Lex Czarnek i co dalej?

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Ustawa zwana Lex Czarnek, oddająca całą władzę w systemie oświaty w ręce ministra i podporządkowanych mu kuratorów, została już przegłosowana w Sejmie. Nie będę powtarzał w tym miejscu argumentów, dlaczego uważam ją za szkodliwą. Pisałem o tym choćby tutaj; podobną opinię wyraża też wielu innych ludzi zajmujących się edukacją. Dodam tylko, że z mojej perspektywy – dyrektora szkoły, którego wyobraźnię wspomaga doświadczenie ponad 30. lat pełnienia tej funkcji – doskonale widać jej niszczący potencjał. Dlatego właśnie 4 stycznia, kiedy ważyły się losy projektu, zabrałem głos podczas protestu przed budynkiem parlamentu.

Uczciwie mówiąc, że nie liczyłem na pozytywny skutek. Polityczny elementarz podpowiadał, że rządzący nie pozwolą sobie na porażkę, a sejmowa arytmetyka niezmiennie stoi po ich stronie. Chciałem jednak skorzystać z okazji i publicznie zaapelować do opozycji, by wypracowała i ogłosiła wspólny plan dla edukacji.

Na razie to tylko moje marzenie. Zdaniem części znajomych utopijne, bowiem jego ewentualna realizacja zależy od bardzo wielu ludzi, także mających sprzeczne interesy polityczne. Są też tacy, którzy uważają, że niepotrzebne, bo programy partii politycznych powinny się różnić, a poza tym mało kogo interesują. Uważam inaczej. Zachęca mnie przy tym niemal całkowita jedność opozycji w sejmowym głosowaniu. Nawet posłowie Porozumienia, którzy głosowali „za”, tłumaczyli się później pomyłką. Po dobrej stronie Mocy stanął też jeden z posłów Kukiza. Potencjał zatem jest, trzeba „tylko” przeorganizować myślenie.

W krótkiej perspektywie można liczyć, że ustawę odrzuci Senat i uda się wygrać powtórne głosowanie w Sejmie, albo że zawetuje ją Prezydent. Nawet jednak, gdyby ten wątpliwy scenariusz się spełnił, nie zmieni to ogólnej sytuacji. Choć kolejni ministrowie edukacji z PiS są pełni zachwytu dla efektów swoich działań, w istocie tylko dramatycznie pogłębili rysujący się już wcześniej kryzys. Gdy tylko wiatry historii powieją inaczej, potrzebne będą dobre pomysły i ogrom pracy, by ogarnąć sytuację. A przygotować się warto zawczasu. Nawet korzystne podmuchy nie pomogą, jeśli pacjent wyzionie ducha, zanim ewentualna nowa większość parlamentarna ustali po wyborach, jak go leczyć.

Najwyraźniej mało cenimy w naszym kraju kształcenie młodego pokolenia, podczas gdy należałoby bezustannie, parafrazując klasyka, krzyczeć „Edukacja, głupcze!”. Wznoszę więc ten okrzyk, a poniżej prezentuję swoje marzenie.

***

Proponuję przyjąć trzy założenia.

Mamy do czynienia z kryzysem wszystkich sfer systemu edukacji – od kondycji psychicznej i fizycznej młodego pokolenia, poprzez kwestię celów i odnoszących się do nich metod działania, oraz pojmowania roli państwa i organów prowadzących placówki, po problemy organizacyjne, związane z frustracją nauczycieli i rosnącymi brakami potrzebnych specjalistów. Zapaść jest tak rozległa, że wymaga równoczesnego podjęcia wielu środków zaradczych. Nie da się tego zrobić bez przemyślanego i możliwie zgodnego działania różnych sił politycznych.

Edukacja młodego pokolenia jest niezwykle ważnym zadaniem społeczeństwa, wręcz decydującym o jego przyszłości. Jest przy tym procesem rozciągniętym w czasie, wymagającym szczególnej rozwagi i spokoju. Doświadczenia Finlandii, Walii czy Portugalii wskazują, że dobrze służy jej wyłączenie z bieżącego, normalnego w demokracji sporu politycznego i uniezależnienie od zmiany ugrupowań rządzących. Jest to bardzo trudne, bowiem fundamentalne decyzje należą do polityków, którzy muszą świadomie ograniczyć swoje ambicje doraźnego sterowania tą dziedziną życia. Doświadczenia wspomnianych krajów świadczą jednak, że jest to możliwe.

Nawet wśród zwolenników opozycji dość powszechny jest pogląd, że nie ma ona przekonującej oferty (nie tylko zresztą w sferze edukacji), a poszczególne partie nie wykazują gotowości współdziałania. Uważa tak również wiele osób niezdecydowanych oraz zniechęconych do polityki. Ich zdaniem rząd może i jest fatalny, ale alternatywa żadna. Co prawda, podział sympatii politycznych w społeczeństwie opiera się obecnie przede wszystkim na emocjach, ale brak oferty programowej u aspirujących do objęcia rządów jest zauważalny.

***

Śledzę politykę edukacyjną obecnych władz, a często odczuwam jej skutki w pracy. Najwięcej uwagi przyciągają kolejne działania ministra Czarnka. Wywołują one regularnie zainteresowanie mediów i pewien rezonans społeczny. Nierzadko towarzyszą im protesty, przy czym znacznie aktywniejsze na tym polu są organizacje pozarządowe niż partie opozycyjne. Środowisko nauczycielskie, złamane po strajku 2019 roku, pozostaje bierne.

Wobec dominacji politycznej obozu rządzącego to wyłącznie minister decyduje o obszarach, w których zachodzą zmiany. Ostentacyjnie przy tym ignoruje oponentów, nawet jeśli z przepisów prawa wynika konieczność brania pod uwagę opinii tzw. partnerów społecznych. Na przykład, forsuje zmiany w pragmatyce zawodowej nauczycieli, nie licząc się ze sprzeciwem związków zawodowych, w tym sprzyjającej rządowi „Solidarności”. Oponentom pozostają – bezskuteczne z reguły – protesty.

Alternatywne życie kwitnie natomiast w internecie. Za sprawą całkiem licznej grupy nauczycieli i innych aktywistów pulsują tu coraz to nowe pomysły, ukierunkowane na ogół dokładnie przeciwnie niż zmiany wprowadzane przez władze. Tutaj również wylewa się społeczne niezadowolenie z funkcjonowania placówek oświatowych, związane nie tylko z obecną sytuacją, ale także – coraz częściej – przekonaniem, że dotychczasowa formuła powszechnej edukacji wyczerpała się, a instytucja szkoły powinna zostać wymyślona na nowo. Cały ten ruch intelektualny z przyczyn oczywistych nie ma obecnie przełożenia na rzeczywistość systemową; czasem tylko wyraża się w inicjatywach lokalnych. Buduje jednak kapitał do myślenia o przyszłości.

Jeśli chodzi o działalność ugrupowań opozycyjnych, to poza doraźną reakcją na niektóre działania ministerstwa, w odniesieniu do edukacji wykazują one znikomą aktywność. Zdaje się to potwierdzać pogląd, że z politycznego punktu widzenia nie jest to dziedzina ważna. Na tle ogólnego marazmu wyróżnia się nieco „Polska 2050”, która od ponad pół roku zapowiada swój specjalny program. Ma on wpisać się w projekt tego ugrupowania Plan dla Polski #wiemyjak, obok pięciu już ogłoszonych planów dla innych dziedzin życia społecznego. Ujawnione dotąd przez Instytut „Strategie 2050”, niejako w zapowiedzi, „6 głównych propozycji dla edukacji” ma charakter bardzo szkicowy. Tym niemniej stanowi obecnie jedyną dostępną w środowisku opozycyjnym deklarację programową w tej dziedzinie.

***

Nie mam dostępu do liderów opozycji ani do wyników badań elektoratu, które – jak sądzę – wpływają na ich decyzje. Mogę jedynie opierać się na obserwacjach oraz na komentarzach do moich wypowiedzi. Jest ich sporo, a obraz, który tworzą – dosyć klarowny. Pokazują, dlaczego myśl o wspólnym planie dla edukacji może wydawać się tylko marzeniem. Do każdego twierdzenia sceptyków mogę jednak przedstawić argumenty przeciwne.

Partie opozycyjne rywalizują ze sobą. W tej rywalizacji liczy się konsolidacja szeregów. Flirt liderów z konkurencją może okazać się trudny do przyjęcia dla sympatyków.

To zapewne pokazują sondaże i trudno się dziwić. Jeśli ktoś wierzy, że Szymon Hołownia oferuje w polityce nową jakość, ma prawo nie chcieć sojuszu ze „starą” jakością, jaką reprezentuje Platforma. Wzajemne ansy są zresztą powszechne we wszystkich konfiguracjach i konserwują zaklęty krąg braku porozumienia. Jednak dogadanie się opozycji w tej jednej, jedynej dziedzinie, edukacji, mogłoby stworzyć dobry precedens. Szczególnie gdy wszyscy zastanawiają się, jak przyciągnąć elektorat niezdecydowany. Obwieszczony bez zbędnej tromtadracji wspólny plan, solidarnie przyjęty z perspektywą po wygranych wyborach, miałby szansę zachęcić do poparcia więcej niewierzących w opozycję niż zrazić jej najbardziej bezkompromisowych zwolenników. A przy okazji tchnąć trochę nowego ducha w zniechęconych dzisiaj nauczycieli. W każdym razie, może warto spróbować?!

Programy partii opozycyjnych powinny się różnić. W końcu chodzi o to, żeby był wybór.

Nawet taki idealista jak ja nie wierzy, że ktoś czyta opasłe programy polityczne. Na pewno nie wierzą w to sami politycy. Wybór sympatii politycznych bazuje na dużo mniej konkretnych przesłankach, włącznie z osobistymi cechami liderów. Jednak zaprezentowanie przez opozycję rozważnego, alternatywnego wobec PiS programu dla edukacji odróżniłoby ją niejako całościowo od obecnej władzy, której działań w tej dziedzinie boleśnie doświadczamy na co dzień. Może to nie okaże się ważne, ale co szkodzi spróbować?!

Zbyt daleko jeszcze do wyborów, by ujawniać programy. Ujawniony program to prezent dla konkurencji, może też stać się łatwym celem dla rządowej propagandy.

Jeśli opozycja się dogada, problem prezentu przestanie istnieć. A co do rządowej propagandy, to będzie ona korzystać ze wszystkich możliwości. Jedna więcej niewiele zmieni. Jeśli program będzie wyważony, co powinno być możliwe przy wzięciu pod uwagę wrażliwości sympatyków różnych partii, to prędzej zostanie przemilczany przez prorządowe media niż nagłośniony. Chyba warto spróbować!

Elektorat nie potrzebuje programów, bo kieruje się głównie za emocjami.

– Dogadali się! Mimo dzielących ich różnic! Z pożytkiem dla dzieciaków! – taki komunikat sam w sobie kryje budujące emocje, a w każdym razie nie nakręca emocji destruktywnych. Dlaczego nie spróbować?!

O edukacji powinni decydować fachowcy. Politycy nie znają się na tym, a jak zaczną dyskutować, to tylko się pokłócą!

To twierdzenie rozważmy nieco szerzej:

Czy to się komuś podoba, czy nie, o edukacji będą decydować politycy. Taki mamy system. Co więcej, w imię zgodnej współpracy powinni mieć głos także reprezentanci ugrupowań mniejszych sondażowo. Mnie osobiście nie jest po drodze z poglądami Konfederacji, ale poseł Artur Dziambor wypowiedział się przy okazji Lex Czarnek bardzo sensownie. Podobnie Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy. Nie chodzi o to, by stworzyć alternatywny dla PiS partyjny areopag, ale by rozważyć różne poglądy i różne możliwości, nie tylko z agendy najsilniejszych.

Oczywiście, że treść porozumienia powinni wypracować fachowcy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby byli desygnowani przez poszczególne ugrupowania. Ważne jedynie, by ich łączny zakres kompetencji obejmował wszystkie niezbędne specjalności. Nie tylko psychologię i pedagogikę, ale również np. samorządność lokalną, ekonomię. Potrzeba w tym gronie zarówno teoretyków, jak praktyków. Całość w formule „okrągłego stołu”. Do władz partii politycznych należałoby tylko ostateczne uzgodnienie i zaaprobowanie porozumienia. Trudne, ale akurat w tej dziedzinie możliwe. No, a potem ogłoszenie go.

Zapewne nie uda się osiągnąć pełnej zgodności. Niektóre tematy okażą się bardzo trudne i wzbudzą wiele emocji, lub będą po prostu zbyt „gorące” politycznie. Ale dobre wzorce z innych krajów są dostępne. Poza tym, paradoksalnie, obecna władza pomaga. Gimnazjów nikt rozsądny ponownie nie utworzy, ale część decyzji Zalewskiej/Czarnka można i trzeba odwrócić, nadrobić też ich zaniechania. Nie wnikając tutaj w szczegóły mogę zasugerować, że skoro PiS postanowił ujednolicić polską edukację wg własnego wzorca ideologicznego, to kluczem do jej lepszej przyszłości może być słowo „różnorodność”.

Bardzo istotna w proponowanym przedsięwzięciu byłaby osoba koordynatora, swoistego „spinacza”. Na pewno nie powinien to być polityk. Raczej fachowiec związany z edukacją, znany w środowisku, obdarzony darem łączenia ludzi, umiejący dyskutować i posiadający niekwestionowany autorytet zawodowy. Znam osobę doskonale spełniającą te warunki. Gdyby była potrzeba, służę nazwiskiem.

Dla siebie rezerwuję rolę emerytowanego dawcy dobrego pomysłu. Oby tylko moje marzenie się spełniło…!

----------

Co dalej?

Na podstawie tez powyższego artykułu przygotowałem "Petycję do opozycji". Znacznie krótszą i pozbawioną cech publicystyki. Kolejnym krokiem będzie zgromadzenie sygnatariuszy, gotowych podpisać ją imieniem i nazwiskiem, które następnie znajdzie się na upowszechnianej wersji.

Petycja zaczyna się tak:

My, sygnatariusze niniejszej petycji, jesteśmy głęboko zaniepokojeni obecnym stanem polskiej oświaty. Mamy do czynienia z głębokim kryzysem we wszystkich jej sferach. Groźba całkowitej zapaści wymaga podjęcia wielu działań naprawczych. Nie da się tego uczynić skutecznie bez współdziałania wielu sił politycznych!

Edukacja młodego pokolenia jest niezwykle ważnym zadaniem, wręcz decydującym o przyszłości społeczeństwa. Jest przy tym procesem długofalowym, wymagającym szczególnej rozwagi i spokoju. Z tego powodu powinna być wyłączona z bieżącego, normalnego w demokracji sporu politycznego, i niezależna od zmiany ugrupowań rządzących! (...)

Osoby zainteresowane zapoznaniem się z całością i ewentualnym złożeniem podpisu proszę o kontakt e-mailowy na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Zwrotnie wyślę pełny tekst do akceptacji i potwierdzenia woli podpisania.

Zgłoszenia chętnych sygnatariuszy przyjmuję do niedzieli, 23 stycznia.

Po tym terminie petycja zostanie przekazana wszystkim partiom opozycyjnym, posłom i senatorom z tych ugrupowań, a także upowszechniona w mediach społecznościowych. A potem...

Potem, to już zależy od polityków opozycji.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie