Od lat w debacie społecznej dotyczącej oświaty coraz częściej pojawiają się akcenty dotyczące „jakości nauczycieli”. Celowo nie użyłam określenia bardziej, wydawałoby się, konkretnego: „jakość pracy nauczycieli”, bo zakres tej wypowiedzi jest szerszy. Obejmuje nie tylko wykonywanie samego zawodu, ale też kwestie osobowości i moralności oraz specjalnych warunków wykonywania tego zawodu (ten ostatni punkt stanowi wyłącznie argument krytyczny wobec środowiska). Gdyby więc wierzyć powszechnie głoszonym poglądom, należałoby przyjąć, że mamy w szkołach nauczycieli leniwych, niekompetentnych, a w najlepszym przypadku obojętnych wobec problemów ucznia (i rodzica).
Jednocześnie nie można powiedzieć, że dzieci i młodzież stykają się w szkołach wyłącznie z nauczycielami wypalonymi, znudzonymi czy też cynicznie wykorzystującymi przywileje zawodowe. Nadal nie brak pasjonatów, zaangażowanych dydaktyków i pedagogów. Zaryzykowałabym nawet opinię, że „pozytywnie zakręconych” jest więcej niż nieprofesjonalnie wykonujących zawód.
Tymczasem krytyka społeczna dotyka niestety wszystkich i paradoksalnie więcej przynosi szkód niż pożytku. Na razie bowiem jedynym zauważalnym jej owocem jest dalszy spadek prestiżu nauczycielskiego zawodu. Przynosi to dwojakie skutki, oba negatywne. Po pierwsze, uczniowie lekceważą nawet te zalecenia nauczycieli, które są konieczne, by się rozwijali i zdobywali wiedzę. Po drugie, wyborem tak kiepskiej w społecznej ocenie ścieżki zawodowej coraz rzadziej są zainteresowane osoby o dużym potencjalne twórczym.
Chciałoby się rzec: coraz gorsi uczniowie, coraz gorsi nauczyciele.
Czyli wart Pac pałaca…
Co szwankuje?
Wśród rozmaitych pytań dotyczących poziomu wypełniania przez nauczycieli ich obowiązków zawodowych powinno pojawić się dość podstawowe: o warunki, które przyczyniają się do obecności w szkołach dobrych i złych przedstawicieli tego zawodu.
Pasjonaci są często młodzi, dopiero co wchodzący do zawodu. Prawdziwa próba nadchodzi po roku, dwóch latach. Niektórzy wtedy albo rezygnują z pracy (chwała im, że opuszczają pole bitwy, która ich nie wciąga!), albo obniżają loty. Czemu? W rozmowach przeprowadzonych z młodszymi kolegami i koleżankami z trzy-, pięcioletnim stażem otrzymałam m.in. takie odpowiedzi:
1) „Przytłacza mnie zmęczenie wypełnianiem niepotrzebnych papierów” – rozmówcy w tym punkcie chętnie i rzeczowo uzasadniali absurdalność wymaganych od nich raportów, kwestionariuszy oraz analiz. Okazuje się też, że często nauczyciele muszą je produkować wyłącznie na życzenie władz samorządowych. W związku z tym nasuwa się pytanie, czy w scentralizowanym systemie edukacji (bo taki na razie posiadamy) nie powinien na szczeblu centralnym zaistnieć jakiś „pakiet obowiązujący”, który pomagałby ukrócić biurokratyczne zapędy samowładców niższego szczebla.
2) „Wciąż muszę coś zmieniać pod kolejne reformy” – tyle że, wbrew pozorom, tych reform nie było aż tak dużo. W rzeczywistości przypadało ich mniej więcej po jednej na ministra. O czym jednak świadczy to, skądinąd błędne, przekonanie?
O tym, że szeregowy pracownik systemu ma poczucie, iż stoi nie na solidnej bazie fundującej zasady wykonywania zawodu, ale na powierzchni falującej, chwiejnej.
Warunkiem produktywnego wykonywania każdego zawodu jest umożliwienie jego przedstawicielom stosowania indywidualnych rozwiązań. W odniesieniu do polskiego systemu oświaty jest niestety inaczej – ramy, w obrębie których działa nauczyciel, wciąż pozostają sztywne, jakby wszystkie szkoły skrojone były według jednego wzoru. Jakby wszystkie funkcjonowały w tych samych warunkach społecznych.
Bardziej sprawczy i motywujący byłby model o strukturze elastycznej – czyli dopuszczającej „reformy” w skali mikro. Czyli takie, których autorami byliby sami nauczyciele (a raczej wspólnoty szkolne).
Z drugiej strony są osoby, które po kilku latach w zawodzie nadal tryskają energią i nie tracą pozytywnego nastawienia. Niektóre z nich mają szczęście pracować w szkołach, gdzie dyrekcje umiejętnie dawkują biurokratyczne obciążenia. Inne wykorzystały swoją inteligencję, tworząc na przykład „zespoły samopomocy”.
W każdym przypadku okazywało się, że entuzjastycznie usposobiony i energiczny belfer funkcjonuje w dobrze zorganizowanej placówce, zarządzanej przez dyrektora o wyrazistej osobowości – przy czym nie oznacza to porządków autorytarnych, ale umiejętność uzyskiwania opinii zespołu przed sformułowaniem zalecenia (które potem jest konsekwentnie egzekwowane).
Szkoła jest żywym organizmem i musi być świadoma swojej misji. W jednym ważnym przypadku usłyszałam: „Kilka lat temu przyszedł nowy dyrektor. Powiedział, że nieważne, jakie będą wyniki uczniów na egzaminie końcowym, ale ważne, żeby chętnie do szkoły przychodzili i dobrze się w niej czuli. Kazał nam przyjść z pomysłami, co zrobić, żeby szkoła taka się stała, a potem wdrażaliśmy te pomysły”. Tylko tyle – i aż tyle. Należy powiedzieć jasno, że dyrektor z takim podejściem jest rzadkością. Szkoła, o której mowa, faktycznie jest niebywale przyjazna wszystkim, którzy przekraczają jej progi. Jest otwarta na obecność rodziców i autentycznie współzarządzana przez uczniów (dyrektor podobno mówi, że sprawnie funkcjonujący samorząd uczniowski oszczędza mu czasu na pisanie wniosków o granty i pozyskiwanie funduszy).
Czy pasjonaci są wyłącznie osobami młodymi? Młodzi mają więcej sił, za to starsi zastępują niewyczerpaną energię doświadczeniem. Sama widzę, jak często zdarzają się nadzwyczaj udane lekcje, do których wcale się nadmiernie nie przygotowałam – choć tak naprawdę „przygotowałam się” do nich poprzez czerpanie z bazy doświadczeń (czerpanie twórcze, nie powielające, ale korzystające z dobrego, które kiedyś się wydarzyło).
Wiek nie jest więc wyróżnikiem. Wsparcie otoczenia – owszem. Nie tylko bezpośredniego, jak dyrektor, cały zespół nauczycieli czy Rada Szkoły, ale też nieco szerszego, jak klimat w samorządzie danej gminy i nastawienie wójta czy burmistrza. I tego najszerszego, czyli świadomości całego społeczeństwa, co naprawdę w naszej oświacie szwankuje i jakie podjąć kroki, by wspierać zmiany na lepsze.
Ostatnio pojawiło się nowe niebezpieczeństwo: starzenie się grupy zawodowej. Od kilku lat w szkołach pozostają nauczyciele po ukończeniu 55 lat, a niebawem będą pozostawać starsi. Tacy starsi belfrzy są cenni swoim doświadczeniem, ale pamiętajmy o dwóch zastrzeżeniach. Po pierwsze, natura ma swoje ograniczenia, więc osoba najzwyczajniej w świecie schorowana w konfrontacji z żywiołowymi dziećmi nie będzie dobrze funkcjonowała. W tym przypadku pracownik musi spełniać pozytywne kryteria zdrowia fizycznego!
Po drugie, pozostawiając w zawodzie starszych, blokujemy dostęp do niego młodym, czyli odcinamy się od zasobów energii i świeżych pomysłów. Jak to wpłynie na kształt przeciętnej szkoły za pięć lat?
Asystenci w szkołach
Mamy niż demograficzny i wielu nauczycielom grozi zwolnienie. Dlaczego nie zatrudnić ich jako asystentów? Jak dotychczas, nieliczne szkoły, poza oficjalnie „integracyjnymi”, mają pozwolenie na zatrudnianie asystentów dla uczniów o specjalnych potrzebach. A świadomość, że można zatrudnić osobę do opisanych przeze mnie prac pomocniczych, w ogóle nie istnieje.
W Kanadzie nie ma szkół specjalnych, wszystkie mają charakter integracyjny. Zatrudniają wielu asystentów, których zadaniem jest wspieranie uczniów potrzebujących, dostosowane do indywidualnych uwarunkowań. Niektórzy uczniowie uczą się wyłącznie z asystentem, inni część zajęć odbywają z klasą (w obecności asystenta), jeszcze inni cały czas są z grupą rówieśniczą, tylko czasem wykonując zadania inne lub z konkretnym wsparciem. Niektóre dzieci mają wszystkie zajęcia w klasie specjalnie dla nich zorganizowanej, ale na przerwach wychodzą (wyjeżdżają wózkami) na boisko lub do świetlicy.
Wreszcie – asystenci mają pomagać nauczycielom. Jeśli np. asystent nie musi w danej chwili realizować zadań z uczniem, może kserować materiały, sprawdzać testy, odpowiadać na wpisy uczniów w tzw. dzienniczkach dialogu, porządkować półki czy ostrzyć ołówki.
Przepis na sukces
Ten przykład dobrze obrazuje też konieczność dokonania zmian w strukturze samych placówek edukacyjnych, których zaczynem, a zarazem skutkiem, jest przekształcenie roli nauczyciela. Truizmem byłoby stwierdzenie, że wraz z upowszechnieniem się telewizji, a potem internetu, zakończyła się epoka wyłączności na wiedzę. Nauczyciel, który sobie wyobraża, że będzie „uczył wiadomości”, jest na beznadziejnie straconej pozycji. Uczniowie, ziewając, w najlepszym wypadku będą grzecznie zasłaniać usta. A w gorszym zaczną kpić, dokuczać lub rozrabiać.
Szkoła powinna dziś uczyć umiejętności, których lista jest zbyt długa, by ją tu cytować. Jednocześnie dobry nauczyciel musi być otwarty na sytuację, w której uczeń na jakiś temat wie więcej. I zamiast traktować to jak osobistą obrazę, musi wykorzystać sytuację do stworzenia atmosfery wspólnego poszukiwania i równouprawnionej wymiany. W stosunku do uczniów nie aspirujących do biegłości w danym obszarze wiedzy lepiej zaś podkreślać swoją rolę doradcy, opiekuna, przewodnika na drodze odkryć. Kiedy się analizuje warsztat pracy nauczycieli inspirujących, twórczych i wspierających uczniów w prawdziwym rozwoju, łatwo dostrzec, że jest to pierwszoplanowa cecha ich podejścia do procesu nauczania.
Czemu nie przeprowadzić badania dla zdefiniowania warunków, które sprzyjają postawom twórczym w zawodzie nauczyciela, oraz tych, które takie postawy blokują? Wiem, że każdy Polak jest ekspertem w tej i wielu innych sprawach, wolałabym jednak mieć świadomość, że decyzje na każdym szczeblu życia społecznego podejmowane są w oparciu o konkrety, a nie stereotypy.
Mniej osądzania, więcej wnikliwej analizy – być może taka jest recepta na wiele naszych bolączek.
Notka o autorce: Zofia Grudzińska – z wykształcenia reżyser dźwięku w filmie, nauczyciel oraz psycholog. Z zamiłowania nauczycielka z blisko dwudziestoletnią praktyką nauczania języka angielskiego w szkołach publicznych. Artykuł ukazał się w październikowej Lupie Instytutu Obywatelskiego.