznej inteligencji. Natomiast zdanie ostatnie przywodzi mi na myśl George’a Orwella, który dawno już opisał w powieści „Rok 1984”, w jaki sposób starannie dobranymi działaniami władz tworzy się ludziom dobre warunki. I kto decyduje, co znaczy słowo "dobre".
6. Rola wychowawcza szkoły. - Mamy np. problem z oceną zachowania w tej formie. To woła o pomstę do nieba. Mój "ulubiony" przykład to punkty ujemne za samookaleczenie się. Dzisiaj gromadzimy diagnozy w tym obszarze. Tutaj konkretnych rozwiązań jeszcze nie ma, ale to obszar, któremu poświęcony jest jeden z największych projektów edukacyjnych w Polsce - przyznaje wiceszef IBE.
Niepokoję się, bo to samo deklarowała w swoim czasie Anna Zalewska. Wzmacnianie roli wychowawczej szkoły doskonalił też Przemysław Czarnek. Ale jeśli uda się nie odwrócić pojęć i znaleźć rozsądny kompromis pomiędzy autonomią szkół, a postawieniem tamy ewidentnej głupocie, która w tym przypadku obciąża wyłącznie środowisko nauczycielskie, dając argument przeciwnikom tej autonomii, to trzymam kciuki i gotów jestem poczekać na propozycje konkretnych rozwiązań.
7. Dobre podręczniki. - Chcemy, żeby podręczniki realizowały pryncypia nauczania, które decydują o tym, czy nauczanie jest skuteczne. Dlatego przy zatwierdzaniu podręczników do użytku szkolnego będzie zaangażowany jeszcze jeden rzeczoznawca - metodyczny, który będzie tego pilnował i sprawdzał też, czy podręcznik realizuje wszystkie wymiary profilu absolwenta - mówi dr Gajderowicz.
Intrygujące są te „pryncypia nauczania”, a tym bardziej zagadkowe jawi się „realizowanie pryncypiów” przez podręczniki. Niezbędne będzie wykształcenie nieistniejących obecnie ekspertów metodyki realizowania wszystkich wymiarów profilu absolwenta, co, niestety, potęguje obawy, że reforma ma mieć charakter totalny, podporządkowując czynności wielu ludzi jednej, nigdy niesprawdzonej wizji edukacji szkolnej. Ale niewątpliwie – wydawnictwa edukacyjne lubią to!. Tak jak każdą reformę edukacji.
8. Redefinicja autonomii – więcej elastyczności i odpowiedzialności. - Uważam, że dobry nauczyciel to nauczyciel autonomiczny, który ma dostęp do pełnego instrumentarium najlepszych na świecie sprawdzonych narzędzi. Chcemy zaproponować inne metody oceniania czy nauczania z potwierdzoną naukowo skutecznością. Jeśli do tego nauczyciel dzięki danym ewaluacyjnym będzie widział realny postęp uczniów, najlepiej będzie potrafił poprawiać swój warsztat - podkreśla dr Gajderowicz.
Gdy mowa o „realnym postępie uczniów”, od razu powstaje pytanie, w jakim obszarze. Czy naprawdę planuje się poddanie pomiarowi wszystkiego?! Oczywiście nie ma niczego złego w propagowaniu metod oceniania i nauczania, to zresztą w jakimś zakresie dzieje się już dzisiaj. Ale wygląda na to, że autorzy reformy zamierzają wpisać do podstaw programowych zalecane metody nauczania (tak zrobiono w poddanej konsultacjom podstawie programowej edukacji obywatelskiej). Tymczasem jest elementarzem pracy nauczyciela, że metody dobiera się do potrzeb i możliwości konkretnych uczniów, z uwzględnieniem warunków w jakich się pracuje. W tym tkwi sens autonomii nauczyciela. Jakakolwiek zapowiedź jej „redefinicji” znowu budzi skojarzenie z Orwellem.
Artykuł kończy się takim oto wyznaniem wiary:
My naprawdę wierzymy w nauczycieli. To, że przy najniższej satysfakcji zawodowej na świecie nauczyciele ciągle wykręcają takie wyniki, że Polska w badaniach międzynarodowych jest w górnych częściach rankingów, to naprawdę niesamowity, heroiczny wysiłek najbardziej niedocenionej grupy zawodowej. I mamy nadzieję, że odbudowa prestiżu nauczyciela to będzie jeden z najważniejszych efektów tej reformy. Od razu powiem, że nie da się tego zrobić dwa, nawet trzy lata, ale to jest przyszłość polskiej szkoły - zaznacza.
Cóż, słowa są tańsze niż orzechy. Niestety, zaplanowana forma odbudowy prestiżu nauczycieli, oparta jedynie o wymuszenie zmiany sposobu ich pracy wg narzuconego wzorca, stanowi zaprzeczenie tej deklarowanej wiary.
Nasz kraj musi być bardzo bogaty, jeśli stać go na zaplanowanie recyklingu zasobów intelektualnych pół miliona nauczycieli, aby wdrożyć nową koncepcję, o zupełnie nieznanej jakości i efektywności, wziętą z wyobrażeń kilku osób, opartą na badaniach statystycznych i porównawczych, bez rzetelnego fundamentu pedagogicznego. Brawo my!
***
W kolejnych artykułach zamierzam przybliżyć Czytelnikowi inne aspekty planowanej reformy, nie ukrywając nadziei, że publikacje te wpłyną na zmianę przyjętego obecnie kursu, szczególnie w kierunku zrozumienia przez reformatorów, na czym polega, czemu służy i jaką ma wartość dla systemu edukacji autonomia nauczycieli.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.