Przed kilku laty wymyśliłam słowo „testocentryczny”, bo uważałam, że go w naszym edukacyjnym dyskursie brakuje i że dobrze oddaje istotę obecnego systemu edukacyjnego. Znaczy on tyle, że testy stały się nie tylko głównym punktem odniesienia szkolnej edukacji, ale i jej celem.
Ale nie o same testy tu chodzi, ale o logikę systemu, którego są ukoronowaniem. Został on oparty na przekonaniu, że uczniom można wyznaczać zewnętrzne cele i z pomocą systemu nagród i kar wymuszać ich realizację, że można w procesie uczenia się pominąć autonomię uczącej się jednostki, że na każde pytanie jest jedna prawidłowa odpowiedź. Fundamentem owej logiki jest przekonanie, że naukę nie tylko można, ale wręcz trzeba wymuszać, bo nikt z własnej woli uczyć się nie chce.
Jeśli przyjmie się założenie, że przymus w szkole jest konieczny, to nie trzeba podejmowac starań o to, by stworzyć bogate w bodźce, zachęcające do działania i umożliwiające aktywność uczących się podmiotów środowisko edukacyjne, ale można skupić się na wyznaczaniu zewnętrznych celów i kontroli stopnia ich realizacji. Ponieważ w takim sformalizowanym i pozbawionym spontaniczności systemie większość dzieci rzeczywiście szybko traci motywację i chęć do uczenia się, jego twórcy utwierdzają się w przekonaniu, że dzieci nie lubią się uczyć i trzeba je do tego zmuszać. Kiedyś narzędziem przymusu były kary cielesne, klęczenie na grochu lub bicie linijką po łapach, dziś mamy testy.
Samo słowo „testocentryczny” jest kalką językową określeń z niemieckiego żargonu metodycznego. Wzorem były dla mnie zwroty „schülerzentrierter Unterricht” i „lehrerzentrierter Unterricht“. Tłumacząc dosłownie, pierwsze wyrażenie oznacza „lekcje, w których centrum stoi uczeń”, a drugie „lekcje, w których centrum stoi nauczyciel”. Te dwa określenia oddają dwa zupełnie różne podejścia do edukacji. W szkolnej codzienności wciąż jeszcze dominuje to drugie i jest to logiczna konsekwencja starej kultury nauczania i tradycyjnego modelu kształcenia metodycznego, w którym całym procesem dydaktycznym steruje nauczyciel. Jego atrybutem są rozbudowane, wielostronicowe konspekty, określane również jako scenariusze lekcji, w których nauczyciel co do minuty rozpisuje, co uczniowie powinni robić i mówić.
Przy zaleceniach takich konserwatywnych metodyków Orwell wypada blado. On umiał jedynie wymyślić, że ludzi można w każdej minucie obserwować, metodycy reprezentujący dawną kulturę edukacyjną poszli dużo dalej i zdecydowali, że zachowaniem uczniów można precyzyjnie sterować, planując co mają robić i mówić w określonej minucie lekcji.
Traktowanie uczniów jak wykonawców poleceń nauczyciela niesie z sobą określone skutki. Wnioski płynące z neuronauk nie pozostawiają wątpliwości, nasz mózg bardzo słabo poddaje się zewnętrznemu sterowaniu, a w sytuacji przymusu nie wykorzystuje swojego potencjału. Ciągłe zmuszanie uczniów do wykonywania poleceń nauczyciela niszczy motywację do nauki i czyni ją przykrym i niechcianym obowiązkiem. „Musisz” wyklucza „chcę”. Potwierdza to zainicjowane przez badaczy z Oslo i przeprowadzane w wielu krajach, w tym również w Polsce, badanie ROSE. Pokazuje ono, że im bardziej sformalizowany system, tym bardziej sceptyczną postawę przyjmują uczniowie.
Przejawem zbiurokratyzowania, sformalizowania i przeracjonalizowania dzisiejszego systemu oświaty jest planowanie i kontrola, czyli zebranie drobiazgowych celów nauczania w podstawie programowej i sprawdzanie stopnia ich opanowania za pomocą zewnętrznych testów opartych na zero-jedynkowym kluczu. Najpierw grupa ekspertów ustala, w co należy uczniów wyposażyć, a następnie oczekuje się od nauczycieli, że ci sprawią, by określone informacje znalazły się w uczniowskich głowach. Takie podejście pomijające autonomię uczących się osób, jest zupełnie sprzeczne z dzisiejszą wiedzą na temat sposobu funkcjonowania ludzkiego mózgu. Tego ostatniego w nic nie można wyposażyć, bo każdy ma swój własny system selekcji informacji i przetwarza jedynie te informacje, które z jakiegoś powodu uzna za ważne lub potrzebne i które jest w stanie przetworzyć. Pomijanie autonomii uczniów i wiara w to, że proces uczenia się można wymusić z pomocą nagród i kar jest przejawem braku wiedzy o funkcjonowaniu mózgu.
Planowanie i kontrola
Filozofię systemu testocentrycznego dostrzec można nie tylko w samych testach, ale w całej obecnej organizacji procesu dydaktycznego, która konsekwentnie pomija autonomię uczących się jednostek. Osoby wierzące w to, że drobiazgowe zapisanie wszystkich celów dydaktycznych wymusi ich opanowanie, zazwyczaj wierzą również w potęgę ewaluacji. Logika systemu testocentrycznego schodzi na poziom nauczycieli. Ci jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego muszą stworzyć plan pracy na cały rok i wszystkim tematom przyporządkować konkretne daty. Od niektórych nauczycieli wymaga się nawet planów obejmujących kilka lat. Orwell niech się wstydzi! O takim zniewoleniu jednostek i pozbawieniu ich możliwości reagowania na to, co przyniesie życie, nawet on nie pomyślał.
Taki plan wynikowy, czy rozkład materiału, można przyrównać do funkcjonujących w gospodarce socjalistycznej planów pięcioletnich. Najprawdopodobniej były one jedną z głównych przyczyn upadku systemu socjalistycznego, który wszystkim miał zapewnić dobrobyt i szczęście. Idea gospodarki planowej była prosta, najpierw trzeba zrobić dobry plan, a potem kontrolować, czy jest realizowany. W planie pięcioletnim nie można było przewidzieć ani powodzi, ani suszy, ani wahań cen surowców, ani popytu na różne produkty. Człowiek myślący i posiadający choćby minimum pokory wobec życia wie, że precyzyjnie trudno zaplanować nawet bieżący tydzień. Dlatego gospodarka planowa była eksperymentem skazanym na porażkę. Nie przyniosła nam ani dobrobytu, ani szczęścia, ale zniewolenie, fikcję, działania pozorne i bolesne poczucie absurdu, którego symbolem stał się barejowski Miś. Gospodarka planowa, oparta na przekonaniu, że można zapanować nad życiem i niedoceniająca jego złożoności, musiała, jak każda arogancka koncepcja, uznać swoją porażkę. Na rozwój gospodarki wpływ ma tak wiele czynników, że drobiazgowe planowanie nie jest możliwe.
Jeśli jednak uznamy za aksjomat twierdzenie, że wszystko da się przewidzieć i zaplanować, to ów plan pięcioletni przestaje być przejawem myślenia życzeniowego, a staje się faktem. Prawdziwe życie przestaje być ważne, co więcej, ono przestaje być realne; realny jest już tylko PLAN i kontrole sprawdzające stan jego realizacji. Immanentą częścią składową tej „planocentrycznej” filozofii jest fikcja. Ponieważ nie można zaplanować tego, co przyniesie życie, trzeba tak naginać fakty, by pasowały do planu. Kiedyś prowadziło to do malowania trawy na zielono, dziś do przeprowadzania testów podsumowujących trzyletni kurs gimnazjalny 12 tygodni przed zakończeniem roku szkolnego. To czysty absurd, ale w systemach opartych na fikcji absurdy ani nie dziwią, ani nie oburzają.
Ciąg dalszy nastąpi
Notka o autorce: Marzena Żylińska jest wykładowcą metodyki w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Toruniu i w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Zajmuje się też wykorzystaniem nowych technologii w nauczaniu. Prowadzi seminaria dla nauczycieli, współorganizuje europejski projekt "Zmieniająca się szkoła". Autorka książki "Postkomunikatywna dydaktyka języków obcych w dobie technologii informacyjnych" i "Neurodydaktyka, czyli nauczanie przyjazne mózgowi". Prowadzi swój blog w partnerskiej dla Edunews.pl platformie blogowej Oś Świata pod adresem http://osswiata.pl/zylinska/. Artykuł jest przedrukiem wpisu zamieszczonego w Osi Świata.