Wciąż jeszcze wielu nauczycieli śledzi z nadzieją poczynania ministry Barbary Nowackiej oraz spija zapewnienia i zapowiedzi z ust jej wice-, Katarzyny Lubnauer. Co i raz władze MEN spotykają się z różnymi przedstawicielami środowiska, którzy prezentują swoje oczekiwania i zgłaszają propozycje, niezawodnie słysząc o pełnym zrozumieniu i poparciu. Najbardziej spektakularnym plonem tych wydarzeń są komunikaty ministerstwa oraz wpisy jego gości w mediach społecznościowych, obowiązkowo ilustrowane grupową fotografią radosnych uczestników.
Są też inicjatywy oddolne. Powstają kolejne petycje kierowane do MEN. Koalicja organizacji społecznych „SOS dla Edukacji” zorganizowała szczyt edukacyjny poświęcony tworzeniu nowej podstawy programowej, na której ma się opierać reforma zapowiadana na 2026 rok. W środowisku cały czas tli się nadzieja na zwiększenie poszanowania pracy nauczycieli oraz docenienie ich, materialne i moralne. Daje się też odczuć oczekiwanie jakiegoś cudownego posunięcia władz, które poprawiłoby fatalne dzisiaj relacje społeczne w placówkach oświatowych. Wszystko to stanowi materię polityki, jaką w powszechnej opinii prowadzi ministra ze swoimi współpracownikami. Czy jednak rzeczywiście za wszystkie sznurki pociąga się w gmachu MEN?! Otóż chyba jednak nie.
Realnymi kreatorami polityki edukacyjnej są w ostatnim czasie Maciej, Aleks, Paweł i Donald. Ten ostatni to premier, a miejscem, w którym wykuwa przyszłość polskiej edukacji, są jego wiece wyborcze. Pozostali, to małoletni uczestnicy takich spotkań. Zgłaszają problem, a premier obiecuje nadać mu bieg. I nadaje. Inicjatywie Macieja polscy uczniowie zawdzięczają wyzwolenie z opresji prac domowych. Częściowe tylko, ale jednak. Dzięki Aleksowi cała Polska dowiedziała się, że źli dyrektorzy szkół zamiatają niezwykle ważne problemy pod dywan, a powołane do kontroli instytucje również pozostają bierne. Donald obiecał, że sprawą zainteresuje Prokuratora Generalnego, Rzecznika Praw Dziecka i ministrę Nowacką, bo krzywda musi być naprawiona. Niestety, dla dobra dziecka nie dowiedzieliśmy się, i pewnie nigdy nie dowiemy, czy rzeczywiście kilka instytucji zlekceważyło wydarzenie, czy może jednak nie. W opinii publicznej pozostanie jedynie świadomość, że w szkołach powszechnie tuszuje się niewygodne problemy. Wreszcie Paweł, licealista z klasy pierwszej, zdołał dotrzeć do Donalda z przesłaniem, że najlepiej zapytać samych uczniów o to, co chcieliby zmienić w szkołach. Inicjatywa została podchwycona, a jej autor doraźnie mianowany „autorem pilotażu”, który w najbliższych dniach ma uruchomić ministra Nowacka. Czekamy więc na okrągły stół dotyczący edukacji, przy którym ze wszystkich stron zasiądą uczniowie.
Ani trochę nie wierzę w szczerość zainteresowania premiera Tuska sprawami edukacji. Przyznaję jednak, że niezwykle sprawnie korzysta z pojawiających się okazji. W opisanych tutaj sytuacjach wykorzystał, że opinia publiczna bardzo żywo i pozytywnie reaguje na życzliwość i partnerstwo manifestowane przez polityków wobec młodych ludzi. Wykazał się także świadomością, że na krytyce szkoły w ogóle, a nauczycieli w szczególności, można dzisiaj sporo ugrać w słupkach wyborczego poparcia. Nie sądzę, że opisane wydarzenia były ustawkami. To raczej Maciej podsunął pomysł. Jego sukces w kwestii prac domowych zachęcił następnych. Wywodzące się z zamierzchłych czasów monarchii absolutnej przekonanie, że łaskawy władca może wszystko, w dobie panującego populizmu jest wciąż jak najbardziej aktualne.
Uważam, że nie jest w porządku wykorzystywanie młodych ludzi do osiągania politycznych celów. Szczególnie, jeśli dla poklasku opinii publicznej przeciwstawia się ich dorosłym. Skutki tego boleśnie odczuwamy już na co dzień w placówkach oświatowych, gdzie dzieci i młodzież coraz częściej stają się świadkami konfliktów pomiędzy nauczycielami i rodzicami. Zanika solidarność w realizowaniu wspólnej misji wychowawczej, w zamian padają ciężkie słowa i oskarżenia, bez nadziei na porozumienie. Donald Tusk podłączył się do odgórnego ruchu emancypacji młodych ludzi z rzekomo opresyjnego świata organizowanego im przez dorosłych. Uczynił to z zamysłem politycznym. Z kolei „Agora”, wydając i promując książkę „Prawo Marcina”, wykorzystała tę tendencję w zamyśle biznesowym, lekceważąc złe skutki uboczne. Chciałem o tym porozmawiać publicznie z autorem, toczyły się nawet rozmowy w kwestii ustalenia terminu, ale po jego kolejnych unikach przekonałem się, że mu na tym nie zależy. Szkoda tylko, że wydawcy, chlubiącemu się piękną kartą w historii i misją opartą na wierze w wolność, równość i szacunek dla każdej osoby, także nie zależy - tym bardziej, że z szacunkiem wobec nauczycieli z pewnością w tym przedsięwzięciu coś nie wyszło.
Rosnąca bezradność rodziców wobec własnych dzieci, połączona z poczuciem obowiązku chronienia ich za wszelką cenę przed jakimkolwiek dyskomfortem, zderza się dzisiaj boleśnie z realiami szkoły, w której nauczyciele zobowiązani są do tego, by stawiać wymagania i je realizować. W nowych realiach wychodzi im to coraz gorzej, a instytucjonalnych źródeł zła wskazuje się bardzo wiele. Prace domowe, oceny, nadmierne przeciążenie nauką, brak należytego wsparcia ze strony nauczycieli, przestarzałe programy nauczania, zaniedbywanie indywidualnych zaleceń, których jest wciąż więcej i więcej. Na tym tle nietrudno o konflikty. Skłóceni dorośli pozostawiają w rezultacie młodych ludzi bez swojego moderującego wpływu. Nauczyciele obrywają bardziej, ale rodzice powinni mieć świadomość, że zanik autorytetu, na który pracują, obróci się także przeciwko nim.
Ilekroć zwracam uwagę na niepokojące zjawiska dotyczące wychowania młodego pokolenia, zawsze pojawia się komentarz, że od wieków starzy lamentowali nad zachowaniem młodych. W domyśle – jestem dziadersem, który powinien zrozumieć prawa rozwoju społecznego. Tyle tylko, że ja nie narzekam na zachowanie młodych, ale starych! To my, dorośli, zachłyśnięci nowoczesnością (w tym jakże dogodnymi, acz złudnymi w skutkach środkami kontroli), zalęknieni, zajęci sobą i w ogóle pragnący żyć jak najwygodniej, pozbawiamy dzieci swojego mądrego wpływu. To przez taką postawę Donald Tusk może wciągać młodzież w swoje polityczne działania, a „Agora” zarabiać pieniądze.
To prawda, starzy zawsze narzekali na młodych, a świat jakoś toczył się dalej. Nigdy jednak skala dostępnej dla młodych zmiany nie była tak ogromna. A tych wszystkich możliwości dostarczamy im my – dorośli, bez żadnej refleksji, czy są gotowi mentalnie na ich przyjęcie. Czasem myślę, że nawet my nie jesteśmy gotowi, a co dopiero młode pokolenie.
Po raz kolejny dzielę się w artykule refleksjami dotyczącymi funkcjonowania świata, w którym jestem zanurzony. Próbuję w ten sposób uporządkować swoje spostrzeżenia i przemyślenia, licząc, że komuś się to przyda. Z powyższego wywodu można jednak wyciągnąć także wniosek praktyczny. Oto Fundacja Wolność od Religii skierowała petycję do MEN. Najkrócej mówiąc chodzi w niej o to, by lekcje religii była organizowane w sposób niezmuszający dzieci, które nie biorą w nich udziału, do bezproduktywnego spędzania czasu w szkole. Niestety, petycje do władz najczęściej trafiają w próżnię. Może jej autorzy powinni rozważyć, by na kolejnym wiecu wyborczym Donalda Tuska jakiś nastoletni Janek, Franciszek albo Ksawery, a może eksperymentalnie Zosia, Marysia albo Łucja, w każdym razie, żeby ktoś małoletni opowiedział premierowi o swoich frustracjach z powodu konieczności czekania godzinę, gdy część klasy jest na religii?! Być może i tym razem uda się tą drogą nadać nowy impuls polityce edukacyjnej. Trzeba się tylko pospieszyć, bo wybory europejskie już niedługo. A jeśli skuteczność tej metody potwierdzi się po raz kolejny, wystarczy przygotować zastępy młodych ludzi, którzy odpowiednio dobranymi pytaniami i prośbami ukierunkują prace nad reformą, korzystając z kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi. Co z wisielczym humorem proponuję, poważnie jednak prosząc, by problemów powszechnej edukacji nie rozwiązywać w trybie wiecowym, oraz - przy całym szacunku dla młodych – zaufać jednak trochę mądrości dorosłych. Jako memento zalecałbym lekturę „Władcy much”; zresztą bliższy polskiemu sercu „Król Maciuś Pierwszy” także niesie odpowiednie przesłanie.
***
Na marginesie tych rozważań chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na popularne ostatnio, podpierane nawet Korczakiem przekonanie, że młodzież jest równie mądra, jak dorośli. To w gruncie rzeczy bardzo pesymistyczny pogląd. Wynika z niego logiczny wniosek, że w miarę dorastania i starzenia się ludzie nie stają się mądrzejsi. Może jednak bezpieczniej byłoby założyć, że wiek i doświadczenie życiowe uzupełniają jednak zasoby intelektu człowieka? I nie wmawiać młodym ludziom, w różnych niecnych intencjach, że sami najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. W istocie tę wiedzę zdobywać powinni na długiej, mozolnej drodze do dojrzałości. W towarzystwie mądrych dorosłych.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.