Po opublikowaniu artykułu „O wartości szacunku dla nauczycieli”[1] otrzymałem sporo podziękowań i wyrazów uznania, ale zdarzyły się też połajanki. Zarzucono mi, że oczekuję szacunku dla grupy ludzi z powodu ich pozycji społecznej/przynależności zawodowej i jest to błąd, ponieważ na szacunek trzeba zasłużyć. Jako że zdarzało mi się już wcześniej stykać z takim poglądem, czuję potrzebę wyjaśnienia pewnego nieporozumienia.
Otóż zgadzam się bezwarunkowo, że we współczesnym świecie źródłem szacunku dla drugiego człowieka nie może być jego pozycja społeczna! Równocześnie jednak mam nieodkrywczą chyba myśl, że takim źródłem niewymagających żadnych zasług powinno być samo człowieczeństwo. W związku z tym uważam wpajanie szacunku dla wszystkich ludzi za jeden z fundamentów wychowania.
Gdzie na tym obrazku widnieją nauczyciele? To proste – z racji upowszechnienia edukacji są - obok członków rodziny - najbardziej obecni w życiu dziecka. Dlatego we wspomnianym artykule podkreśliłem szczególną potrzebę kształtowania w domu szacunku dla nich właśnie. Przede wszystkim własnym przykładem rodziców. Zainspirowały mnie obserwowane coraz częściej przypadki wciągania dzieci w takie debaty o szkole, które powinny toczyć się tylko pomiędzy dorosłymi.
Ktoś z komentatorów na FB napisał słusznie, że manifestowany przez rodziców brak szacunku dla nauczyciela godzi w dobro dziecka, bo niszczy jego poczucie bezpieczeństwa, szczególnie u najmłodszych. Z kolei ja, zgadzając się, że szacunek można z jakiegoś powodu utracić, raczej nie wyobrażam sobie, by w relację uczeń-nauczyciel ten ostatni miał wchodzić ze stanem „zero” i dopiero piąć się w górę. Owa „góra” musi być punktem wyjścia, właśnie dla dobra dziecka.
Nie jest trudno dzisiaj utracić, bądź „nie zasłużyć” na szacunek. Przekonują się o tym niemal wszyscy ludzie aktywni na forum publicznym, zarówno w skali państwowej, jak lokalnej, którym tacy czy inni oponenci tego szacunku odmawiają. Zdarza mi się to odczuć także na własnej skórze. Czasem, gdy napiszę coś, co się komuś nie spodoba, na przykład, o potrzebie stawiania dzieciom granic, obrywam jako ten, „na którego widok dzieciom gasną uśmiechy”. Dzieje się tak, chociaż nie mam powodu do wstydu ze swojego dorobku pedagogicznego, o którym zresztą tacy komentujący na ogół nie mają bladego pojęcia.
Nauczyciele zajmują wyjątkowo dużo miejsca w życiu dzieci, są więc często w rodzinach oceniani. Niezwykle łatwo odmawia się im prawa do szacunku w różnych sytuacjach, bez względu na okoliczności, intencje, a już szczególnie w obliczu konfliktu racji. Zjawisko to potęguje natura opinii publicznej w internecie, gdzie słowa jak maczugi wylatują z lekkością kolibrów. Nieco lepiej przedstawia się szacunek dla pracowników ochrony zdrowia. Dzieci i ich rodzice mają do czynienia z lekarzami i pielęgniarkami rzadziej, w dodatku zazwyczaj w sytuacjach, kiedy pilnie potrzebują ich fachowej pomocy. Tymczasem fachowość nauczycieli, potężnie nadwyrężona zmianami społecznymi, jest w coraz mniejszej cenie.
Niemal każda publikacja, w której staram się pokazać wartość nauczycielskiego zawodu, spotyka się z jakąś częścią komentarzy nieprzychylnych. Jest to o tyle zrozumiałe, że w swojej olbrzymiej rzeszy nauczyciele są bardzo różni i czasem naprawdę popełniają fatalne błędy, wśród których zdarza się też brak należytego szacunku dla dzieci. Ale uogólnianie takiej negatywnej opinii jest krzywdzące. Jakkolwiek więc nie mam mocy sprawczej, by tchnąć w znaczącą liczebnie grupę ludzi deficytowy dzisiaj szacunek dla nauczycieli, bardzo proszę, by z a priori darzyć szacunkiem wszystkich ludzi i przez własny przykład uczyć tego dzieci. Można mieć nadzieję, że wtedy i w szkołach atmosfera nieco się poprawi.
[1] Zob. O wartości szacunku dla nauczyciela
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.