Ciekawi mnie, czy tytuł tego artykułu wywołał w głowie Czytelnika skojarzenia z pojęciami tak żywo obecnymi dzisiaj w debacie publicznej, jak pedofilia albo homofobia? Może nasunął pytanie, czy autor „Wokół szkoły” poczuł, aby potrzebę zabrania głosu w sprawie któregoś z tych zjawisk? Wszak mieszczą się one w materii, z którą ma do czynienia pedagog, i wobec której nie powinien pozostać obojętny. Otóż jednak nie. Nie potrafiłbym napisać niczego ponad to, co już padło we wielu pełnych oburzenia komentarzach po premierze filmu „Zabawa w chowanego”, oraz po ostatnich wypowiedziach patologicznie wzmożonych moralnie polityków na temat LGBT.
Będzie o czymś innym, a poza tym bardziej osobiście niż zazwyczaj.
Pojęcie homofilii (gr. hómoios – podobny, jednakowy, równy; łac. fileo – lubię, mam skłonność) jest w istocie przeciwstawne do homofobii, ale bardzo rzadko używane. Trudno znaleźć je w internecie; nie występuje w Słowniku Języka Polskiego PWN (www.sjp.pwn.pl) ani w Wikipedii. Na użytek tego artykułu synapsy w moim mózgu wywiodły je z częściowo odmiennego źródłosłowu – a mianowicie od łacińskiego wyrazu homo, czyli człowiek. Zyskało przez to inne znaczenie. Określając siebie mianem homofila stwierdzam po prostu, że lubię ludzi.
Lubię ludzi. Po prostu.
Doświadczenie uczy, że w życiu człowieka łatwiej o nienawiść niż sympatię. Pokazuje to historia, ale i współczesność. Nie bez powodu politycy starają się zdobywać sympatyków jednocząc ich przeciw komuś lub czemuś. Gdyby skuteczniejsze było porywanie do działania w imię sympatii do innych, z pewnością korzystaliby z tego. Ale najwyraźniej nie jest.
Z drugiej strony Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pokazuje, że we wspólnym budowaniu-działaniu tkwi ogromny potencjał. Na mniejszą skalę wyraża się on mnogością inicjatyw ukierunkowanych na pomoc innym, które w dobie internetu wciąż zyskują na liczbie i zasięgu. Jednak podziały i konkurencja są w społeczeństwie wszechobecne i zdają się dominować.
Na oświatowym podwórku ostatnio coraz częściej mówi się o tym, że szkoła powinna uczyć współpracy i wzajemnego szacunku. Dodałbym do tego jeszcze życzliwość. Tymczasem jednak ósmoklasiści jak raz stają wobec wyzwania egzaminów zewnętrznych, w których dobry wynik przekłada się na przewagę w rywalizacji o miejsca w bardziej atrakcyjnych szkołach. Wyścig szczurów w edukacji ma zresztą znacznie więcej przejawów i długą tradycję, jest też mocno zakorzeniony w głowach wielu nauczycieli, rodziców i samych uczniów.
Nie wiem, czy homofilem trzeba się urodzić, czy sympatię do ludzi nabywa się już w życiu. Nie widzę rozwiązania tego dylematu we własnej biografii. Czy lubię ludzi, bo nigdy nie musiałem z nimi walczyć i wydrapywać pazurami swojego sukcesu? A może nie walczyłem i nie wydrapywałem, bo lubię ludzi? Nie wiem, co było wcześniej, kura czy jajko. Jednego jestem pewien: sympatia do ludzi nie tylko uczyniła moje życie lepszym, ale też – jak wierzę – była podwaliną sukcesu w wykonywanym przeze mnie zawodzie. Z czystym sumieniem mogę więc mówić dzisiaj swoim wychowankom – nie musisz być lepszy od innych – staraj się być po prostu dobry w tym co robisz.
Nawet przyjmując pesymistyczne założenie, że homofilię ma się w genach, myślę, że w jakimś stopniu można do niej dojść dzięki wychowaniu oraz mocą własnego rozumu. Podobnie jak niektórzy znani mi osobiście ludzie dotknięci Zespołem Aspergera, choć nie wyczuwają emocji innych, potrafią emocje te pojąć i zobrazować sobie wysiłkiem intelektu, ze skutkiem nawet doskonałym.
Czym może (albo powinna) przejawiać się homofilia? Oto, co przyszło mi do głowy. Homofil, to ktoś, kto krótko żywi urazę, za to długo pamięta przysługę. Stając wobec problemu szuka rozwiązania, a nie winnych. Źle się czuje, gdy urazi inną osobę, nawet jeśli musi to uczynić albo racja jest po jego stronie. Częściej doradza, niż nakazuje. Ufa. Nie czyni innym, co jemu niemiłe. Szanuje poglądy innych, nawet gdy się z nimi nie zgadza.
Zapyta ktoś, jak to moje wyobrażenie ma się do realnego życia? Na przykład, do sytuacji lekarza, który musi zadać ból, żeby wyleczyć. Ale lekarz-homofil leczy też słowami, które kieruje do pacjenta. Te słowa łagodzą ból, a czasem wręcz leczą głowę, w której po części tkwi każda choroba. Wiem, bo moja głowa spotkała takich lekarzy. A co z sytuacjami, które trudno zaakceptować – ewidentnego draństwa, przestępstwa? Zgoda, nawet od homofila nie oczekuję świętości. Ale nasze codzienne życie rzadko składa z takich ekstremów. „Miej serce i patrzaj w serce!” nie jest postulatem ponad siły człowieka, a każdemu daje możliwość czynienia świata lepszym.
Po co w ogóle napisałem ten tekst, który trąci autoreklamą?! Cóż, to ostatnie na pewno nie było moją intencją. Proszę ten artykuł potraktować raczej jako małe odreagowanie końca roku szkolnego, wyraz potrzeby opowiedzenia o czymś innym, niż koronawirus i epidemia. I takie czy inne kłopoty.
Gdy słucham polityków – którzy często decydują o naszym losie, choćbyśmy nawet uroczyście deklarowali, że nie chcemy mieć z nimi w ogóle do czynienia – mam wrażenie, że to zajęcie przyciąga ludzi, którzy nie lubią innych. Którzy bardziej lubią dobro swoich idei, niż dobro ludzi, którym podobno służą. Dla wyznawanych przez siebie idei skłonni są przejść do porządku dziennego nad ich złymi następstwami dla znacznej części społeczeństwa. Ja rozumiem, że decyzje polityczne muszą czasem boleć i dopiero historia pozwala je lepiej ocenić. Ale wyobraźnia człowieka lubiącego ludzi sięga zrozumienia szerszego kontekstu i następstw podejmowanych działań. No dobra, napiszę wprost, prawdziwy homofil nigdy nie przyłożyłby ręki do przeprowadzenia reformy Zalewskiej!
Myślę, że homofilia jest bardzo pożądaną cechą nauczyciela - niestety, zbyt rzadko spotykaną wśród ludzi tej profesji. Już dawno doszedłem do wniosku, że na marginesie społeczeństwa znajduje się wielu ludzi, którzy na swej drodze napotkali nauczycieli wyznających zasadę „Zabiję, a nauczę!”. Homofila dostarcza cennego filtra dla paragrafów i procedur, które - choć bywają niezbędne - same z siebie są bezduszne. Mnie sympatia, szacunek i zrozumienie dla uczniów dyktuje zupełnie inne podejście – staram się, by od najmłodszych lat uczyli się, że są kowalami własnego losu. Akceptuję, że nie są tacy, jak wyobrażają sobie, zazwyczaj zresztą w dobrej wierze, dorośli. Że każda droga życia – byle uczciwa i nie krzywdząca innych – jest dobra.
Tako rzecze homofil!
Postscriptum:
Wzorcowym dla mnie przykładem nauczyciela-homofila – choć to tylko postać literacka, wykreowana magicznym piórem Małgorzaty Musierowicz - jest stary polonista, profesor Dmuchawiec, obecny na kartach wielu powieści z cyklu „Jeżycjada”. Traktuję go jako jednego ze swoich Mistrzów. Poznaj go, Drogi Czytelniku, w scenie, która doskonale ilustruje to, o czym napisałem w tym artykule.
Dmuchawiec, siwy, z potargana grzywą i dobrotliwym spojrzeniem zza niemodnych okularów, połknął był właśnie aspirynę i teraz oglądał sobie gardło, stojąc przed lustrem. Pani Pościkowa podeszła do niego, oparła się o umywalkę i półgłosem, zwięźle zreferowała zajście w klasie Ib.
- No, i co pan na to, panie kolego?
Dmuchawiec spojrzał na nią z rozpaczą znad zapoconych szkieł i bez słowa łyknął gorącej herbaty z termosu. Odkaszlnął i bezwładnie padł na krzesło.
- I to właśnie dzisiaj! – jęknął. – Jestem chory, a do tego zakładu przywiodło mnie wyłącznie poczucie obowiązku. Mam trzydzieści osiem i pięć, a pani mi tu taki numer wycina, moje złotko.
- Ja wycinam? – zdenerwowała się pani Pościkowa. – To Żakówna wycina. Trzeba uprzedzić jej rodziców!
- Nikogo nie będę uprzedzał – oświadczył Dmuchawiec. – Gdzie ta karteczka?
Wziął podany mu zwitek, nie czytając podarł i wyrzucił do kosza na śmieci.
Pani Pościkowa usiadła wzdychając z rezygnacją.
- Podarł pan dowód rzeczowy – stwierdziła bezsilnie.
- Nie czytuję cudzych listów.
- To nie był list, tylko ściągaczka.
- List – rzekł z uporem Dmuchawiec. – List, jeśli wierzyć pani słowom, miłosny. Czytanie czegoś takiego budzi we mnie odruchowy protest. W dodatku oni wciąż jeszcze robią okropne błędy ortograficzne.
- No to co pan chce zrobić z tą sprawą?
- Zastanowię się – beztrosko odparł polonista, wycierając nos wielką chustką. – Bo dziś, szczerze mówiąc, najbardziej obchodzi mnie stan mojego zdrowia.
- Pańska obojętność mnie przeraża! – powiedziała pani Pościkowa. – Kocham młodzież i nie mogę spokojnie patrzeć na te wszystkie historie.
Dmuchawiec nagłym gestem przyłożył sobie dłoń do czoła, badając temperaturę. Pomilczał chwilę z zagadkowym wyrazem twarzy, gestem nakazując to samo pani Pościkowej. Wreszcie, względnie zadowolony z wyników badań, oświadczył:
- Piramidon. Cudotwórczy lek. Jadła pani kiedy piramidon? – spojrzał na gniewną minę koleżanki i dodał czym prędzej: - Co do młodzieży, to ja tam jej nie kocham – zerknął ze skruchą. – Szczerze mówiąc wielu z nich to nawet nie lubię, proszę pani. Ale w miarę sił – pospieszył z zapewnieniem – w miarę sił staram się być dla nich łagodny i wyrozumiały. Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.