Codzienna praktyka wielu z nas polega na budowaniu jednej rzeczy na szczycie już istniejących i akceptowanych przez nas struktur. W efekcie łatwo poddajemy się stereotypom i unikamy angażowania się w proces zmian. Działamy w obszarze powtarzających się rozważań typu: złe–dobre, brzydkie–piękne, moje–twoje… Wpadamy coraz głębiej w schematy i coraz bardziej poddajemy się kolejnym ograniczeniom.
To, co planujemy zrobić i jakie podejmujemy decyzje przechodzi każdorazowo przez gęste sito naszych przekonań, nawyków i przyzwyczajeń. W efekcie tracimy obiektywizm i zachowujemy się nie tak jakby należało, ale tak jak naszym zdaniem oczekują od nas inni. Przykładem jest tzw. „współpraca szkoły z rodzicami”. Dziś to po prostu oksymoron- podobnie jak „gorący lód” czy „zimne ognie”. Dlaczego tak się dzieje? Z jednej strony obarczamy się odpowiedzialnością za skuteczność podejmowanych przez nas działań, z drugiej zaś delegujemy na innych obowiązki, których sami nie chcemy czy też nie możemy dopełnić. „Dziecko większość czasu spędza w domu, w związku z tym, co my możemy…” mówią nauczyciele. „Szkoła ta miejsce, w którym profesjonaliści powinni w sposób fachowy zadbać o prawidłowy rozwój naszych dzieci” - mówią z kolei rodzice. Jak długo musimy powtarzać, że to oni są winni, nim zrozumiemy, że odpowiedzialność leży po obu stronach? Może, zamiast się wzajemnie oskarżać, powinniśmy więcej uwagi poświecić sobie samym i sobie nawzajem?
Rodzice i nauczyciele, szkoła i dom są podmiotami zdecydowanie od siebie zależnymi. W jednym i drugim miejscu może zachodzić rozwój albo ograniczanie rozwoju naszych podopiecznych. Partnerstwo zaczyna się od dialogu, ten zaś zakłada słuchania siebie nawzajem. Dobrze więc zbadać jakie są oczekiwania drugiej strony i podjąć próbę znalezienia elementów wspólnych. Jednym z nich powinien być porównywalny, a najlepiej w jakimś zakresie wspólny, model komunikowania się z podopiecznymi. Model zakładający akceptację obu dorosłych stron oraz świadomość i szacunek dla reprezentowanych przez nich poglądów - możliwie uwspólniony system wartości oraz zasad wspólnego działania. Oznacza to, że zanim zaczniemy się dogadywać na linii szkoła-dom, warto zainicjować próbę porozumienia się wewnątrz własnych środowisk czy społeczności. Przemyśleć, co nami kieruje i co robimy jako rodzice, nauczyciele, generalnie dorośli. Jakimi celami kierujemy się, by wzmacniać nasz wpływ na rozwój, postawy sposób patrzenia na świat naszych wychowanków. Jakie zmienne determinują nasze postawy, oczekiwania, zachowania. Jest sporo do zrobienia.
Szkoła powinna być dla ucznia. Niejednego może zdziwić aspekt warunkowy „powinna być”!? Przecież szkoła jest dla uczniów! Otóż nie zawsze, a w zasadzie śmiało można napisać bardzo rzadko. W bardzo ciekawy sposób wiedza na ten temat została zgromadzona i opracowana przez samych uczniów w Raporcie o stanie zdrowia psychicznego uczennic i uczniów opracowanym na rzecz projektu Szkoła 2.0. Wyniki badań pokazały jak bardzo istotne, i jak bardzo potrzebne jest w szkole skupienia na relacjach, wrażliwości na indywidualne potrzeby i możliwości poszczególnych uczniów oraz łączenie tego, czego uczymy z tym, co zdaniem uczących się może być im faktycznie przydatne. Codziennym problemem szkoły, który dostrzeżono dzięki badaniom, jest poczucie zagubienia, brak dobrych relacji, kłopoty komunikacyjne i skupienie na celach zewnętrznych a nie na rzeczywistych oczekiwaniach czy faktycznych potrzebach samych uczniów. Uczeń nie jest w centrum uwagi szkoły! Tu wciąż kluczowe są programy, dyscyplina, kontrola i mówiąc oględnie dostosowywanie uczniów do treści podstaw programowych z całkowitym pominięciem niezbędnych modyfikacji ze względu na zróżnicowane potrzeby i realne możliwości rozwoju poszczególnych uczniów. O tym, że młodzież potrzebuje wsparcia mówią również badania fundacji UNAWEZA. W obu przypadkach zarzucić można brak profesjonalizmu i naukowej staranności. Trudno jednak odmówić im zaangażowania oraz zwrócenia uwagi na fakty, które dziś można dostrzec w zasadzie gołym okiem.
Margaret Rasfeld, twórczyni Evangelische Schule Berlin-Zentrum, która dała początek ruchu Budzących się szkół napisała, że szkoła przyszłości będzie szkołą, w której liczy się przede wszystkim człowiek, w której nauczanie włączające jest czymś oczywistym, w której ludzie będą upatrywać swojego upodobania i odpowiedzialności we wspólnym kształtowaniu szkoły w ten sposób, by dobrze się w niej czuć i widzieć w niej sens. Z niewolników systemu staną się osobami, które ów system tworzą. Wiele należałoby zmienić. Przede wszystkim nadmierne zagęszczenie, hałas, nie najlepsze warunki lokalowe dotyczące zarówno toalet, jak i klas czy korytarzy. Ważny jest też klimat ogólny, brak warunków do budowania przyjaznych relacji, a w zamian liczne przypadki wykluczania czy, wcale nie tak rzadko - przemocy. Problemem jest też skupienie szkoły i nauczycieli na efektach odbieranych przez uczniów jako pozarozwojowe – zapamiętywaniu zbędnych szczegółów, uczeniu się treści i trenowanie umiejętności nie służących do niczego poza szkołą, nieustannego sprawdzania i oceniania. Powszechne lekceważenie indywidualnych potrzeb poszczególnych uczniów i równanie wszystkich do jednej miary. Pomijanie tego, co w uczeniu się mogłoby być fajne, na przykład wspólne poszukiwanie, błądzenie i popełnianie błędów, odkrywanie rzeczy nowych, świętowanie radości z osiąganych efektów. Bez względu na to, czy myślimy o uczniach czy o dorosłych, warto trzymać się zasady, która mówi, że jeśli chcesz, żeby twoi ludzie wykonali dobrą robotę, trzeba im dać dobrą robotę do wykonania. Każdy z nas lubi mieć poczucie sprawstwa. By go doświadczyć musimy wiedzieć za co odpowiadamy, co jest dla nas ważne, jak to się wpisuje w całość przypisanych nam zadań, celów i rozwiązań, za które jesteśmy odpowiedzialni. Dobrze, kiedy można doświadczyć tego w szkole.
Notka o autorze: Jarosław Kordziński – obserwator rzeczywistości edukacyjnej w Polsce i na świecie. Autor, między innymi wydanej w 2022 roku przez Wydawnictwo Wolters Kluwer książki „Edukacja wyzwolenia szkól i nauczycieli”.