Kiedy przeglądamy w sieci strony, prowadzone przez nauczycieli, możemy odnieść wrażenie, że wszystko, czego dotkną, zamienia się w złoto. Praca to jedno, wielkie pasmo sukcesów, a na potknięcia i błędy nie ma miejsca, tymczasem…
Lubimy mówić o tym, co nam się udało. Dzielimy się radością nie tylko z najbliższymi, ale również z tymi, którzy chcą o tym słuchać/ czytać. Na stronach opisujemy udane projekty i pomysły, które sprawdziły się na naszych zajęciach. Stajemy się inspiracją dla innych i to jest piękne. Swoim przykładem zaświadczamy, że się da i motywujemy do podejmowania trudu wprowadzania zmian. Mam jednak wrażenie, że obraz ten jest niepełny. Brakuje w nim godzin spędzonych na własnych próbach, rozczarowań i frustracji, związanych z tym, co się nie udało. Bo przecież nie jest tak, że żyjemy w idealnym świecie, w którym wszystko co pomyślimy, staje się rzeczywistością.
Dlaczego zatem „fałszujemy” to, co widzą inni? Myślę, że jest to działanie nieświadome. Nikt z nas nie chce kreować się na nadczłowieka, który wolny jest od porażek. Nie piszemy o nieudanych przedsięwzięciach z kilku powodów (przynajmniej tak to wygląda z mojego punktu widzenia). Po pierwsze często towarzyszy nam poczucie, że nie ma się czym chwalić. Nie udało się, to trudno. Nie ma sensu do tego wracać. Poza tym, po co mówić o czymś, co do niczego się nie nadaje? Przecież to w żaden sposób nie może być przydatne dla innych (tu tkwi błąd logiczny, ale o tym później). Poza wszystkim: życie nauczyciela pełne jest trudnych chwil, nie warto o nich pisać, bo wszyscy mamy podobne doświadczenia (co stanowi ogromne uogólnienie, ale to też temat na inny akapit).
Dlaczego nie wyszło?
Macie czasami tak, że pomysły wprost wylewają się Wam z głowy? Rano, w południe, wieczorem, nawet noc nie jest wolna od wymyślania koncepcji, które koniecznie domagają się zrealizowania. U mnie czasami tak się dzieje. Nazywam to klęską urodzaju i wiem, że mimo najszczerszych chęci, nie dam rady zrealizować każdego konceptu. Ponieważ nie wiem również, co ma najmniejsze szanse powodzenia, zabieram się za realizację wszystkich i drogą naturalnej selekcji pewne projekty nie doczekują szczęśliwego finału.
Taki los spotkał projekt eTwinning poświęcony muralowym miastom. Koncepcja była znakomita. Plan opracowany, chętni opiekunowie zaangażowani. Nawet uczniowie początkowo współpracowali chętnie. Stało się jednak tak, że brakło mi siły woli (a może po prostu siły, tak zwyczajnie, fizycznie), by dopilnować moich podopiecznych. Coś tam niby zrobili, jakieś materiały wypracowali, jednak nie tyle i nie takich, jak zakładałyśmy pierwotnie. Koniecznie muszę zaznaczyć, że pozostałe grupy naprawdę się starały i dobrze radziły sobie z kolejnymi wyzwaniami. Dla mnie był to czas równolegle prowadzonych innych przedsięwzięć. Nie chcę się usprawiedliwiać (bo usprawiedliwienie nie istnieje, zawiodła i tyle), mam poczucie, że nie wywiązałam się z umowy. Uznałam jednak, że nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Można wyciągnąć wnioski.
Co stało się później. Postanowiłam wrócić do sztuki ulicznej i zaproponowałam uczniom swojej szkoły mniejszy projekt. Na bazie wcześniejszej koncepcji, choć nieco zmodyfikowanej, ukute zostały <Drogi do sztuki>. I ta formuła okazała się strzałem w dziesiątkę. Efekty do tej pory można obserwować odwiedzając stronę, która powstała, by uczniowie mogli podzielić się efektami swoich wędrówek (zajrzyjcie koniecznie <tu>).
Miara sukcesu
Innym przypadkiem był mój udział w konkursie na Nauczyciela Roku 2017 (organizowanym przez Głos Nauczycielski). Tak się złożyło, że znalazłam się w gronie osób zaproszonych na galę do Zamku Królewskiego. To tam ogłaszany jest ostateczny wynik. Ogromne emocje: ekscytacja połączona z niedowierzaniem. Przyjemne, dość niepowtarzalne doświadczenie. W głowie układają się wszelkie możliwe scenariusze. Obok tych, które podpowiadają sukces, pojawiają się też te, które pokazują, że nic z tego nie wyniknie.
Jak się domyślacie, rzeczonego tytułu nie zdobyłam (sięgnęła po niego wtedy niezrównana Marta Florkiewicz- Borkowska). Ktoś mógłby powiedzieć: udział w tym przedsięwzięciu okazała się porażką. Nie udało się zdobyć ani głównej nagrody (tytułu NR-a), ani nawet wyróżnienia. Widać, nie jestem tak dobra, za jaką się uważałam. A jednak jestem wdzięczna za możliwość doświadczenia tego wszystkiego, czego przy okazji konkursu doświadczyłam. Miałam szansę przyjrzeć się własnej pracy i dokonać jej ewaluacji (by napisać uzasadnienie wniosku). Wzięłam udział we wręczeniu tytułu, choć nie mnie on przypadł. Warto było tam być. Dziś patrzę na ten dzień z wielkim sentymentem. I nie przeszkadza mi to, że wszystko potoczyło się nie całkiem tak, jak marzyłam.
Pewnie zastanawiacie się, czy zdecyduję się (mądrzejsza o pewne doświadczenia) na ponowny udział w tej inicjatywie. Odpowiedź jest jedna: nie wiem. Czasami nachodzi mnie ochota, by znów siąść i opisać działania. A później macham na to ręką i dalej robię swoje.
Jak sól w cieście
Patrzę na to, czego przez te wszystkie lata dokonałam. Cieszę się każdym doświadczeniem, wiedząc, że nie każde zakończyło się tak, jak chciałam. Dziś nie nazywam tych nieoczekiwanych finiszów porażkami. Po prostu nie zawsze i nie wszystko układa się po mojej myśli (takie życie). Dlaczego o tym nie piszę? Sama nie wiem. Prawdopodobnie wynika to z nadmiernego perfekcjonizmu. Akceptuję błędy w postępowaniu uczniów, traktując je jako element rozwoju, ale z własnymi mam kłopot (prawdopodobnie jak większość z nas). Czas jednak pokazać, że jestem takim samym nauczycielem jak Ty i Ty, a nawet Ty. Czasami robię głupoty, innym razem realizuję fantastyczny projekt. Tak już jest. Fortuna kołem się toczy… A to, co moim zdaniem nieudane, podkreśla dodatkowo smak sukcesu (jak szczypta soli smak najwspanialszego ciasta).
A jeśli chodzi o to, że nie warto dzielić się trudnymi doświadczeniami, bo każdy z nas, nauczycieli, ma podobne, to może warto zweryfikować podejście? Rozmawiając o kłopocie, nie tylko mamy szansę znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie, ale dodatkowo nie kumulujemy w sobie negatywnej energii. Zadbajmy o siebie, by móc zadbać o innych… Podobnie z nietrafionymi pomysłami. Pokażmy innym, co może pójść nie tak. Być może wspólnie dojdziemy do tego, jak sprawić, by projekt się udał.
PS Oczywiście mogłaby przytoczyć wiele innych przykładów pomysłów, które nie potoczyły się tak, jak chciałam. Nie w tym jednak rzecz. Rzecz w tym, by jasno powiedzieć: mam prawo, by coś się nie udało. I nie boję się o tym mówić.
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.