Myślę i myślę, jak opowiedzieć o tym, że ocena sumująca nie oddaje stopnia opanowania wiedzy i umiejętności. Jak pokazać komuś nieprzekonanemu niedoskonałość takiego systemu oceniania? Przecież tak łatwo dodać cyferki i wyciągnąć średnią, tylko czy to właściwe wnioski?
Filozofia oceniania
W ostatnim czasie miałam poczucie, że wiele osób dostrzegło przewagę oceniania kształtującego nad sumującym. Informacja zwrotna, zwłaszcza w zdalnej edukacji, stała się dla mnie naturalnym wyborem wielu nauczycieli. Chyba jednak zapomniałam, że żyję w pewnego rodzaju bańce, a wyjście poza nią okazuje się czasami zaskakujące (coraz rzadziej bolesne).
Na wiele sposobów omawiałam już, czym jest dla mnie OK. Przekazywanie informacji o tym, ile dziecko potrafi to tylko jeden z elementów tej „filozofii”. Dla mnie to przede wszystkim budowanie relacji sprzyjającej uczeniu się. Tak, uczeniu, nie nauczaniu. Coraz jaśniej dostrzegam (nie tylko ja, wszak mówi o tym choćby neurodydaktyka), że jeśli młody człowiek nie chce, to niczego się nie nauczy, a już na pewno nie w sposób trwały. I to ta trwałość właśnie naprowadziła mnie na pewien trop…
Fotografie, fotografie
Pomyślałam, że takie „wymuszone” ciągłym sprawdzaniem oceny są jak fotografie. Uchwycona w danym momencie wiedza (lub jej brak) zaklęta w magii cyferki. Dziecko otrzymuje jedynkę, trójkę lub szóstkę. Teraz. W konkretnym momencie jest w stanie osiągnąć tylko lub aż tyle. Nie liczą się okoliczności, samopoczucie, ogólny stan wiedzy. Nie zastanawiamy się nawet, czy za tydzień wynik byłby porównywalny. Albo inaczej: czy uczeń potrafi wykorzystać teorię w praktycznych działaniach?
W takim rozumieniu oceny są jak fotografie. Często zabiegamy o te jak najlepsze, by móc się nimi pochwalić. Trochę jak fotkami z wakacji w mediach społecznościowych. Wiedza schodzi na dalszy plan. Nieważne, ile umiem. Ważne, jaki numerek przyniosę do domu. Podobnie jak: nieważne, że wakacje w tropikach były męczarnią, bo za gorąco. Ważne, że są fajne zdjęcia, które można pokazać znajomym. Oczywiście, to ogromne uproszczenie. Nie wszyscy tak postępują, podobnie jak nie każde dziecko dba głównie o stopnie.
Opis obserwacji zamiast oceny
Czymś zupełnie innym jest obserwowanie procesu. Cieszę się, że mogę dostrzec dziecko. Z tym, co w nim wspaniałe i tym, czego samo w sobie nie lubi. Podglądanie, jak się rozwija, nabywa nowych umiejętności samo w sobie jest fascynujące. I o wiele bardziej prawdziwe, niż przeglądanie „migawek” (choć to drugie jest o wiele mniej pracochłonne, rzecz jasna). Tylko od nas samych zależy, kim się staniemy: kolekcjonerem edukacyjnych momentów czy towarzyszem w drodze.
Dla jasności: nie ma niczego nagannego w tym, że uczeń stara się pogłębiać własna wiedzę. Ani w tym, że otrzymuje za swoje starania wysokie noty. Marzę jednak o sytuacja, w której celem jest nie to, by mieć szóstki na świadectwie, ale by wiedzieć jak najwięcej. A numerek to tylko dodatek (być może naturalna konsekwencja). Czy jesteśmy na to gotowi?
Filmowanie procesu
Gdy spotykam się z nauczycielami i mówię o własnym podejściu do oceniania, często pada pytanie: a co z rodzicami? Bywa tak, że to nie młodzi ludzie mają kłopot z rezygnacją z cyferek, a ich opiekunowie. Wiem też jednak, że poważna, szczera rozmowa, traktowanie opiekunów jako partnerów może zdziałać cuda. I warto podejmować starania, by pokazać dorosłym, że chcemy dla ich dzieci jak najlepiej. Nie oznacza to, oczywiście, że wszyscy przyklasną Waszym działaniom i z entuzjazmem się w nie włączą. Może się jednak okazać, że zrozumieją w czym rzecz i po prostu nie będą przeszkadzać...
Kiedy więc kolejny raz staniecie przed koniecznością wystawienia oceny, zastanówcie się, czy w Waszej głowie jest zbiór zdjęć (pojedynczych momentów, oderwanych, jednostkowych ocen), czy może odtwarza się film prezentujący proces.
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.