Ogłoszenie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej roku szkolnego 2014/2015 „Rokiem szkoły zawodowców” rozbudziło na nowo toczącą się od lat dyskusję na temat stanu szkolnictwa zawodowego w Polsce oraz jego wpływu na rynek pracy. Brak fachowców coraz dotkliwiej odczuwa wiele polskich firm. Z raportu „Bilans Kapitału Ludzkiego” wynika, że mimo wysokiego bezrobocia, niedobór rąk do pracy w niektórych zawodach jest zauważalny już od wielu lat. Brakuje głównie robotników wykwalifikowanych, specjalistów czy monterów.
Źródeł tego szuka się głównie w szkolnictwie zawodowym, którego obecna sytuacja to m.in. wynik reformy edukacji Mirosława Handkego i efekt przemian społeczno-gospodarczych transformacji ustrojowej. W ich rezultacie pojawił się i utrwalił negatywny wizerunek szkoły zawodowej jako szkoły drugiego wyboru.
Jednak to się pomału zmienia. W zeszłym roku 55% absolwentów gimnazjum wybrało technika i zasadnicze szkoły zawodowe. Aby ten proces wzmocnić, resort edukacji planuje rebranding szkolnictwa zawodowego. Promocja szkół zawodowych, lepsza informacja o ofercie i efektach kształcenia w nich, wsparcie doradztwa zawodowego w gimnazjach oraz zmiana wizerunku zawodówek to główne działania planowane przez ministerstwo.
Ale czy zwrot w kierunku szkolnictwa zawodowego wystarczy, by poprawić sytuację na polskim rynku pracy?
Ofiara reformy
Jednym ze zjawisk, które wpłynęły na pogorszenie wizerunku zawodówek, była wspomniana reforma z 1999 roku. Do jej założeń należało odejście od wąskoprofilowego szkolnictwa zawodowego na rzecz kształcenia ogólnego, chodziło bowiem o upowszechnienie wykształcenia średniego i wyższego. W tym czasie zostały przywrócone w Polsce gimnazja oraz powstały nowe placówki kształcenia – licea profilowane. Dostęp do studiów stał się łatwiejszy.
Zmianom w systemie edukacji towarzyszył wzrost aspiracji edukacyjnych społeczeństwa. Pokolenie powojennego wyżu demograficznego uwierzyło, że studia wyższe to inwestycja w dziecko, która się opłaci. I to m.in. dlatego oraz z powodu większej dostępności studiów wzrosła popularność kształcenia ogólnego. Odsetek studiujących na uczelniach wyższych w Polsce w latach 1990-2004 wzrósł czterokrotnie.
Do zmieniających się realiów dość szybko dostosował się rynek usług edukacyjnych. Absolwenci, którzy nie dostali się na wybrane kierunki studiów w uczelniach państwowych, mogli kontynuować edukację w nowo powstających uczelniach niepublicznych. Równolegle spadało zainteresowanie nauką w szkołach zawodowych. To wtedy zawodówka została zdegradowana do roli szkoły drugiego wyboru.
Ale spadek zainteresowania nauką w szkołach zawodowych miał też po części podłoże ekonomiczne. W okresie transformacji rynek pracy uległ dynamicznym przemianom. Niektóre sektory gospodarki (np. produkcja przemysłowa) traciły na znaczeniu, inne (np. rozwijający się rynek usług) potrzebowały wysoko wykwalifikowanych pracowników.
Na dotknięty wysokim bezrobociem rynek pracy wchodziły wówczas bardzo liczne roczniki demograficznego wyżu. Odroczenie momentu pojawienia się na nim kolejnych młodych ludzi chroniło więc Polskę przed skokowym wzrostem bezrobocia.
Poza tym lepiej wykształcone społeczeństwo miało być motorem modernizacji kraju.
Po latach sytuacja uległa jednak zmianie: rynek pracy został przesycony absolwentami studiów wyższych, a pozbawiony fachowców.
Co hamuje rozwój?
Dzisiejszy brak przedstawicieli niektórych zawodów czy specjalności wynika też z nieistnienia krajowej strategii rynku pracy, prognozowania popytu na pracę, tak ważnego w wielu europejskich krajach. Uzyskane w toku badań i analiz informacje wykorzystywane są tam przez urzędy pracy, pracodawców, rodziców i doradców zawodowych. Gdy wiadomo, kogo szuka lub będzie szukał pracodawca, a także które sektory rynku są już nasycone, łatwiej doradzić młodym wybranie odpowiedniej ścieżki kształcenia.
Przykładowo, jeżeli w okolicy działa dobrze rozwijająca się firma budowlana, miejscowe szkoły powinny zapewnić kształcenie kadr dla tego pracodawcy. Jeżeli firma planuje rozszerzenie działalności na produkcję stolarki okiennej, obok specjalistów z branży budowlanej warto byłoby kształcić stolarzy. Wiedza na temat trendów na rynku pracy jest więc ważna także dla administracji lokalnej, gdy planuje ona siatkę kształcenia w swoich szkołach.
W Polsce nie ma systemu prognozowania popytu na pracę – co nie oznacza, że go nigdy nie posiadaliśmy. Po raz pierwszy inicjatywa stworzenia takiego systemu została podjęta w 1998 roku, gdy powołano Międzyresortowy Zespół ds. Prognozowania Popytu na Pracę. System uruchomiono w 2004 roku. Początkowo podlegał Rządowemu Centrum Studiów Strategicznych, a po jego rozwiązaniu ministerstwu pracy. W 2006 roku został jednak wygaszony.
Od 2009 roku trwają prace nad zbudowaniem nowego systemu, który umożliwia tworzenie prognoz zatrudnienia do 2020 roku w przekroju regionalnym i zawodowym.
Przykład z Niemiec i Austrii
Barierą w rozwoju nowoczesnego szkolnictwa zawodowego jest niedostateczna współpraca szkół zawodowych z biznesem. Gdy firmy zainteresowane absolwentami konkretnych kierunków kształcenia angażują się w ich kształcenie, udostępniając np. swoje parki maszynowe, technologiczne, wykwalifikowanych specjalistów jako nauczycieli zawodu czy współpracują przy tworzeniu programów kształcenia – wzrasta dostępność pracowników o potrzebnych na rynku kwalifikacjach.
Choć w Polsce świadomość wagi tego problemu wśród pracodawców rośnie, wciąż niewiele firm współpracuje ze szkołami zawodowymi. A powinniśmy wziąć przykład z Niemiec czy Austrii, gdzie przyjmowanie na praktyki uczniów szkół zawodowych przez pracodawców, także tych małych i średnich, jest normą. W rezultacie bezrobocie wśród młodych od lat jest niskie i w Niemczech wynosi 7,8 %, w Austrii 9,3 %, a u nas – aż 23,2%.
Co ciekawe, koszty praktycznej części nauki zawodu w Niemczech ponoszą sami pracodawcy. Praktyki organizuje 23% niemieckich przedsiębiorstw, z czego 80 proc. to firmy małe i średnie. Tymczasem w Polsce pracodawcy chcieliby mieć pracowników o pożądanych kwalifikacjach najlepiej od razu po szkole, nie angażując się przy tym w ich kształcenie.
Szkolnictwu zawodowemu nie przysłużyło się też oddanie go samorządom. Realizowana przez władze lokalne polityka edukacyjna często była funkcją opłacalności utrzymywania danej placówki. I nierzadko wynikała z logiki: kształcimy w danym zawodzie, bo mamy niezbędną do tego infrastrukturę i/lub nauczycieli. Strategicznego myślenia było w tym niewiele.
I zawodówki, i ogólniaki
Na pytanie, czy ważniejsze jest zdobycie zawodu, czy dyplomu, nie ma dziś prostej odpowiedzi. Dobrze byłoby, gdyby decyzja o tym, co po gimnazjum, a potem na dalszych etapach kariery zawodowej, nie była decyzją przypadkową, ale wypadkową indywidualnych predyspozycji, posiadanych kwalifikacji oraz sytuacji na rynku pracy. Aby tak się stało, potrzebujemy dziś w Polsce dobrego doradztwa zawodowego zarówno dla młodzieży, jak dla dorosłych, a także dobrej informacji bieżącej oraz prognoz zmian na rynku pracy.
Nasuwa się też inne pytanie: jak odrodzenie szkolnictwa zawodowego wpłynie na sytuację na polskim rynku pracy? Rzecz bowiem w tym, by wspierając zawodówki, nie zaniedbywać edukacji ogólnej i wzmacniać zdrowe mechanizmy na rynku pracy. Powinniśmy rozpocząć dyskusję na temat etosu pracy – także pracy ludzkich rąk. To właśnie sektory usług dla ludności są bowiem dziś szczególnie zagrożone brakiem fachowców. Poza opiekunami osób starszych i pielęgniarkami, wkrótce zacznie nam brakować elektryków, hydraulików czy kolejarzy.
Na koniec to, o co apelują już od lat sami pracodawcy: kompetencje i elastyczność.
System edukacji musi uczyć młodych ludzi pracy w grupach, kreatywności, samodzielności i odpowiedzialności za podjęte decyzje. Rynek potrzebuje ludzi otwartych na innowacje i gotowych do uczenia się przez całe życie. W trakcie kariery zawodowej trzeba dziś nieustannie zdobywać nowe kwalifikacje i uprawnienia. Tego także powinni uczyć się młodzi już od najmłodszych lat. Bo wybór „zawodówka czy ogólniak” nie jest już dziś wyborem ostatecznym, który determinowałby sytuację człowieka na całe życie.
Notka o autorce: Marzena Haponiuk – analityk ds. rynku pracy i polityki społecznej w Instytucie Obywatelskim. Artykuł ukazał się na stronach Instytutu Obywatelskiego.