Tytułowe zdanie padło z ust Rzeczniczki Praw Dziecka, podczas rozmowy, którą odbyliśmy kilka miesięcy temu, m.in. na temat mających powstać we wszystkich placówkach edukacyjnych tzw. Standardów Ochrony Małoletnich. Nie ukrywałem wówczas swojego sceptycyzmu wobec budowania w szkołach takich papierowych zabezpieczeń, traktując je raczej jako wyraz braku zaufania wobec nauczycieli niż panaceum na zło dotykające młodocianych. Monika Horna-Cieślak przekonywała mnie jednak, że dzieci potrzebują każdej dostępnej formy ochrony przed przemocą ze strony dorosłych, wobec których często są, jak to właśnie określiła, „bez szans”.
Jeśli z tamtego spotkania wyszedłem nie do końca przekonany, to z czasem dotarło do mnie w pełni, że problem nie tylko istnieje, ale daleko wykracza poza krzywdę fizyczną, która była praprzyczyną tzw. „ustawy Kamilka”, wprowadzającej m.in. owe Standardy. Za sprawą przemian technologicznych i cywilizacyjnych świat w krótkim czasie zmienił się nie do poznania, a doświadczenia poprzednich pokoleń dramatycznie straciły na wartości, więc dorośli coraz częściej pozostają bezradni i gubią się w swojej roli opiekunów i wychowawców. A że samorzutna adaptacja do społecznych wyzwań epoki internetu idzie nam wszystkim bardzo opornie, tworzenie ram prawnych, zdolnych choć trochę porządkować rzeczywistość, stało się potrzebą chwili.
Dorośli mogą czynić krzywdę dzieciom nie tylko fizyczną przemocą. Fatalne skutki miewają także inne działania, nawet wynikające z dobrych chęci, a już szczególnie ich nadmiaru, jak również zaniechanie właściwej pieczy, często po prostu z braku umiejętności wychowawczych albo wyobraźni. Dezorientację rodziców i nauczycieli potęgują głośne dzisiaj postulaty uwolnienia młodych z opresji systemu edukacji, wzywające do umożliwienia pełnej ekspresji postaw oraz zaspokojenia wszelkich potrzeb i oczekiwań. Często brzmią one nawet bardzo atrakcyjnie, choć jako konserwatywny sceptyk więcej w nich widzę chciejstwa i marketingu niż wartości opartej na rzetelnej wiedzy psychologicznej i pedagogicznej o rozwoju dziecka. Tym niemniej tego typu poglądy mocno odciskają swoją pieczęć na obecnych postawach osób dorosłych.
Zarzut opresyjności najczęściej pada pod adresem nauczycieli, zarówno za wszelkie prawdziwe i domniemane błędy systemu edukacji, jak indywidualne postawy, nie dość uważne wobec młodych ludzi. Z nauczycielskiej perspektywy można z kolei stworzyć cały katalog grzechów rodzicielskich. Jedno wraz z drugim stanowi materiał na obszerny artykuł, ja jednak zajmę się w tym miejscu innym aspektem tego zjawiska. Skorzystam, że w życiu publicznym miało właśnie miejsce mocno nagłośnione wydarzenie, które doskonale ilustruje, jak bardzo „dzieci są bez szans” wobec dorosłych mających ogromny wpływ na społeczną rzeczywistość, w szczególności polityków i dziennikarzy.
***
Ponieważ nie wszyscy Czytelnicy śledzą bieżące wydarzenia polityczne, opiszę najpierw, co się wydarzyło. Oto wśród dziennikarzy (reporterów) oficjalnie akredytowanych w naszym parlamencie znajduje się jedenastoletnia dziewczynka, Sara, bohaterka tiktokowego profilu „PerspektywaSary”. Korzystając z akredytacji przeprowadza rozmowy z tak prominentnymi politykami, jak Szymon Hołownia, Krzysztof Bosak, Mariusz Błaszczak, a nawet Jarosław Kaczyński. Nagrane materiały, publikowane na popularnym, choć kontrowersyjnym(!), portalu społecznościowym, spotykają się ze sporym zainteresowaniem. Pewien mój znajomy, skądinąd człowiek bardzo świadomy pedagogicznie, o działalności młodej dziennikarki napisał do mnie: „ta dziewczynka robi coś fajnego”. Niestety, 12 lipca fajnie nie było.
Jak raz trwała poselska debata na temat depenalizacji aborcji. W sejmowych kuluarach grupa reporterów szła wraz z Jarosławem Kaczyńskim, który wyjaśniał swoje stanowisko w tej kwestii. W pewnym momencie dołączyła tiktokerka Sara, anonsując się grzecznym „dzień dobry”. Prezes PiS zorientował się, że ma nową słuchaczkę, zwolnił i powiedział do niej: „Wiesz, może to nie są sprawy dla dzieci, tak że, kochana, odejdź!”. Dziewczynka rezolutnie skontrowała „Mam wolność słowa”, na co Jarosław Kaczyński, ruszając w dalszą drogę odparł, że „wolność słowa nie jest dla dzieci”. Sara próbowała jeszcze zadać pytanie o autorytety, ale została przez polityka zignorowana.
Tyle mojego opisu zdarzenia; jeśli ktoś chce całą sytuację obejrzeć na własne oczy, niech kliknie tutaj. W premii, może na końcu nagrania podziwiać specyficzną klasę dziennikarzy "Szkła kontaktowego".
Jarosław Kaczyński za swoje zachowanie wobec młodej dziennikarki został odsądzony od czci i wiary przez przeciwników politycznych i niechętne mu media. Tymczasem mnie w tym wydarzeniu znacznie bardziej niż słowa prezesa PiS zbulwersowały inne okoliczności oraz reakcje wielu ludzi, które jasno pokazały, że wobec cynizmu, braku wiedzy i bezmyślności dorosłych dziecko naprawdę nie ma szans. I chociaż nie czuję cienia sympatii do Kaczyńskiego, w tym przypadku znacznie surowiej oceniam jego krytyków.
Aby oczyścić przedpole zajmijmy się najpierw Prezesem. Jego pierwsze zdanie skierowane do Sary moja znajoma dziennikarka określiła mianem „protekcjonalnego”. Może, w końcu protekcjonalność to jedna z dominujących cech tego polityka. Ja jednak odebrałem je raczej jako dopuszczalne w formie zwrócenie przez 75-latka uwagi młodej osobie, że omawiany temat nie jest przeznaczony dla jej uszu. Bo, proszę szanownego Czytelnika, temat depenalizacji aborcji nie nadaje się do komentowania w obecności 11-letniej dziewczynki i już! Podobnie zresztą, jak nie ma nic wspólnego z jej wolnością słowa! Oczywiście, powiedzenie, że „wolność słowa nie jest dla dzieci” było nie na miejscu, Jarosław Kaczyński powinien spokojnie wyjaśnić dziewczynce, że nie odmawia jej wolności słowa, ale nie może (nawet nie ma prawa!) rozmawiać w jej obecności na temat, który wówczas był przedmiotem jego wypowiedzi. Tymczasem został powszechnie skarcony, a jego krytycy nie raczyli zauważyć przy tym meritum sprawy, czyli tematu nieprzeznaczonego dla uszu dziecka.
Co przytomniejsi komentatorzy zwrócili uwagę, że zaangażowanie Sary w produkowanie postów na portalu TikTok, jest naruszeniem prawa. Wszystkie media społecznościowe w swoich regulaminach określają dolną granicę wieku użytkowników na 13 lat. Profil PerspektywaSary jest zatem prowadzony bezprawnie i nie ma znaczenia, że jego formalnym gospodarzem jest rodzic. Trudno, żeby dziecko nie miało kontaktu z zawartością, którą współtworzy. Zresztą, już samo sformułowanie „11-letnia tiktokerka” powinno zaalarmować wszystkich odpowiedzialnych dorosłych: najpierw w Sejmie, potem w gronie komentatorów wydarzenia, biurach Rzeczników, fundacjach dbających o dobrostan młodych, którzy wszyscy mają na co dzień wiele pouczeń i dobrych rad dla nauczycieli. To elementarny standard ochrony małoletniego przed złymi skutkami funkcjonowania w internecie.
Wiek 13 lat nie wziął się w przepisach prawa znikąd, ale wynika z ogólnie dostępnej wiedzy o człowieku, a w szczególności jego rozwoju moralnym. Choć nie ma jednolitego tempa tego rozwoju, bo dzieci są bardzo różne, na podstawie dorobku całych pokoleń psychologów ustalono, że dopiero po 13-tych urodzinach można bezpiecznie przyjąć, że dziecko posiada zdolność do autonomicznego wartościowania rozmaitych wydarzeń. Wcześniej podlega ochronie, która wyraża się, m.in. tym, że nie może odpowiadać prawnie za swoje czyny, bo ma prawo nie ogarniać ich znaczenia. I w tym momencie powstaje pytanie, jak można było wyrazić zgodę na obecność 11-letniej dziewczynki w Sejmie w roli reporterki?!
Nie pytam o formalny aspekt sprawy, bo skoro akredytację wydano, to znaczy, że nie znaleziono podstawy, by jej odmówić. A szkoda, bo jeżeli nie było jej w przepisach, należało powołać się na dobro dziecka. O ile jeszcze mogę zrozumieć, że Sara otrzymała szansę realizowania swojej pasji, to miejsce, w którym jej na to zezwolono, na pewno nie gwarantowało bezpieczeństwa. Możemy godzinami opowiadać, że parlament to świątynia demokracji, ale kierując się elementarnym rozsądkiem musimy zdawać sobie sprawę, że jest przede wszystkim areną brutalnej walki politycznej. Padają tam słowa ciężkie jak maczugi, a podejmowane tematy nie zawsze nadają się do dyskusji z dziećmi. Uczyniono więc z Sary małoletnią korespondentkę wojenną; zresztą z jej wcześniejszych filmów jasno można odczytać, że nie wszystkie tematy poruszane przez nią w rozmowach były adekwatne do jej wieku.
Obecność dzieci doskonale sprzedaje się w obecnym sezonie politycznym. Zauważył to Donald Tusk, kreując politykę edukacyjną w oparciu wystąpienia małoletnich uczestników swoich spotkań wyborczych (pisałem niedawno na ten temat tutaj). Bez skrupułów skorzystali z tego inni politycy w Sejmie, bo przecież wypowiedzi udzielane małej Sarze przez Szymona Hołownię czy Jarosława Kaczyńskiego (przed ostatnim incydentem) nie miały żadnego celu merytorycznego, a jedynie tworzenie własnego wizerunku osób przyjaznych dziecku. Przez pewien czas się udawało, a w końcu doszło do awarii. Prędzej czy później musiało.
Sara została przez dorosłych potraktowana instrumentalnie, jak interaktywna zabawka i nie ma znaczenia, że w poszczególnych sytuacjach były to dla niej przyjemne doświadczenia. Tymczasem nie jest tak, że z dzieckiem może rozmawiać kto chce i o czym chce. Niezależnie od wolności słowa, z której wszyscy korzystamy i nawet jeśli wyraża na to zgodę rodzic.
Ktoś z internetowych komentatorów wydarzenia zapytał sarkastycznie, czy Sejm posiada własne Standardy Ochrony Małoletnich. Pewnie nie, bo nie jest placówką edukacyjną ani opiekuńczą. Przypadek Sary pokazuje jednak, że życie może być bogatsze niż zakładamy i rozum jest zawsze potrzebny. Aby rozmawiać z obcymi dziećmi jako nauczyciel, muszę mieć stosowne wykształcenie. Nierzadko i to jest za mało - do rozmów na wiele wrażliwych tematów desygnujemy w szkole specjalistów przygotowanych w sposób szczególny: pedagogów i psychologów. Ba, gdyby ktokolwiek z personelu podjął z dziesięciolatkami dyskusję o depenalizacji aborcji, raczej prędzej niż później spotkałby się z zarzutem naruszenia dobra dziecka i wnioskiem do komisji dyscyplinarnej dla nauczycieli. Dla dziecka w tym wieku jest to bowiem temat nie do odgarnięcia, niezależnie od tego, jak bardzo korzysta ono z wolności słowa, praw obywatelskich i należnego szacunku otoczenia. Zapytam więc retorycznie, czy ktokolwiek z polityków, np. rozmawiających z Sarą na temat wojny, posiada przygotowanie, by poprowadzić tę rozmowę w sposób adekwatny do jej wieku?!
W wielu materiałach medialnych ujawniono, że dziecko dotknięte jest afazją. Pomijając już, że jest to informacja wrażliwa, to żadne względy terapeutyczne nie usprawiedliwiają umożliwienia z tego powodu dziewczynce prowadzenia działalności w Sejmie. To nie jest instytucja prowadząca rewalidację.
Lista osób, które nie powinny mieć w tej sytuacji czystego sumienia, jest długa. Ojciec, który prowadził swojej córce tiktokowy profil i o ile się zorientowałem, osobiście nagrywał materiały. Kancelaria Sejmu, która udzieliła dziecku akredytacji do pełnienia obowiązków niestosownych do wieku. Politycy, wykorzystujący małoletnią dziennikarkę w celu ocieplenia własnego wizerunku. Wszyscy, którzy mieli świadomość o niezgodnej z prawem działalność Sary na TikToku, a milczeli w tej kwestii. Rzeczniczka Praw Dziecka, która w swoim komentarzu również skupiła się na niefortunnym drugim zdaniu Kaczyńskiego, zamiast stanąć po stronie ważniejszych praw dziecka, które naruszono w Sejmie.
Szczególny żal mam do posła-nauczyciela, Marcina Józefaciuka, który zapowiedział złożenie wniosku do komisji etyki poselskiej przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu za „urąganie godności dziecka”. Milczenie wobec tego, o czym napisałem powyżej, urąga etyce nauczyciela. Niestety, obawiam się, że mój kolega po fachu płynnie zmienił swoją świadomość z nauczycielskiej na polityczną.
Zabrać głos poczuł się w obowiązku Pan Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka z lat poprzedniej dekady. Przyłączył się do chóru krytyków Prezesa PiS, szermując argumentami o prawach obywatelskich dziecka. Chciałbym mu w tym miejscu zwrócić uwagę, że Janusz Korczak, którego spuściznę propaguje, nie wychowywał dzieci poprzez konfrontowanie ich ze światem dorosłych. Dbał, by wychowankowie uczyli się funkcjonować jak dorośli, ale w grupie dziecięcej, pod czujnym nadzorem jego oraz Stefanii Wilczyńskiej.
***
Emocje, które ujawniłem w tym artykule biorą się także z własnego doświadczenia sytuacji, w jakich sam znajduję się coraz częściej w roli dyrektora szkoły. Tacy jak ja stoją w placówkach oświatowych na pierwszej linii frontu, jeśli chodzi o ochronę dzieci przed działaniami dorosłych, zarówno nauczycieli jak rodziców. Sytuacja, jaka miała miejsce w Sejmie to jawne szyderstwo z zasad, na których straży mnie postawiono.
A w imieniu dzieci pozwolę sobie napisać do wszystkich polityków i sekundujących im przedstawicieli mediów, powtarzających, jak bardzo leży im na sercu dobro dzieci. „Boże, chroń od przyjaciół!”. Z ich wrogami, korzystając z mądrego prawa, poradzimy sobie w szkole bez pomocy hipokrytów.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.