Zapewne większość z nas pożegna 2020 rok z ulgą. Dla edukacji był (nadal jest) to czas trudny, choć także pełen doświadczeń, które mimo wszystko mogą przynieść edukacyjne korzyści dla nauczycieli i uczniów. Ocena tego, co doświadczyliśmy w zdalnej edukacji (i czego nadal doświadczamy) nie jest jednoznaczna, i nie można „pandemicznej szkoły” widzieć wyłącznie w czarnych lub białych barwach - to raczej “szachownica”. Do takich też wniosków dochodzą badacze polskiej edukacji.
Zobaczmy co sądzą o minionym roku Polacy (badania CBOS). Rok 2020, zarówno w wymiarze prywatnym, jak i publicznym, był w ocenie Polaków znacznie gorszy niż rok poprzedni, a w odniesieniu do Polski i świata był najgorszym rokiem w historii badań prowadzonych przez CBOS (dla Polski od roku 1984, a dla świata od roku 1986).
Opublikowane na jesieni br. podsumowanie badań „Edukacja zdalna: co stało się z uczniami, ich rodzicami i nauczycielami?” (zob. Edukacja zdalna 2020) przynosi przekrojowe ujęcie edukacyjnej rzeczywistości czasu pandemii, w której badacze starali się odpowiedzieć na kilka istotnych pytań: Co myślą uczniowie, rodzice oraz nauczyciele o zdalnej edukacji? Jak zmieniło się, w porównaniu do okresu wcześniejszego, korzystanie z technologii informacyjno-komunikacyjnych oraz różnych zasobów online w czasie zamknięcia szkół? Jak nauczyciele, rodzice oraz uczniowie poradzili sobie z obowiązkiem realizacji zajęć w formie zdalnej? Jak wyglądało zaangażowanie nauczycieli, uczniów oraz rodziców w realizację tych zajęć? Kilka wyników warto przypomnieć:
- Ocena edukacji zdalnej oraz barier i korzyści z nią związanych – zdecydowała się różniła wśród badanych grup - nauczycieli, uczniów oraz ich rodziców. Najbardziej zadowoloną grupę, podkreślającą jednocześnie włożony trud i wysiłek, stanowili nauczyciele, a zdecydowanie mniej zadowoloną – uczniowie oraz ich rodzice. Różnice te uwidaczniały się wyraźnie podczas oceny prowadzonych w formie zdalnej lekcji.
- Uczestnictwo w edukacji zdalnej dla pewnej, całkiem sporej, grupy badanych wiązało się z dodatkowymi kosztami wynikającymi z zakupu nowego sprzętu czy transferu danych internetowych.
- Część uczniów niezbyt dobrze radziła sobie z lekcjami na żywo online odbywającymi się za pomocą wideokomunikatorów; mieli trudności w skoncentrowaniu się na tym, co mówił nauczyciel (27%), trudności z rozumieniem przekazywanej nowej wiedzy czy z wykonywaniem na czas prac zadawanych do zrobienia w trakcie trwania lekcji.
- Nauczyciele najczęściej prowadzili lekcje w sposób transmisyjny i nieinteraktywny. Okres edukacji zdalnej uwidocznił również całkowity brak przygotowania metodycznego do prowadzenia zajęć w takiej formie, w konsekwencji czego 90% nauczycieli musiało inaczej zaplanować czas oraz jego ilość na przygotowanie się do lekcji.
Tak było na wiosnę (badania prowadzono w okresie maj-czerwiec). Czy na jesieni udało się coś poprawić? Trudno stwierdzić, żeby nauka była na zdecydowanie wyższym poziomie. Na pewno technologie cyfrowe w nauczaniu były wykorzystywane w szkołach w znacznie większym stopniu niż na wiosnę. Na wysokości zadania stanęli dostawcy darmowego dla szkół oprogramowania do wideo połączeń - Microsoft (Office 365 i Teams), Google (Meet), Zoom czy Cisco Webex (niektóre narzędzia były kilkukrotnie zmieniane, aby dopasować je do potrzeb użytkowników); mocno rozwinęły się też aplikacje pomocne w zdalnym nauczaniu jak np. Genial.ly, czy Wakelet. Z drugiej strony to, że już na początku lipca premier Morawiecki ogłosił zwycięstwo w walce z wirusem, a od września uczniowie wrócili do szkół, nieco uśpiło "czujność" nauczycieli. Ani MEN, ani szkoły nie rozpoczęły zajęć we wrześniu z gotowym planem B, i z pełnym przygotowaniem metodycznym do prowadzenia e-lekcji, które wcześniej czy później, ale musiały wrócić do szkół po kolejnej fali wirusa COVID-19.
Można pokusić się jednak o stwierdzenie, że był to jednak rok przyspieszonego, praktycznego kursu edukacji cyfrowej. W wojsku nazywają to "rozpoznanie bojem". Narzędzia TIK, traktowane przez wielu nauczycieli jako pewien (raczej mało znaczący) dodatek do edukacji w tradycyjnej formule, nagle stały się podstawowymi narzędziami, które umożliwiały realizację nauczania zdalnego, a ponadto pozwalały na pewną aktywizację uczniów (niestety nie wszystkich, bo wiemy, że wielu uczniów "aktywność" rozumiało w inny niż nauczyciele sposób). Prawdopodobnie większość nauczycieli zdała sobie sprawę z tego, że od technologii w szkole nie ma odwrotu i lepiej zaprzyjaźnić się z TIK korzystając z nich częściej lub będąc do tego korzystania zmuszonych sytuacją. Jednocześnie uwidoczniła się w szkołach kompetencyjna luka cyfrowa - nie wystarczyła podstawowa znajomość prostych technologii komunikacyjnych, aby poradzić sobie z samodzielnym uczeniem się (uczniowie nie mają wystarczającej wiedzy o tym, jak się efektywnie uczyć). Z kolei nauczycielom brakuje często kompetencji używania bardziej zaawansowanych metod nauczania, np. metody odwróconej klasy.
Po raz kolejny dały znać o sobie problemy infrastrukturalne. Można było przygotować świetne e-lekcje, ale wielu uczniów (i nauczycieli) miało ogromne problemy z dostępnością do szerokopasmowego internetu - dlatego część nauczycieli pracowała zdalnie ze szkół. Paradoksalnie dotyczyło to nie tylko terenów wiejskich, ale też dużych miast. Problem z siecią występował szczególnie w rodzinach wielodzietnych, gdzie jedno łącze musiało wystarczyć dla np. trojga uczniów i dwójki rodziców pracujących zdalnie! Tego nie mogły udźwignąć ani dodatkowo wykupione transfery, ani budżety domowe nadwyrężone już zakupami sprzętu dla pociech. Do szumnie zapowiadanej Polski Cyfrowej mamy jednak jeszcze długą drogę, bo koniec końców to w domach obu stron e-edukacji (nadawców i odbiorców) musi być stabilny internet, aby uczniowie mogli się uczyć a nauczyciele prowadzić proces nauczania.
Na jesieni niektórzy nauczyciele odkryli, że w zdalnej edukacji istotne jest nie tylko przelewanie wiedzy w głowy uczniów (wątpliwe czy wystarczająco skuteczne w trybie nigdy nie ćwiczonej edukacji zdalnej), ale także relacje z uczniami. W klasie łatwiej o nawiązanie dobrego kontaktu z uczniem - w sieci okazało się, że nie do końca jest to możliwe i trzeba jednak sporo się natrudzić, a nawet zarzucić na chwilę “realizację podstawy programowej”, aby po prostu z uczniami porozmawiać. Mamy wiele sygnałów, że problemów psychologiczno-pedagogicznych wśród uczniów już jest o wiele więcej, a kaliber tych problemów jest dużo większy.
Był to rok, w którym uwidoczniło się nieprzygotowanie MEN do zarządzania sytuacjami kryzysowymi w oświacie. Czas między pierwszą a drugą falą zakażeń został bezpowrotnie zmarnowany. Ani minister Piontkowski, ani jego następca Czarnek, nie zrozumieli, że tak naprawdę zupełnie zmieniły się warunki nauczania i nie da się utrzymać systemu kształcenia opartego na sztywnej realizacji podstawy programowej. Do dziś w rzeczywistości nie pojawiła się w MEN żadna refleksja nad tym, co się stało i jaką lekcję powinniśmy w 2020 roku odrobić w narodowej edukacji. Nie powstał "plan B" lub choćby modyfikacja "planu A" - karmieni jesteśmy natomiast sprawozdawczym bełkotem o realizacji podstawy, braku opóźnień i ogólnym doskonałym stanie nauczania (dziwi więc niezmiernie obniżenie wymagań egzaminacyjnych: dlaczego, jeśli jest tak dobrze?). Można stwierdzić bez ryzyka pomyłki, iż instytucja Ministerstwa Edukacji plus sieć kuratoriów oświaty w obecnym modelu funkcjonowania są jedynie zbędnym, za to dużym kosztem w budżecie państwa i w zasadzie wystarczyłby zamiast tego dużo mniej skomplikowany urząd centralny zajmujący się wąskim zakresem spraw dotyczących szkół. Może na fali oszczędności popandemicznych warto dokonać pewnych rzeczywistych cięć w strukturze administracji państwowej (bo samo połączenie ministerstw poza nazwą praktycznie niczego nie zmieniło)?
Jeśli tylko przyjmiemy, że z każdego zdarzenia powinniśmy wyciągnąć jakąś naukę, to ten rok dla edukacji nie był zły. Z każdego kryzysu powinna płynąć jakaś refleksja. Czy płynie? Powinniśmy uczyć się na popełnionych błędach i otwarcie o nich rozmawiać, aby podejmować działania na poziomie szkoły lub wręcz całego systemu oświaty i... poprawiać edukację. Chcą tego rodzice, uczniowie i nauczyciele. Jeśli tego nie zrobimy - pozostaniemy w miejscu sprzed pandemii. Być może niektórzy chcą powrotu do przeszłości, ale jednak świat (i edukacja) zmierzają w innym kierunku.
Notka o autorach: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl (2008) i organizatorem cyklu INSPIR@CJE. Zajmuje się zawodowo polską edukacją od ponad 15. lat i jest głęboko zaangażowany w debatę na temat modernizacji i reformy szkolnictwa (zob. np. Dobre zmiany w edukacji, Jak będzie zmieniać się edukacja?). Realizuje projekty edukacyjne i szkoleniowe o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Blisko współpracuje z nauczycielami i szkołami. Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP.
Jacek Ścibor jest nauczycielem informatyki w Szkole Podstawowej w Chrząstawie Wielkiej k. Wrocławia. Jest popularyzatorem zastosowania nowoczesnych technologii w nauczaniu, założycielem i administratorem społeczności sieciowej Superbelfrzy RP, wyróżniony tytułem „Przyjaciel Szkoły 2018” przez Kapitułę konkursu Nauczyciel Roku przez redakcję Głosu Nauczycielskiego, wyróżniony umieszczeniem na „Liście 100” Szerokiego Porozumienia na Rzecz Umiejętności Cyfrowych w 2017r., red naczelny „IT w edukacji” (2013-2016), autor artykułów na łamach blogów, czasopism i portali edukacyjnych (edunews.pl, superbelfrzy.edu.pl, Meritum, IT w edukacji), prelegent i współorganizator merytoryczny konferencji edukacyjnych, m.in. EduMoc Online, Inspir@cje, Inspir@cje Wczesnoszkolne. Wieloletni pracownik Zakładu Dydaktyki Ogólnej Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku.