Konsultacje społeczne projektu profilu absolwenta przedszkola i szkoły podstawowej, kamienia węgielnego planowanej na rok 2026 reformy edukacji, całkowicie zepchnęły w cień zaprezentowany wcześniej roboczy projekt podstawy programowej edukacji obywatelskiej (EO). Szczęśliwie, można z tym dokumentem zapoznać się na stronie internetowej MEN, do czego gorąco namawiam każdego nauczyciela, nawet jeśli reprezentuje dziedzinę bardzo odległą tematycznie[1]. Z enuncjacji ministry Nowackiej wiadomo bowiem, że owa podstawa ma być pilotem reformy, a to ze względu na wprowadzenie w szkołach lekcji EO już od 2025 roku. Ma być też wzorcem dla innych podstaw programowych, co pozwala zaryzykować twierdzenie, że dla nauczyciela dowolnego przedmiotu jej forma będzie miała znacznie większe znaczenie niż ogólnikowy i dość enigmatyczny profil absolwenta.
Wstrzymywałem się dotąd z wyrażeniem opinii o tym dokumencie, czekając na rozpoczęcie oficjalnych konsultacji, ale że nadal o nich nie słychać, a sprawę uważam za pilną, napisałem niniejszy artykuł.
***
Jeśli pod pojęciem pilotażu można rozumieć praktyczne sprawdzenie poprawności i przydatności jakiegoś rozwiązania, podstawa EO pilotem reformy na pewno nie będzie. Kalendarza nie da się oszukać. Nawet gdy wszystko przebiegnie zgodnie z planem, to znaczy we wrześniu 2025 roku będziemy dysponować zatwierdzoną podstawą, napisanymi w oparciu o nią programami oraz podręcznikami szkolnymi, to pierwsze praktyczne wnioski z realizacji nowego przedmiotu dostępne będą po roku – dokładnie wtedy, kiedy ruszyć ma już cała reforma. Co oczywiste, podstawy programowe innych przedmiotów muszą powstać wcześniej. Jeśli więc będą one w swojej formie wzorowane na niesprawdzonej w praktyce podstawie EO, a pilotaż wykaże jej wady, to powielimy w kilkudziesięciu wersjach nietrafioną koncepcję. Oczywiście istnieje możliwość, że jest ona genialna i wszystko skończy się dobrze, ale chwilowo na poparcie tego scenariusza mamy głównie optymizm prezentujących we wrześniu roboczy projekt: wiceministry Katarzyny Lubnauer, koordynatora zespołu autorów, dr. Jędrzeja Witkowskiego, oraz zastępcy dyrektora IBE, dr. Tomasza Gajderowicza. Plus niegasnącą w polskiej oświacie wiarę, że jakoś to będzie.
Przyznam, że przy całym szacunku dla wspomnianych wyżej osób, nie ma we mnie spokoju. Nie widzę w wersji roboczej żadnej radykalnej zmiany, raczej wręcz przeciwnie – ugruntowanie dotychczasowego wzorca. A że w karierze dyrektora szkoły wprowadzałem w życie wszystkie podstawy programowe, a pamięcią sięgam nawet „Minimum programowego” z roku 1992, podzielę się tutaj swoimi zastrzeżeniami i wątpliwościami. Wskażę też pożądane kierunki modyfikacji projektu. Co prawda odnoszę wrażenie, że w potwornym pośpiechu, by zdążyć z reformą na wrzesień 2026 roku, zasadnicze decyzje zostały już dawno podjęte, a konsultacje będą dotyczyć jedynie kwestii kosmetycznych, ale może jednak się mylę. Oby! Tak czy inaczej zabieram głos, żeby nie mieć sobie później do zarzucenia grzechu zaniechania. Jestem to winny wnukowi, który równo z początkiem reformy rozpocznie naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
***
Zacznijmy od kilku liczb. Robocza wersja podstawy programowej EO zajmuje 24 strony. Opisuje, między innymi, 7 działów tematycznych, zawierających łącznie 45 obowiązkowych wymagań szczegółowych dotyczących wiedzy i umiejętności, oraz liczne propozycje do wyboru, spośród których należy dobrać kolejne 7. W sumie 52 wymagania, a do tego 4 działania obywatelskie dla każdego ucznia oraz grupowy projekt społeczny lub badawczy.
Wiadomo już, że EO ma znaleźć się w planie nauczania liceum ogólnokształcącego i technikum w wymiarze trzech godzin w cyklu kształcenia. Dokładniej, mają to być dwie godziny zajęć tygodniowo w klasie drugiej, oraz jedna w klasie trzeciej (oczywiście godziny, to w istocie lekcje 45-minutowe). Oznacza to łącznie około 90 lekcji tego przedmiotu.
Połączmy teraz kropki.
Prosty rachunek pokazuje, że na każdą lekcję w cyklu kształcenia przypada średnio 8 stron podstawy programowej. A że ma to być wzorzec, to przy zachowaniu proporcji możemy spodziewać się, że w przypadku matematyki podstawowej (14 lekcji w cyklu) analogiczny dokument zajmie 112 stron, a rozszerzonej (6 lekcji) dodatkowe 48. Dla wszystkich przedmiotów ogólnokształcących w liceum i technikum może być tych stron z górą 3 tysiące. Więcej niż u niesławnej Anny Zalewskiej…
Łączmy kropki dalej: na realizację 52. obowiązkowych wymagań szczegółowych nauczyciel EO będzie dysponować 90. lekcjami. Na każde wypadnie zatem średnio niespełna półtorej godziny. Co gorsza, wiele wymagań jest obszernych, np. Analizuje krajobraz medialny w Polsce, rozróżnia profile ideowe redakcji, ocenia wiarygodność wybranych publikacji, formułuje opinie i dyskutuje o nich z innymi. W klasie liczącej 30 lub nawet więcej uczniów, a takie dominują w polskich szkołach ponadpodstawowych, wystarczy czasu jedynie na „odfajkowanie” tematu. Na pewno będzie go zbyt mało, żeby uczniowie zgłębili zagadnienie: zdobyli niezbędne informacje, udoskonalili umiejętności i jeszcze otrzymali od nauczyciela informację zwrotną. A to i tak wersja optymistyczna. W istocie, część z tych 90. lekcji trzeba będzie poświęcić na działania społeczne i projekty, bo chyba nie zamierzamy z góry założyć, że będą one realizowane w czasie wolnym od zajęć szkolnych?! A jeśli nawet, to sama wymagana w podstawie prezentacja efektów pracy, z niezbędną informacją zwrotną od nauczyciela, pochłonie dużo czasu. Jak dobrze pójdzie, pozostanie jedna lekcja na każde wymaganie szczegółowe. Jak u Anny Zalewskiej…
Powyższe wyliczenia nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z kreowaniem fikcji. Dokładnie tak, jak osiem lat temu uczyniła Anna Zalewska, co po zmianie władzy skończyło się pilnym i pełnym emocji „odchudzaniem”…
***
Nie ma wzorca podstawy programowej kształcenia – poszczególne kraje radzą sobie w rozmaity sposób. Zakładam, że twórcy omawianego tutaj dokumentu zapoznali się z różnymi rozwiązaniami, a może nawet zaczerpnęli z któregoś inspirację. Ja chciałbym zarekomendować w tym miejscu naszą rodzimą podstawę programową z roku 1999. Fundament reformy Handkego. Cała sześcioletnia szkoła podstawowa zmieściła się w niej na 18. stronach Dziennika ustaw. Nie tylko przedmioty nauczania, ale także ścieżki międzyprzedmiotowe. Trzyletnie gimnazjum zajęło stron 17. To kolosalna różnica w porównaniu z obecną propozycją. Mój ukochany przedmiot – przyroda – 9 godzin w cyklu nauczania, 270 lekcji – ujęty został w postaci 6. celów edukacyjnych. 6. zadań szkoły i 21. punktów wykazu treści nauczania. Zakładanych osiągnięć ucznia, które były niczym innym, jak opisem jego umiejętności kształtowanych podczas lekcji tego przedmiotu, było 14. I to wszystko zajęło półtorej strony, średnio 1/6 na lekcję w cyklu kształcenia.
Radykalna zmiana nastąpiła w roku 2009. Reklamowano ją podobnie jak dzisiaj, jako epokowe osiągnięcie, bowiem nowy dokument „napisano językiem kompetencji”. Prawdziwym celem było niewątpliwie ścisłe splecenie podstawy z wymaganiami egzaminacyjnymi. W praktyce pojawił się podział na cele kształcenia – wymagania ogólne (do których inkorporowano oczekiwane kompetencje ucznia) oraz treści nauczania – wymagania szczegółowe. Najbardziej spektakularna różnica polegała na zwiększeniu objętości – tylko dla szkoły podstawowej podstawa napęczniała z górą czterokrotnie. Sama przyroda urosła do sześciu stron, a lista treści nauczania tego przedmiotu do 119 (!) pozycji.
Mało kto ma świadomość, że Anna Zalewska w 2017 roku poszła dokładnie tym samym tropem, choć pod nowym szczytnym hasłem, jakim tryumfalnie ogłoszono przywrócenie wysokiej rangi kształceniu ogólnemu. Obok wymagań ogólnych i wymagań szczegółowych pojawił się dodatkowo dla każdego przedmiotu opis warunków i sposobu realizacji. Podstawa programowa dla ośmioletniej od tej pory szkoły podstawowej zajęła 210 stron. Boleśnie przekonaliśmy się, że była zbyt obszerna i po zmianie władzy trzeba ją było „odchudzić”.
W tej krótkiej historii ewolucji doskonale widać tendencję do coraz bardziej szczegółowego opisywania zadań nakładanych na szkołę i nauczycieli. W rezultacie w ostatnich latach pojawiły się wręcz żądania, żeby nauczyciele realizowali tylko podstawę programową, albo żeby w podręcznikach wolno było umieszczać jedynie treści zawarte w podstawie. Zaczęto traktować ją jak program nauczania. I nic dziwnego, skoro samych wymagań obowiązkowych w niektórych przedmiotach było (i jest nadal) więcej niż lekcji do dyspozycji przez wszystkie lata nauki
Niestety, w dokładnie tę samą tendencję wpisuje się projekt podstawy programowej EO, pomimo tak podkreślanego jako nowość oparcia na profilu absolwenta. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkładamy, i jeszcze włożymy, mnóstwo ciężkiej pracy, żeby w ostatecznym rozrachunku niewiele się zmieniło.
***
Są dwa powody, dla których tak ciepło wspominam podstawę programową z 1999 roku. Przede wszystkim, była to naprawdę podstawa, czyli zestaw informacji niezbędnych, żeby ułożyć program nauczania. Pomyślano ją jako wspólny rdzeń, wokół którego powstaną różne koncepcje szczegółowe. I tak właśnie się stało. Warto podkreślić, że wiele z nich stworzyli sami nauczyciele, zarówno na własny użytek, jak na zamówienie licznych wtedy wydawnictw edukacyjnych.
Po reformie 2009 roku, ugruntowanej w 2017 roku przez Annę Zalewską, sytuacja uległa zmianie. Podstawa stała się super-programem nauczania, oddanym nauczycielom do skrupulatnej „realizacji”. Symbolicznym wyrazem trwałości tej tendencji jest uznanie w podstawie EO za przejaw autonomii nauczyciela pozostawienie mu części wymagań szczegółowych do wyboru. O jakiekolwiek własnych koncepcjach nie ma w ogóle mowy.
W tym momencie dochodzimy do drugiej przyczyny mojego sentymentu dla podstawy z roku 1999. Otóż dokument ten polegał na założeniu, że nauczyciel jest osobą myślącą, autonomiczną, kreatywną i odpowiedzialną. Że jest zdolny mądrze wykorzystać czas dany mu do dyspozycji, gdy realizacja podstawy programowej wymaga nie więcej niż połowy liczby lekcji przewidzianych w planie nauczania.
W kolejnych koncepcjach, łącznie z najnowszą, nie ma śladu tej wiary w nauczycieli. Ba, w EO pojawiają się niespotykane wcześniej próby dyktowania nawet metodyki pracy oraz zasad oceniania. Nauczyciel zostaje sprowadzony do roli mało inteligentnego realizatora, któremu wszystko trzeba wyłożyć na piśmie i zobowiązać do wiernego odtwarzania podczas lekcji. Są oczywiście deklaracje, jak to będzie on mógł decydować o tym, czy tamtym, ale to tylko fasada, ukrywająca kompletną niewiarę w sens jego… sprawczości.
Wielokrotnie spotkałem się z negatywnymi opiniami o nauczycielach. Jedna z nich głosi, że nie chcą żadnej autonomii, najchętniej realizowaliby gotowce zapisane w podręcznikach i ściągach metodycznych. Rzeczywiście, są tacy. Określam ich mianem rzemieślników tego zawodu. Mała samodzielność nie oznacza jednak, że robią złą robotę. Nawet jeśli jest ich większość, są też w tym zawodzie artyści – niemal całkowicie autonomiczni, którym nadmiar instrukcji i ograniczeń wręcz przeszkadza. Oni swój program nauczania potrafią wykreować z niczego, choćby z bardzo lakonicznej podstawy programowej. Zasługują na docenienie poczuciem wolności i starania, żeby było ich coraz więcej.
Podstawy programowe od roku 2009 zdają się ignorować nauczycieli-artystów. Formułowane są łopatologicznie, z myślą o rzemieślnikach, w założeniu mało inteligentnych i leniwych. To potężny błąd, który pokutuje też w projekcie podstawy EO. Przy takim podejściu nigdy nie podniesiemy poziomu ogółu nauczycieli. Nie pomogą w tym choćby najbardziej ambitne programy ich kształcenia, których zresztą od lat nie potrafimy w Polsce wdrożyć. Nie ma innej drogi, jak zaufać nauczycielom, wspierając tych mniej twórczych. Tymczasem z projektu podstawy EO wyziera ta sama głęboka nieufność, jaka charakteryzowała poprzednie koncepcje. To ślepa uliczka z punktu widzenia rozwoju, ograniczająca do zera szansę pokazania nauczycielom, że jest dla nich jakaś nowa szansa. Chwilowo mogą liczyć na sążniste instrukcje, w których realizacji będą mieli autonomię operatora wózka widłowego na ciasnym placu manewrowym.
Powie ktoś, że zbyt optymistycznie oceniam potencjał braci nauczycielskiej. Być może. Ale jeśli komuś na każdym kroku okazuje się brak zaufania, stawia w roli biernego odtwórcy, to on nigdy nikim więcej się nie stanie. Niestety, mam wrażenie, że reforma 2026 zmierza dokładnie w tym kierunku.
***
Listę szczegółowych uwag do projektu podstawy programowej EO, dostępnego na stronie MEN, wydzielam w postaci osobnego dokumentu. Traktuję ją jako swój głos w zapowiadanych konsultacjach publicznych. Naprawdę bardzo mi zależy, żebyśmy nie poszli dalej ścieżką wydeptaną przez Annę Zalewską: Uwagi szczegółowe do roboczego projektu podstawy programowej przedmiotu edukacja obywatelska.
[1] Zob. Prezentacja roboczego projektu podstaw programowych przedmiotu edukacja obywatelska
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.