Zjawiska opisane w artykule na temat szkolnego ściągania z Internetu są przejawem czegoś, co zaliczam do „terroru Internetu”. A gdzie jest w tym wszystkim nauczyciel (czy wykładowca)? Zjawisko ściągania z Internetu dotyczy nie tylko szkoły, ale również uczelni, i nie tylko edukacji, ale wszelkich sfer, w których korzysta się obecnie z Internetu.
Ściągają: twórcy stron internetowych, autorzy prac naukowych, dziennikarze i redaktorzy, ściąga niemal każdy. Jest to rozległy temat do dyskusji i nawet ograniczając się do edukacji nie można pominąć tych innych sfer. Na przykład, ściągający naukowiec, wykładowca, nauczyciel akademicki i złapany na tym przez studentów traci swój autorytet i prawo do ścigania za to samo studentów.
Inną kwestią jest określenie, czym jest ściąganie, gdzie jest granica między ściąganiem, a cytowaniem, korzystaniem ze źródeł wraz z powoływaniem się na źródła, pracą z czyimś tekstem i korzystaniem z niego. Przecież uczeń zawsze korzystał z podręczników i innych książek, zapożyczał z nich treści w swoich opracowaniach i wypracowaniach.
Jeszcze inną kwestią są aspekty prawne i odpowiedzialności za czyny. W przypadku studentów sprawa jest prostsza, bo są pełnoletni i można stosować wobec nich prawo. Niestety, rzadko korzysta się z tej możliwości w uczelniach, a do opinii publicznej docierają jedynie przypadki nadużyć dokonanych przez pracowników nauki, które często kończą się odebraniem uzyskanych stopni lub uprawnień. Pozostaje więc wrażenie, że prawo dotyczy tylko osób z wyższych sfer nauki i studenci pozostają „świętymi krowami”.
Ograniczę się tylko do jednego wątku, który w moim przypadku całkowicie wyeliminował zjawisko ściągania w pejoratywnym sensie. To po części wynik moich doświadczeń amerykańskich, gdzie w pracy i w kontaktach z uczniami i studentami przyjąłem zasadę show your work – pokaż, jak pracujesz. Byłem też świadkiem zdarzeń, gdy student po zapożyczeniu tekstu programu komputerowego od innego studenta, ale bez jego wiedzy, był usuwany z uczelni z wilczym biletem.
A zatem, jak dzisiaj powinna wyglądać praca nauczyciela z uczniem, który ma łatwy dostęp do materiałów w sieci, często w gotowej postaci. Oczywiście uczeń, i nie tylko on, zawsze będzie starał się ułatwić sobie pracę. Ale jest nauczyciel, który odbiera efekty jego pracy. Jeśli jednak ograniczymy odbiór tych efektów do efektów końcowych, to nie powinniśmy się dziwić, że uczeń czy student dostarczy nam właśnie tylko efekt końcowy. Jeśli nie interesuje nas, jak on to uzyskał, i on o tym wie, to przecież sami się prosimy tylko o te efekty końcowe, których jest pełno w sieci.
Nawet w przypadku, gdy odbieramy efekt końcowy, program komputerowy, opracowanie lub wypracowanie, te odbiór powinien być połączony z wyjaśnieniem, jak to otrzymałeś, jak to działa. Nawet mało doświadczony nauczyciel jest w stanie wtedy wykryć, czy uczeń opowiada o pracy zrobionej przez siebie, czy jest to twór obcy. A jeśli nawet jest to twór obcy, ale uczeń potrafi go opisać, to świadczyć może, że zrozumiał materiał i potrafi go przedstawić, pozostaje jedynie kwestia legalności zapożyczenia – fakt zapożyczenia powinien być ujawniony przez ucznia. Nie powinniśmy się dziwić, że prace ściągane z Internetu kosztują – książki, z których korzystają i zapożyczają uczniowie także kosztują.
Najlepszym podejściem jest jednak ciągły kontakt nauczyciela z uczniem wykonującym pracę. Matematycy mają tutaj świetne powiedzenie R.W. Hemminga (1959): The purpose of computing is insight, not numbers – Celem obliczeń jest zrozumienie, nie wynik. Zwłaszcza sprzyja temu metoda projektów. A więc to kwestia metodyki nauczania. Jeśli zaś prezentacja maturalna nie jest przedsięwzięciem doglądanym przez nauczyciela, to nie możemy się dziwić, że uczeń zabiega tylko o efekt końcowy. Podobnie będzie z projektami w gimnazjach, o których już mówi MEN. To jest źle postawione zadanie przed uczniem i przed systemem edukacji. Uczeń tylko wykorzystuje tę lukę. Prowadzę projekty uczniowskie i studenckie, projekty z programowania, prace dyplomowe licencjackie i magisterskie. Mam stały kontakt z wykonawcami raz na 2-3 tygodnie oglądając postępy prac. Jest wykluczone, aby pojawił się w pracy obcy element, z Nieba lub z Internetu, którego nie potrafiłby wyjaśnić uczeń czy student, który byłby dla mnie zaskoczeniem.
Maciej M Sysło, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu