Zdalne nauczanie nauczyło mnie wielu rzeczy. Tego, że nie powinnam uczyć własnych dzieci. Że rozmowa jest ważniejsza, niż rozwiązanie dziesiątej, piętnastej czy dwudziestej karty pracy. Nauczyło mnie też, a właściwie uświadomiło jeszcze mocniej coś, co od dawna przeczuwałam: oceny są bezsensu.
Po co nam oceny?
Od jakiegoś czasu stosuję się do zasad oceniania kształtującego. Kolejny rok zauważam, że przynosi to znacznie lepsze efekty, niż szafowanie cyferkami (bez obrazy, to moje doświadczenia, być może Wasze są inne). W trakcie roku noty za konkretne zadania przestały wzbudzać niepotrzebne emocje (stały się tym, czy w założeniu są stopnie szkolne- informacją). Rzadkością są też sytuacje, gdy młody człowiek przychodzi i z błaganiem w oczach prosi o możliwość uzyskania lepszej oceny. Sądzę, że to również jest zasługą pracy z informacja zwrotną i bardzo sobie chwalę (głównie dlatego, że świadczy to o sporej samoświadomości uczniowskiej)...
W czasach zdalnego nauczania kilka rzeczy stało się jeszcze bardziej widoczne niż dotychczas. Po pierwsze to, że uczniom zależy na spotkaniach z drugim człowiekiem. Doceniają możliwość rozmowy nie tylko ze sobą nawzajem, ale również z nauczycielem (o tym, jaka rolę odgrywa teraz ten dorosły napiszę chyba zupełnie osobny wpis, bo to dłuższa historia). Poza tym otrzymałam lekcję pokory, cierpliwości i udało mi się wyjść z własnej strefy komfortu (o czym też powstaje oddzielny tekst).
Po co to wszystko?
Gdzie w tym wszystkim są oceny? Właściwie wszędzie. Wielokrotnie zastanawiałam się już, w jaki sposób, obiektywnie sprawdzić kto i ile umie. Czy klasówki przy włączonych kamerkach to szczyt naszych możliwości (więcej na ten temat przeczytacie w poprzednim <wpisie>)? Mam poczucie, że jednak nie o to chodzi. Przy ogromnym zaufaniu do młodych ludzi i wierze w ich właściwe postępowanie, mam ogromne wątpliwości, co do słuszności takiego rozwiązania. Zaczynam wręcz powątpiewać w to, że nawet w „normalnej” sytuacji prace klasowe są niezbędne i konieczne. Tak wiele można się wszak dowiedzieć, gdy jest się uważnym obserwatorem rzeczywistości. Tak wiele pozostaje w głowach, gdy nie kieruje nami przymus a chęć poznania.
Być może znacie historię Panicza (mojego osobistego syna), który niespecjalnie wiele czasu poświęca na naukę. Radzi sobie dosyć dobrze, korzystając z dobrodziejstwa dobrej pamięci (zazdroszczę, serio). Gdy jednak zapytać go o jakiego pokemona, bohatera ulubionej gry lub bóstwo mitologiczne, buzia mu się nie zamyka. Godzinami może opowiadać o szczegółach, które każdemu innemu (niezainteresowanemu tematem) wydadzą się nieskończonym labiryntem faktów. Często to mnie spotyka zaszczyt wysłuchania tyrady dotyczącej ulubionej postaci lub nowej przygody i muszę przyznać, że odczuwam wtedy dyskomfort.
Prawdopodobnie tak własnie czują się młodzi ludzie, którzy z obowiązku lub przyzwoitości starają się nadążać za naszym wywodem. Nie ma w nich jednak pasji i zainteresowania. Męczą się zwyczajnie. I to nawet przy dobrej woli i chęci wysłuchania. A co, jeśli tych brak? Lepiej wyłączyć kamerkę, wyciszyć mikrofon i odpłynąć w wirtualny niebyt (lub „sufitować”, jeśli jesteśmy na zwyczajnych zajęciach w szkole).
Koniec końców za pasem
Nie o tym jednak. Oceny. To o nimi się dziś zajmijmy. Zbliża się koniec roku szkolnego. Już za miesiąc z drobnym okładem trzeba będzie wystawić uczniom wiążące noty. Na jakiej podstawie? Tego, co zrobili zanim zaczęła się społeczna izolacja i zwolnić ich tym samym z całego niemal drugiego półrocza? A może tradycyjnie robisz wszystko tak, jak do tej pory robiliśmy? Klasówki, wypracowania, odpytki, kartkówki. Ocena za oceną. Nie jest ważne, czy praca wykonana została samodzielnie, ważne, że są podstawy do przydzielenia „magicznego numerka”. Na tej podstawie, ze spokojem w sercu, możemy bez wahania przyporządkować: niedostateczny, dopuszczający, dostateczny, dobry, bardzo dobry, celujący (niechętnie).
A co by było, gdyby to dzieci same siebie oceniły? Zaproponowały końcowy wynik i go uzasadniły? Czy potrafiłyby być wobec siebie obiektywne i sprawiedliwe? Z moich doświadczeń wynika, że raczej odpowiemy sobie: nie potrafią tego zrobić. No bo co w sytuacji, gdy taki młody człowiek na wyrost? Szkoda, że nie zadajemy sobie innego pytania: a co, jeśli oceni się zbyt nisko? Dlaczego to nie jest dla nas problemem?
Kierując się dobrem moich uczniów postanowiłam oddać im w tym roku głos. Tak wiele nauczyliśmy się od siebie, dlaczego nie wykorzystać tego wszystkiego? Napisałam ankietę, nie pierwszą zresztą, odkąd szkoły są zamknięte i mamy zdalne nauczanie. Poprzednio pytałam o to, czy jak oceniają liczbę i poziom trudności zadań oraz organizację zajęć z języka polskiego. Ważne były dla mnie refleksje dotyczące tego, co im się podoba na naszych lekcjach, a czego nie mieliby ochoty powtórzyć. Wnioski wyciągnęłam, działamy dalej.
Młodzi maja głos, czyli akcja komunikacja
Tym razem skoncentrowałam się na poziomie komunikacji na zajęciach oraz po nich. No i na ocenach końcowych. Każdy z uczniów miał za zadanie odpowiedzieć na kilka pytań, w tym uzasadnić swoją propozycję własnej noty. Czy obawiałam się tego, co przeczytam. Cóż, zawsze odczuwam niepokój. Nie siedzę w głowach dzieciaków, nie wiem, jak odbierają to, co się dzieje (w tym nasze zajęcia). Z drugiej strony jest we mnie wielka ciekawość. Lubię wiedzieć, jak odbierane jest to, co podaję. Mając materiał do refleksji, zyskuje szansę na dalszy rozwój.
A oceny? Możecie wierzyć lub nie, ale w ciągu pierwszego popołudnia, tuz po rozesłaniu ankiety, właściwie 2/3 odpowiedzi trafiło na moją skrzynkę (w sensie: dysk, na którym znajduje się arkusz). I może dwie osoby zaproponowały dla siebie notę, nad którą się zastanawiam. Nic jednak na tyle drastycznego, by nie dało się tego uzyskać, dzięki staraniom samego zainteresowanego. Do każdego planuję zresztą przesłać przez dziennik wiadomość, w której ustosunkuje się do propozycji, bazując głównie na dobrych stronach i szansach, które należny wykorzystać. Jeśli mam być szczera, najchętniej wystawiłabym same dobre, bardzo dobre i celujące. Widzę, że moi podopieczni są a większości zaangażowani, że pracują. A jeśli nie przesyłają zadań, zwykle jest jakieś uzasadnienie.
Czy w innych okolicznościach wyniki byłyby równie dobre? Tego nie wiem. Nie ma jednak powodu, by nie docenić tego, co jest tu i teraz. A może okaże się, że w „normalnych” warunkach przyniesie to nadspodziewane efekty długofalowe.
***
PS Poniżej znajdziecie kopię ankiety, którą przesłałam do uczniów. Składa się z trzech segmentów, więc jeśli chcecie zobaczy ją w całości, musicie wypełnić wszystkie. To taki mój mały trik, by dowiedzieć się tego, co dla mnie ważne. Jeśli macie ochotę, wyobraźcie sobie, że zamiast lekcji, oceniacie komunikację z autorem tego bloga. Wejdźcie w rolę moich uczniów i napiszcie, co Wam w duszy gra... Wejdź tutaj.
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.