Właściwie to tytuł miał brzmieć: Oświata zheblowana. Ale to nowotwór językowy. Niestety - adekwatny dla omawianego zjawiska. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wieku XX. cichutko, po kątach mówiono: urawniłowka, glajchszachtowanie. Niektórzy jeszcze dobitniej się wyrażali: Może być g…, byle równo. Czterdzieści lat temu studia wyższe kończyło kilka razy mniej osób, a maturę zdawało cztery razy mniej uczniów niż obecnie.
Już wtedy przeszkodą dla socjalistycznego przechodzenia ilości w jakość było zbyt nieliczne grono poważanych profesorów, a tym samym adiunktów i asystentów. Uruchomiono nabory uczniów typowanych przez szkoły (kierunek dowolny, kierunek deficytowy, kierunek pedagogiczny), nabory laureatów oraz punkty za pochodzenie. Skrócono studia magisterskie z 5 do 4 lat. Wykładowcami zrobiono i adiunktów i docentów. Tworzono nowe uczelnie. Ilość rosła… Równocześnie szeptano: urawniłowka, glajchszachtowanie. Przypomniano sobie powiedzenie: Nie pomogą szczere chęci…
Nie wiem jaki wpływ na pokolenie współczesnych gimnazjalistów ma wykształcenie dziadków i rodziców. Wiem, że ambicje, kultura, wychowanie, wiedza ogólna zależą od domu rodzinnego, a ten w dużym stopniu od tego, co go otacza. Jak jest obecnie, każdy widzi. To jak ze staropolską definicją konia. W czasach socjalizmu Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego chodziło o wykształcenie dzieci robotniczych i chłopskich na kadry dla społeczeństwa jednoklasowego, bez tradycji narodowej, bez przynależności do dziedzictwa międzynarodowego.
Obecnie kształcimy dla Europy? Wajda, Kieślowski, Maksymiuk, Penderecki, Abakanowicz, Kantor, Szajna, Wiłkomirska, Zimmermann, zespoły Śląsk i Mazowsze byli towarem eksportowym uzasadniającym przekonanie, że my "kulturnyj narod" jednorodny oraz dowodem na wolność ducha w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Niemena, Nalepę, Riedla i innych zamilczano lub ośmieszano. Giedroyć, Nowak-Jeziorański, Bocheński? Z Jana Pawła II (z)robiono ludowego świątka odpustowego. Wszyscy Go kochają, a kto Go czyta w szkole?
Dzięki tym wszystkim chwytom ulepiono niedokształciucha zwanego "homo sovieticus". Oczywiście wielu światłych ludzi się nie poddało. Pielęgnowali wartości uniwersalne i narodowe, wychowywali i kształcili swych potomków w prawdzie, dobru, wierze i pięknie. Kształtowali nastawienia, wymagali doskonalenia się, dokonywania właściwych wyborów i obrony sumienia. Płacili za to w socjalizmie z nieludzką i ludzką twarzą - płacą za to nadal. Płacą sami, płacą ich dzieci, płacą wnuki. Nadal są inni i dziwni i właściwie o co im chodzi w tym świecie dostatnim – w świecie komórek, laptopów, fejsa, paszportu, samochodów, w świecie wolności i kasy.
Dziewięć lat szkoły we wspólnych dla wszystkich bez wyjątku klasach "demokratycznych" i "integracyjnych” nie wpływa dobrze na edukację i wychowanie dzieci z domów zadbanych i niewiele pomaga, o ile w ogóle, ze środowisk dysfunkcyjnych. Oczywiście, można indywidualizować proces nauczania i wychowania. Tak, owszem, ale w klasach liczących 20 – 24 uczniów i uczennic. Gdybyśmy tu pojęcie indywidualizacji zawęzili li tylko do przygotowywania zindywidualizowanych działań lekcyjnych, indywidualizację pracy podczas lekcji i zindywidualizowane prace domowe, to dochodzimy, że postulat jest dalece nierealny szczególnie w zespołach niejednorodnych, gdzie mamy w jednej klasie wielkie różnice kulturalne, intelektualne, fizyczne i społeczne. Brak indywidualizacji prowadzi do tego, że uczniowie dobrzy nudzą się, a uczniowie słabi nie nadążają i poddają się. W gimnazjum nie da się nadrobić braków w kompetencjach, wiedzy i sprawnościach uczniów będących analfabetami funkcjonalnymi i ignorantami poznawczymi bez powstawania poczucia niesprawiedliwości u uczniów dobrych – co być może rodzi jeszcze większą niechęć do szkoły jako instytucji państwowej, do państwa, do współobywateli - no bo kto chce się nudzić i przyglądać ignorancji i prymitywizmowi kolegów i koleżanek, którzy za kilka lat jak każdy prawie zrobią maturę i skończą studia.
Będą mylić dyplom z wykształceniem. Będą cynicznymi dorobkiewiczami – inna kategorią nuworyszów. Znając tych leniwych i niemądrych kolesiów ze szkoły, trudno i niebezpiecznie będzie zaufać tym soroniom w przyszłości - jako fachowcom, politykom, przedsiębiorcom. Trudno będzie wiedzę oralną pokonać wiedzą rzetelną. W języku niemieckim, powtarzał mi to mój pradziadek, powiedzieć można: Ausbilden kann man jeden, bilden muss man sich selbst (wykształcić można każdego, kształcić należy się samemu). Na kształcenie decydujący wpływ ma rodzina, a obecnie bardzo często twierdzi się, że matka... Dlatego matki-Niemki odmówiły przyjmowania rządowych pieniędzy za wychowywanie dzieci w domu i zażądały dla swoich pociech miejsc w przedszkolach publicznych.
Tak jestem zwolennikiem rozwiązania niemieckiego – po klasie czwartej zapada decyzja, którzy uczniowie będą się uczyć w gimnazjum (odpowiednik naszego liceum) do matury i studiować na takich kierunkach jak: prawo, medycyna, architektura, gdzie obowiązuje numerus clausus oraz na pozostałych kierunkach akademickich dostępnych także dla absolwentów szkół innych niż gimnazjum niemieckie. To proste - po czwartej klasie dokładnie widać, która matka dziecku czytała w dzieciństwie, jakie to dziecko ma słownictwo w języku pierwszym, jakie wartości pielęgnuje się w domu, w rodzinie, pod wpływem jakiej religii i tradycji wyrasta, od kiedy dziecko muzykuje, jak bliska jest mu swojszczyzna i ojczyzna – na ile można na niego liczyć jako na człowieka i obywatela. Niemki broniły swoich dzieci celowo, bo z tych pieniędzy na wychowywanie dzieci w domu najprawdopodobniej korzystałyby masowo rodziny imigranckie i do klasy pierwszej szkoły podstawowej trafiłyby dzieci nie mówiące po niemiecku, co powoduje już obecnie wielkie problemy edukacyjne. To dokumentują wyniki osiągane przez uczniów danych landów. Im bardziej jednorodne środowisko kulturowe, językowe, religijne, tym wyższe wyniki uczniów. W wielu przypadka przekłada się lub jest współbieżne z dochodami i liczba zgłoszonych patentów. Przedszkole równoważy szanse wszystkich dzieci, kładąc nacisk na języki, muzykowanie, prace ręczne i poznawanie okolicy. Potępiajmy Szwajcarów, że zamknęli się na imigrantów, ale nie traktujmy ich jak idiotów, bo nimi nie są.
Zacznijmy raczej kształcić przyszłych i obecnych rodziców – z uwzględnieniem ośmiu europejskich kompetencji kluczowych, zapisanych także w celach ogólnych podstawy programowej szkół ponadpodstawowych Rzeczpospolitej. Bez kształcenia ojców i matek szanse na kształcenie ich dzieci są obecnie w Rzeczpospolitej znikome. To raz.
A dwa? Lubię takie powiedzenie Serbów łużyckich: "Litość wobec wilków jest okrucieństwem wobec owiec". Wilkami dla mnie są osobnicy rozumiejący równouprawnienie jako równe prawa bez jakichkolwiek obowiązków, a szczególnie bez obowiązku doskonalenia się, obowiązku rozwijania poczucia współzależności i współodpowiedzialności. Wilkami są przede wszystkim ludzie, którzy przykładają rękę do rozwijaniu oświaty mierzącej testami i hamującymi rozwój oświaty kształcącej. Tu warto przyjrzeć się Finlandii, Szwajcarii, Bawarii. W Szwajcarii nadzór oświatowy jest przede wszystkim w kompetencjach kantonów. Federacja i kantony ponoszą wspólnie odpowiedzialność za oświatę, jednakowoż to kantony cieszą i się i tu dużą autonomią. Państwo gwarantuje niezależność oświaty, rozpoczynanie roku szkolnego w sierpniu oraz jakość. Na szkoły ponadpodstawowe państwo ma większy wpływ – jednak nadal kantony odpowiadają za prace szkół. Także na poziomie szkół wyższych kompetencje dzieli się między państwo a kantony. I tak można mówić o 26 systemach oświaty w Szwajcarii, bo tyle jest kantonów.
Szkoła podstawowa w Szwajcarii (pryma oraz sekunda) trwa zależnie od kantonu, występują spore różnice w programach nauczania. Podręcznik (oraz pozostałe media) redagują i zapewniają kantony. Po zakończeniu obowiązkowej nauki (najczęściej 9 lat) uczniowie osiągają jednak zbliżone wyniki. Następnie można podjąć naukę w szkołach umożliwiających przygotowanie do matury. Wprowadzono tzw. passaralę (przejście) dla uczniów innych szkół niż gimnazja (licea), aby umożliwić im zdanie egzaminu dojrzałości i podjęcie studiów. Ta dywersyfikacja oświatowa umożliwia uniezależnienie szkół od centralnych bądź federalnych wpływów polityków na szkoły oraz uwalnia ducha miejsca, w którym pobierane są nauki – łatwiej stosować opanowany „materiał” na miejscu, łatwiej poznawać własną tradycje i kulturę, łatwiej z niej czerpać i ja rozumieć Świat (globalnie i wielokulturowo).
Podczas moich rozmów w roku 2013 na naciski polityków unijnych skarżyli się nauczyciele irlandzcy, niemieccy, włoscy. Politycy przyznawali, że zalecenia europejskie nie najlepsze i równocześnie przymuszali do wdrażania pomiarów edukacyjnych, wyrównywania szans, integrowania, itp. Założenia ogólnie poprawne, w szczegółach prowadzą do ignorowania krajobrazu oświatowego. Samo choćby ściganie się w wynikach prowadzi nie tylko do wyścigu szczurów, prowadzi do udawania, że wszystko gra, a jeżeli nie, to winny jest nauczyciel. Nie ciocia Unia, nie Warszawa, a najmniej już pseudo-rodzice, bo pseudo-rodzice mają prawo, mają prawo oczekiwać i żądać...
Od nauczycieli oczekuje się kompetencji zawodowych, a rodziców uznaje się często za znawców tych kompetencji. Co nie może być prawdą. Przyjąć można taki aksjomat: "Z mądrym rodzicem nie ma o czym rozmawiać – z głupim nie ma po co. Głupiego trzeba kształcić i wychowywać". W lifelong learning znajdzie się czas na rozmowy.
Trzy. Demoralizacja szkoły? Nie, to szkoła jest instytucją demoralizującą. Mówił o tym 21 lutego 2014 w programie drugim Polskiego Radia ksiądz Jacek Stryczek-Wiosna. Mówił o panoszącym się w szkołach warcholstwie wielu rodziców, którzy wywierają różnego rodzaju naciski na nauczycieli, licząc na to, że i tym razem winą obciąży się nauczyciela, a problemy pozamiata pod dywan, zaś ich dzieci będą górą. Lenistwem i grubiaństwem uczniów obciąża się nauczycieli. Najczęściej wszelkiego rodzaju brak kultury ucznia interpretuje się jako jego prawo do wolności słowa i brak przygotowania zawodowego nauczyciela. Ksiądz Jacek Stryczek-Wiosna nie uwolnił od odpowiedzialności za ten stan nadzoru pedagogicznego, mówiąc o dążeniu w kuratoriach oświaty do świętego spokoju. Głupi i chamski uczeń wspierany przez rodziców o podobnych cechach „wygrywa” z nauczycielką i staje się często negatywnym bohaterem szkoły. Opinia księdza Jacka nie jest odosobniona - to tajemnica poliszynela. To tabu oświatowe. Nauczyciele milczą, bo nie chcą „kalać własnego gniazda” i chcą być „lojalni”. Dyrektorki i dyrektorzy milczą, bo nie chcą zostać oskarżeni o brak kompetencji w zarządzaniu. Kuratorium milczy, bo przecież na nie zrzuci się odpowiedzialność za każdą niedoskonałość systemu oświaty! Kto zrzuci? Zrzuca wiecznie żywy homo sovieticus nadal wszechobecny w zarządzaniu oświatą, w systemie oświaty, w programach nauczania. Nowy proletariat (proletariat cyfrowy) ma prawo do wynaturzeń, a nauczyciele nie tylko w opinii polityków są warstwą wykształciuchów.
Na nic kompetencje Delorsa, na nic podstawa programowa, na nic statut szkoły – przyjdzie rodzic walnie pięścią i zbyt często kuratorium i dyrektor ruszają na nauczycielkę, bo się boją, że im się zarzuci brak nadzoru pedagogicznego. Głośno tym, że w szkołach problemów się nie rozwiązuje, że zamiata się je pod dywan. Świadczy to o braku przekonania do stanowionych z własnym udziałem praw i egzekwowania oczywistych w naszym kręgu kulturowym obowiązków uczniów i rodziców. Przykładem chyba bardzo jaskrawym jest interpretowanie wyjazdów dzieci z rodzicami na wczasy, na narty, do Egiptu, itd., w trakcie roku szkolnego jako prawa rodziców do takiego rozwiązania.
Oczywiście następnym przykładem jest zwalnianie z lekcji WF-u albo zapisy o ocenianiu przedmiotów artystycznych. Szanowni ignoranci – sztuk plastycznych i muzyki można nauczyć każdego i każdego można wykształcić do obcowania ze sztuką. Tylko trzeba umieć. Zapisy te być może wynikają z wstydliwego faktu, jakim jest praktyczny brak przedmiotów artystycznych i praktycznych w szkołach Rzeczpospolitej. Brak też ósmej kompetencji europejskiej – w skrócie: brak ekspresji twórczej.
Cztery. Trzeba już jako dorosły stosować kompetencje życiowe – life skills i wynikające z nich pośrednio przyjazne nastawienie wobec otoczenia. Jednak to otoczenie trzeba znać, a nie fałszować jego obraz. Bo w miejsce przestrzeni uczenia się pojawia się zamglony, smrodek krajobrazu oświaty – a właściwie nawet nie krajobraz: taki sobie szkolny landszafcik. W takim landszafciku trudno o nastawienia kształtowane kulturą, sztuką, miłością, wiarą. a takie nastawienia warunkują rozwój społeczno-gospodarczy. Jeżeli szkoła teraz nie wie, dlaczego tak istotne są nastawienia, co to jest i do czego służą nauki przyrodnicze i humanistyczne, co to jest prawo naturalne, dlaczego tak istotna jest kontynuacja kultury helleńsko-chrześcijańskiej, czym człowiek różni się od innych stworzeń z nie tak szerokimi możliwościami rozumowymi i duchowymi. To te szkoły nie powiedzą uczniom i ich rodzicom, dlaczego tak ważna jest wolna wola lub umiejętność wyboru?
Jeżeli szkoły teraz nie umożliwią nabywania kompetencji, nabywania umiejętności uczenia się i sprawności; to za kilka-kilkanaście lat będziemy mieli jeszcze gorszą sytuację cywilizacyjną, bo kto nie zna przedmiotu potrzeby, ten jej nie zaspokaja, co jest kolejnym przejawem pełzającego polpotyzmu narodowego, kulturowego i gospodarczego. A podobno o poziomie gospodarki/cywilizacji stanowi wyksztalcenie tych 50 procent gorzej wyedukowanych. Tu chyba wywód należy zakończyć, bo najliczniejszą grupą zawodową z dyplomami szkół wyższych są nauczyciele.
Generalnie sytuacja jest dramatyczna: jeżeli śledzić emigrację z Rzeczpospolitej, to idzie ona w miliony. Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ośrodek Rozwoju Edukacji pracowały nad programami dla uczniów wracających z emigracji, a tu rodzice wywieźli większość swoich dzieci za granicę i ochoczo rodzą nowe dzieci za granicą. Wśród emigrujący sa zarówno ci z 50% lepiej wykształconych, jak i ci z 50% gorzej wykształconych. Proporcji nie znam. Nie wiem też, ilu wyjechało z tych pięciu procent, którzy podobno są zdolni do przyjęcia odpowiedzialności za swój kraj. Nie pytam już, kto mi zwróci moje składki ZUS-owskie i czego będę słuchał, co będę oglądał na ekranach różnych nośników mobilnych i stacjonarnych. Kilka tygodni temu wyrzuciłem telewizor, od dawna słucham prawie wyłącznie programu drugiego Polskiego Radia. Nie wiem też, ile racji w tym tekście, ale problem jest.
Aleksander Lubina – nauczyciel języka niemieckiego w Gimnazjum nr 3 im. Noblistów Polskich w Gliwicach, od 1992 doradca i konsultant, 10 lat pracy w komisjach ds. awansu zawodowego nauczycieli, pracował 9 lat w szkołach podstawowych, 11 lat w gimnazjach, 13 lat w liceach, 6 lat na uniwersytecie. Autor programów nauczania, projektów, skryptów, poradników, śpiewnika – publicysta, pisarz, poeta. Wykształcenie zdobył w Polsce, Niemczech i Szwajcarii. Germanista, andragog, regionalista. Przykłady z praktyki autora na stronie Gimnazjum nr 3 im. Noblistów Polskich w Gliwicach.