17 września wziąłem udział w czwartej edycji dorocznej debaty eksperckiej „Gotowi na przyszłość”, tradycyjnie poświęconej sprawom młodego pokolenia. Na tapecie wydarzenia zorganizowanego przez program „Równać szanse” Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, znalazła się tym razem „Sprawczość (nie)dozwolona”, czyli kwestia wspierania dzieci i młodzieży w odkrywaniu własnej sprawczości. Rolę gospodarza i zarazem moderatora dyskusji pełnił Janusz Schwertner, redaktor naczelny portalu Goniec.pl. Za punkt wyjścia do wielowątkowych rozważań posłużyło stwierdzenie, że niskie poczucie sprawczości jest, obok samotności i niskiej samooceny, jedną z przyczyn kryzysu psychicznego dotykającego dzisiaj wielu młodych Polaków.
Jestem przekonany o słuszności powyższej diagnozy. Uważam przy tym, że to my – dorośli sumiennie wypracowaliśmy ów kryzys w ciągu ostatnich dwóch-trzech dziesięcioleci. Ograniczyliśmy przestrzeń, która kiedyś była domeną młodych – w szczególności mam na myśli zanik podwórek i bytujących tam „band”, a w istocie grup koleżeńskich, uczących się w praktyce układania relacji społecznych. Sprawujemy totalny nadzór nad aktywnością szkolną uczniów, wspomagany wszechobecną elektroniką, zamieniwszy przy tym odwieczny sojusz dorosłych mieszkańców „całej wioski” na niekończącą się wojenkę rodziców z nauczycielami, rozgrywaną na oczach dzieci. Narzucamy sposoby spędzania czasu. Na okrągło recenzujemy wszystko i wszystkich, wciągając młodych także w problemy, które nie powinny ich jeszcze dotyczyć. Opisujemy dzieciom świat językiem dorosłych, oczekując od nich dojrzałości i roztropności w postępowaniu i relacjach międzyludzkich, często nawet większej niż prezentujemy sami. Wyposażeni w cały arsenał modnych psychologicznych narzędzi ingerujemy w życie społeczne dzieci, a potem dziwimy się, że mają kłopot z samodzielnym nawiązywaniem i utrzymywaniem relacji. Co gorsza, odcięliśmy sobie drogę odwrotu, utrwalając ten stan rzeczy regulacjami prawnymi, obarczającymi rodziców w domu, a nauczycieli w szkole pełną odpowiedzialnością za bezpieczeństwo i funkcjonowanie młodego człowieka. W rezultacie każdy przejaw jego nielicencjonowanej przez dorosłych inicjatywy, mogący skutkować choćby tylko w promilu przypadków jakąś szkodą, zagraża opiekunom konsekwencjami prawnymi, i jako taki jest profilaktycznie tłumiony. O prawie do błędu, po obu stronach zresztą, można w tym kontekście w ogóle zapomnieć.
W ten oto sposób, dla dobra dziecka rzecz jasna, godzimy w rozwój jego poczucia sprawczości i odpowiedzialności za swój los. Niestety, życie w „złotej klatce” nieuchronnie staje się źródłem smutku, marazmu i poczucia beznadziei, a od tego już tylko krok do kryzysu psychicznego.
Skoro jednak dorośli zepsuli, dorośli mogą spróbować naprawić. Tym cenniejsze było zatem to wrześniowe spotkanie, pokazujące rolę domu, szkoły i społeczeństwa w kształtowaniu pozytywnych postaw młodych ludzi wobec świata. Dwie i pół godziny emisji na żywo, siedem modułów dyskusyjnych poświęconych różnym aspektom problemu, przedzielonych nagranymi wcześniej refleksjami szeregu osób, głównie młodych, w mojej opinii okazało się strzałem w dziesiątkę. Nie tylko sam miałem okazję podzielić się poglądami na sprawczość (raczej nieobecną) w szkole, ale przede wszystkim mogłem posłuchać ludzi, którzy z bardzo różnych perspektyw starali się opisać, czym sprawczość w ogóle jest, od czego zależy poczucie sprawczości, jak powstaje ono (lub nie) u dzieci w środowisku rodzinnym, i gdzie można poszukiwać sposobów jego upowszechnienia. Z pełnym przekonaniem zachęcam do obejrzenia pełnego zapisu tego spotkania (link: tutaj). W dalszej części artykułu wspomnę jeszcze o niektórych poruszonych tam zagadnieniach.
***
Debata „Gotowi na przyszłość” zbiegła się czasowo z oficjalną prezentacją przez Instytut Badań Edukacyjnych projektu profilu absolwenta przedszkola i szkoły podstawowej. W myśl założeń polityków kierujących obecnie Ministerstwem Edukacji Narodowej ma on być kamieniem węgielnym głębokich zmian, zapowiadanych na (zbliżający się bardzo szybko) wrzesień 2026 roku. Sprawczości nadano rangę jednego z trzech głównych celów edukacji, obok nabywania przez uczniów wiedzy i kompetencji, co dowodzi, że świadomość problemu, jaki mamy w tej kwestii z młodym pokoleniem, dotarła już nawet pod najwyższe strzechy.
Niestety, wyjaśnienia zawarte w publikacji prezentującej projekt odbiegają od obrazu nakreślonego w debacie „Gotowi na przyszłość”. Autorzy z IBE zadeklarowali wprost, że poczucie sprawczości „powinno być kształtowane w szkole”. Tymczasem z debaty wyraźnie wynikło, że instytucjonalna edukacja ma bardzo ograniczony wpływ w tym zakresie, na pewno daleko mniejszy niż rodzina, czy nawet aktualna sytuacja społeczno-polityczna w kraju i na świecie. I choć oczywiście można wprowadzić w szkole zmiany sprzyjające podnoszeniu poczucia sprawczości u uczniów, to z natury rzeczy nie będzie ona miejscem wiodącym w tym procesie. Obciążenie instytucji, nawet zreformowanej, odpowiedzialnością za coś, co przekracza jej możliwości oddziaływania, grozi fiaskiem i rozczarowaniem.
Istnieje możliwość, że opinie wyrażone przez uczestników debaty „Sprawczość (nie)dozwolona” są błędne, albo Instytut Badań Edukacyjnych w toku dalszych prac nad reformą przedstawi nowe, rewolucyjne metody i narzędzia działalności szkoły w tym zakresie. Póki co jednak, jako uczestnik rzeczonej debaty, pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka poruszonych w niej kwestii, które powinny skłaniać do myślenia, zanim jeszcze zaczniemy do dachu, czyli profilu absolwenta, dobudowywać mury i fundament, czyli warunki i zasady działania szkoły.
***
Zacznijmy od tego, czym jest sprawczość. Młodzi ludzie, których wypowiedzi cytowano podczas debaty, podkreślali przede wszystkim możliwość podejmowania decyzji, realizowania własnego planu. Zdecydowanie, jakaś forma samodzielności jest niewątpliwie matką sprawczości (za ojca uznałbym zaufanie, czyli obecnie jedną z najbardziej nieobecnych wartości w naszym społeczeństwie). Ale to zbyt mało.
Sprawczość nie jest kompetencją, którą można zdobyć w procesie kształcenia. Tym bardziej nie jest zasobem wiedzy – nie można się jej nauczyć. Powszechnie używa się określenia „poczucie sprawczości”, co sugeruje pewien stanu ducha, a ten kształtuje się na podstawie doświadczeń życiowych. Nie ma sprawczości bez wiary w możliwość kształtowania swojego życia osobistego, ale także bez zdolności układania relacji z otoczeniem.
Jeden z dyskutantów zwrócił uwagę, że poczucie sprawczości jest zarazem poczuciem kontroli nad swoim życiem, a to zależy także od czynników zewnętrznych. Maleje, na przykład, w warunkach wojny czy zagrożenia wojennego (które ostatnio stało się w naszym kraju odczuciem dość powszechnym). Nie sprzyja poczuciu sprawczości uwikłanie w nakazy i ograniczenia, nieuchronnie związane z życiem w społeczeństwie. I tu jest problem ze szkołą, do której trzeba chodzić, i w której trzeba uczyć się tego, co zostało narzucone. Nie znaczy to oczywiście, że należy natychmiast zburzyć szkołę i już wszyscy młodzi ludzie staną się sprawczy, ale warto mieć świadomość kontekstu społecznego, a szczególnie znacznego poziomu zdeterminowania otaczającego świata, w jakim ten stan ducha jednostki się kształtuje.
Prawdziwą kuźnią sprawczości jest rodzina. I niestety, już na tym etapie pokutuje przekonanie dorosłych, że udane życie dziecka ma być ciągiem sukcesów. Że błąd, porażka, mogą podciąć mu skrzydła. Cóż, sądzę że nie bardziej, niż jego granitowe przekonanie o swojej absolutnej doskonałości. Współcześni rodzice, z przyczyn, które opisałem już kiedyś w dwóch artykułach pod wspólnym tytułem „Rodziców doli żałobny rapsod” (część 1, część 2), chronią swoje dzieci przed najmniejszym nawet dyskomfortem. W debacie padł przykład o randze anegdoty: gdyby jakiś kosmita chciał poznać imiona dzieci i w tym celu obserwował place zabaw, gdzie bawią się one pod okiem rodziców, to uznałby, że najczęściej spotykanym imieniem jest Uważaj. No i małe Uważaje wsiadają na dziecięcą hulajnogę nie tylko w kasku, ale spowite również ochraniaczami kolan i łokci. Proszę się nie obruszać, że nic złego nie ma w takim rynsztunku, ale potraktować to metaforycznie. Dziecko dzisiaj jest od najmłodszych lat tak zabezpieczone przed… wszystkim, że poczucie sprawczości jest bez szans. A wyręczanie dzieci w działaniu przez rodziców sięga tak daleko, że coraz częściej mówi się o „przeżywaniu za dzieci ich życia”. Ta refleksja znajduje potwierdzenie w obserwacjach wielu nauczycieli.
Świat zewnętrzny, rodzina, teraz szkoła. Budowanie poczucia sprawczości wymaga co najmniej czterech sprzyjających okoliczności: czasu, przestrzeni, zapotrzebowania i woli. W przeciętnej współczesnej szkole nie ma na to szans.
Rutyna dnia szkolnego, to lekcje, najczęściej ze zmieniającymi się co 45 minut nauczycielami, przedzielone krótkimi zazwyczaj przerwami. Podczas lekcji panuje wiążący nauczyciela i uczniów reżim „realizacji podstawy programowej”. W czasie przerw ledwo starcza czasu na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Po zakończeniu zajęć wszyscy z ulgą opuszczają placówkę edukacyjną, a nawet gdyby chcieli pozostać i coś zrobić, to albo autobus gminny właśnie odjeżdża, albo czekają zajęcia pozaszkolne, albo są jakieś inne ograniczenia. Gdyby, nie daj Boże (z punktu widzenia dyrektora), uczniowie chcieli coś na terenie szkoły zrobić sami, to niezbędne byłoby zapewnienie im opieki. Tymczasem nie ma na to pieniędzy, a o pasjonatkę czy pasjonata gotowego poświęcić czas pro bono jest coraz trudniej.
Mianem przestrzeni sprawczości określam zakres działań, jakie w szkole mogliby podejmować uczniowie. I w zasadzie, wyjąwszy projekty edukacyjne i społeczne, które z bólem, ale jednak kiedyś zadomowiły się w gimnazjach, by razem z nimi odejść potem w niebyt, takiej przestrzeni brakuje. Tym bardziej brakuje zapotrzebowania, czyli jasno określonej w programie działania każdej szkoły oferty pod adresem młodych, że ich inicjatywa i pomysły są ważne, mogą być artykułowane i realizowane.
No i wreszcie wola, aspiracje młodych ludzi. Ze środowiska rodzinnego przynoszą ich coraz mniej. Ja już dobre dziesięć lat temu ze zdumieniem odkryłem wśród swoich uczniów, że… nie mają marzeń. A jeśli już, to wyłącznie materialne. Chciałbym dostać nowy komputer – jeszcze się zdarza. Zrobię wszystko, żeby zostać strażakiem, lekarzem, podróżnikiem, dziennikarzem itd. (niepotrzebne skreślić) – niezwykle rzadko. Można oczywiście spojrzeć na to optymistycznie – że ogrom możliwości nie wymusza decyzji, ani tym bardziej marzeń, albo pesymistycznie, że zniszczyliśmy na wczesnych etapach edukacji, także w rodzinach, to kiedyś naturalne (choć nie odwieczne, raczej nabyte w toku rozwoju społecznego) - snucie planów i marzeń o swojej przyszłości.
Podczas debaty pani Marzena Żylińska zwróciła uwagę, że dzieci będą sprawcze, jeśli sprawczy będą nauczyciele. Wskazała przy tym na przykład „Budzących się szkół”, które pokazują, że owa pedagogiczna sprawczość jest możliwa. Pełna zgoda, ale nie można opierać przyszłości systemu na pasjonatach, którym chwała, ale których liczba zawsze będzie ograniczona. Niestety, organizacja współczesnej szkoły, ciasny gorset przepisów, nie pozostawiają wiele miejsca na inicjatywę nauczycieli. Prawdę mówiąc, mało komu na niej zależy. A pozbawieni poczucia sprawczości nauczyciele nie pomogą rozwinąć sprawczości swoim uczniom.
***
Nie ukrywam swojego sceptycznego podejścia do koncepcji reformy '2026 zakotwiczonej w profilu absolwenta. Powodów jest kilka i wkrótce o nich napiszę, ale też muszę podkreślić, że sama wizja absolwenta autorstwa IBE nie budzi mojego sprzeciwu. Wiedza i umiejętności w określonych obszarach, katalog kompetencji, sprawczość wreszcie, to wszystko jest w porządku. W tym miejscu jednak postawię dwa pytania natury fundamentalnej.
Czy w ogóle jesteśmy w stanie, a jeśli tak, to w jaki sposób zmienimy w ramach reformy szkołę, żeby znalazły się w niej: czas, przestrzeń i zapotrzebowanie niezbędne do rozwijania poczucia sprawczości u uczniów?!
Do tego celu nie wystarczy stworzenie najlepszych nawet podstaw programowych, bo lekcje szkolne są jedynie niewielkim wycinkiem czasoprzestrzeni, w której wykuwa się poczucie sprawczości ucznia.
Czy mamy zamiar, a jeśli tak, to czy wiemy w jaki sposób stworzyć przestrzeń dla sprawczości nauczycieli?!
Tu mój niepokój jest jeszcze większy, bo w tym pytaniu kryje się wiele kwestii, począwszy od sposobu kształtowania wynagrodzeń, poprzez organizację pracy szkół i przedszkoli, warunki pracy, sposób działania nadzoru pedagogicznego czy retorykę władz, aż po sposób ujęcia roli nauczyciela w podstawach programowych. To ostatnie podkreślam, bo zapoznałem się z dostępną na razie roboczą tylko wersją podstawy programowej edukacji obywatelskiej. Ministra Nowacka już wskazała ją jako pewien przewidywany wzorzec, a na pewno poligon doświadczalny reformy (ma bowiem obowiązywać już od września 2025 roku). Z konkretnymi uwagami poczekam na oficjalne konsultacje projektu tego dokumentu, ale już teraz zwracam uwagę, że nie jest on sformułowany w sposób zakładający nauczycielską sprawczość.
I jeszcze jedna myśl na marginesie debaty i projektu profilu absolwenta. Zwróciło moją uwagę, że wszelkie rozważania i zapisy w zasadzie dotyczą pojedynczego ucznia. Nawet jeśli mowa o współdziałaniu i grupie, ujęte jest to z perspektywy jednostki. Tymczasem praktyczne doświadczenie, jakie wyniosłem z działalności harcerskiej i pedagogicznej podpowiada, że działanie grupowe, cel dla całej grupy i sukces całej grupy odciska się też pozytywnie na poczuciu sprawczości każdego z jej członków z osobna. Może to truizm, ale uważam, że nie bez znaczenia, ponieważ w szkole znacznie łatwiej jest stwarzać przestrzeń i możliwości dla sprawczości grupom uczniów, w których każdy przyczynia się do sukcesu na miarę swoich możliwości. Tymczasem modne dzisiaj pielęgnowanie indywidualizmu raczej przeszkadza niż pomaga w budowaniu spójnej społeczności sprawczych ludzi.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.