Dzisiaj kontynuacja jednego z poprzednich artykułów: „Ile pracuje nauczyciel?”. Spóbujemy zgłębić tajniki 40-godzinnego tygodnia belferskiej pracy. Czytelnik musi przygotować się na intensywną gimnastykę umysłową, bowiem materia jest niezwykle skomplikowana. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że jak mawiają Rosjanie – Biez stakana nie razbieriosz, czyli na trzeźwo nie da się tego ogarnąć. „Tego”, to znaczy wieloletniego dorobku legislacyjnego urzędników i polityków, który dodatkowo obrósł grubym kożuchem dowolnych interpretacji i ludzkich wyobrażeń.
A miało być pięknie i prosto.
Pięknie, bo uchwalona w 1982 roku Karta Nauczyciela radykalnie zmniejszyła pensum dydaktyczne, w przypadku nauczycieli „tablicowych” z 26 godzin tygodniowo w szkole podstawowej i 22 godzin w szkole ponadpodstawowej do jednakowych dla całej tej grupy liczby godzin 18. Po trosze z racji upowszechnienia wolnych sobót, po trosze z głębokiego szacunku dla pedagogicznego trudu. Oczywiście to drugie zakrawa dzisiaj na żart, ale lepszego wyjaśnienia nie widzę.
Prosto, bowiem cała reszta obowiązków zamknięta została w dwóch zaledwie ustępach artykułu 42 ustawy:
4. Oprócz prowadzenia zajęć dydaktyczno-wychowawczych w obowiązującym tygodniowym wymiarze nauczyciel obowiązany jest:
1) do prac związanych bezpośrednio z organizacją procesu dydaktyczno-wychowawczego i opiekuńczego, w ramach przysługującego mu wynagrodzenia zasadniczego,
2) do prowadzenia innych dydaktyczno-wychowawczych zajęć dodatkowych – odpłatnie.
Przydziału prac i zajęć, o których mowa w pkt. 1 i 2, dokonuje dyrektor szkoły w uzgodnieniu z radą pedagogiczną.
5. Wykaz prac i zajęć, o których mowa w ust. 4, określa Minister Oświaty i Wychowania w porozumieniu z zainteresowanymi ministrami.
I koniec! Ani śladu 40 godzin pracy! Jakkolwiek widać tu wyraźnie oznaki "komunistycznego zniewolenia" – dyrektor przydziela prace i zajęcia, ale tylko zapisane w wykazie określonym przez ministra, to mamy również szczyptę demokracji w postaci uzgadniania jego decyzji z radą pedagogiczną. No i prawo – proste jak konstrukcja cepa: to co dotyczy organizacji działalności dydaktyczno-wychowawczej, nauczyciel wykonuje w ramach swojego wynagrodzenia, a za prowadzenie innych zajęć otrzymuje dodatkowe wynagrodzenie.
Nie wiem, jakimi drogami zmieniała się Karta Nauczyciela, bowiem zgłębienie tego tematu wymagałoby dłuższych studiów urzędniczo-archeologicznych. Dość na tym, że zmiany były liczne i bardzo poważne. W rezultacie Ustawa urosła ze 102 artykułów zajmujących 15 stron Dziennika Ustaw, do 111 stron wypełnionych trudną do policzenia liczbą artykułów o cyfrowo-literowej numeracji. Najważniejsza z naszego punktu widzenia zmiana dotyczy artykułu 42, w którym w jakimś momencie pojawił się nowy ustęp 1:
Czas pracy nauczyciela zatrudnionego w pełnym wymiarze zajęć nie może przekraczać 40 godzin na tydzień.
Można przypuszczać, że w zamyśle legislatorów taki zapis miał ochronić nauczycieli przed zakusami obciążenia ich obowiązkami przekraczającymi wymiar przewidziany dla ogółu ludu pracującego miast i wsi. Intencja szlachetna, ale praktyka przyniosła głównie nieporozumienia. Przede wszystkim powstało nader dowolne pole do interpretacji, co może wchodzić w skład owych „nie więcej niż 40 godzin”.
Na mocy ustępu drugiego tego samego artykułu, w ramach owego czasu nauczyciel obowiązany jest realizować zajęcia z uczniami przewidziane w jego pensum dydaktycznym, inne zajęcia i czynności wynikające z zadań statutowych szkoły, w tym zajęcia opiekuńcze i wychowawcze uwzględniające potrzeby i zainteresowania uczniów, oraz zajęcia i czynności związane z przygotowaniem się do zajęć, samokształceniem i doskonaleniem zawodowym.
Widać wyraźnie, że jest tego więcej niż w 1982 roku, i konia z rzędem, kto stworzy klucz do wyjaśnienia wszelkich możliwych wątpliwości. Czy w podstawowych obowiązkach nauczyciela mieszczą się wycieczki szkolne? Dyskoteki? Festyny? Próbne matury? Przygotowanie uczniów do konkursów? Podobnych znaków zapytania są setki, a życzliwe rady udzielane przez komentatorów w internecie bywają całkowicie sprzeczne. Prawo też niewiele tłumaczy; teoretycznie wszystko można podciągnąć pod statutowe zadania szkoły. W rezultacie w różnych placówkach bywa różnie, co samo w sobie nie byłoby takie złe, gdyby nie fakt, że wysokość wynagrodzeń opiera się na tabeli MEN, a ta jest jednakowa dla całego kraju. No i zarzewie frustracji gotowe.
Powiedzmy sobie wprost, że nikt zapisu o "nie więcej niż 40 godzinach pracy" nie traktuje poważnie. A już na pewno nie władze państwowe, skoro wynagrodzenie nauczyciela stażysty z najniższym poziomem wykształcenia zostało zapisane w tabeli MEN w wysokości niższej (2230 zł.) niż oficjalna płaca minimalna (2250 zł.). Sprzeczność tkwi też w samej Karcie, która dopuszcza zwiększenie pensum nawet do 27 godzin w tygodniu, a przecież nie wspomina - co byłoby logiczne, że w takim przypadku również zwiększa się 40-godzinny wymiar tygodnia pracy. Nic z tych rzeczy. Czyli, albo biorąc dodatkowe godziny nie przygotowuję się do nich, nie sprawdzam prac uczniów etc., albo łamię prawo, które nie przewiduje dla nauczycieli wyjątku od pracy co najwyżej 40 godzin. I to wynika z zapisów samej ustawy, co trudno określić inaczej, jak "zakiwaniem się legislatorów na śmierć".
Trudno, by sami nauczyciele poważnie traktowali zapis, o który mowa, skoro przy równym pensum dydaktycznym zdarza się, że zajmują stanowiska o ewidentnie różnej pracochłonności. Na przykład polonista musi przygotować się do każdej ze swoich 18 lekcji, do tego sprawdzić prace pisemne uczniów, co zajmuje dużo czasu. Z drugiej strony nauczyciel WF na pewno mniej pracy wkłada w przygotowanie do lekcji, a klasówek i wypracowań nie sprawdza w ogóle. Oczywiście są nauczyciele WF, którzy wiele godzin spędzają choćby jeżdżąc na zawody z uczniami, ale to już bardziej kwestia ich dobrej woli i zaangażowania, polonista nie ma wyboru. Bez urazy zresztą, proszę, nie jest moją intencją dzielenie nauczycieli na lepszych i gorszych, uzasadniam tylko tezę, że wyliczanie 40 godzin pracy w przypadku tego zawodu po prostu nie ma sensu. Co szczególnie dotkliwie (jako fikcję) odczuwają najbardziej zaangażowani czasowo zapaleńcy tej profesji.
Jaki z tego morał? Ano taki, że także na omawianym tutaj polu nie znajdziemy dobrego rozwiązania w kwestii wartościowania pracy nauczycieli. Marzenia o pracy pięć dni w tygodniu od 8.00 do 16.00, choć stanowią świetny chwyt retoryczny w internetowych polemikach, nie dają się pogodzić z realizacją statutowych zadań szkoły, a także ze zdrowym rozsądkiem. Do trudnych do pojęcia różnic w wymiarze pensum dydaktycznego i długości nauczycielskich urlopów dochodzi zupełnie niemierzalna praca towarzysząca zajęciom dydaktycznym i wychowawczym, umownie jedynie określana 40-godzinną miarą. Zaprawdę, ten stan rzeczy, jest nie do utrzymania, choć świadomość tego dopiero raczkuje.
Co można zrobić, by nieuchronne dosypanie pieniędzy do systemu mogło otworzyć drogę do jakiejś sensownej zmiany, napiszę w kolejnym artykule, ostatnim z tego cyklu.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.