Sporą część działań współczesnej szkoły, w epoce jaką mamy, uważam za stratę czasu. Przekaz danych, który służy tylko przekazowi danych. Przygotowywanie do kartkówek, przeprowadzanych co drugi dzień. Z treści, które uczniom nic nie mówią, w których sensu nie rozumieją, i które natychmiast po kartkówce zapominają. To zwyczajne marnowanie energii. Rozumiem, że to wynik presji na wstawianie ocen. Jednak z boku przypomina to tresurę w posłuszeństwie.
W tym czasie uczniowie mogliby ze sobą pogadać, zrobić razem jakieś ciekawe projekty, wnoszące realną wartość w życie lokalnej społeczności. Mogliby uzyskać realne wsparcie wychowawcze. Mogliby wreszcie zająć się tym, co ich naprawdę interesuje. Doskonalić się w obszarze, który ma dla nich znaczenie, w którym są dobrzy. A tak przesypują piasek z jednego worka do drugiego, bo przecież jakoś trzeba zająć im czas. Nie ma czegoś bardziej nieefektywnego niż efektywne robienie rzeczy, które wcale nie muszą być robione.
A co z ćwiczeniem mózgu - ktoś zapyta? Jest ważne. Ale czemu nie można sobie wybrać obszaru do ćwiczeń?
Jeśli kogoś kręci botanika może sobie ćwiczyć mózg zapamiętując poszczególne części tkanek roślinnych.
Jak ktoś jest fanem historii niech się uczy imion władców w okresie rozbicia dzielnicowego.
Jeśli ktoś preferuje geografię - rodzaje skał i stolice państw afrykańskich.
I niech potem piszą sprawdziany z tych dziedzin. Coraz trudniejsze. Niech sami sobie takie sprawdziany tworzą. Niech sami wymyślają pytania. Niech samodzielnie podnoszą sobie poprzeczkę. Niech wyzwania rosną. Jak w grze...
Niech sobie każdy ćwiczy mózg takimi danymi, jakimi chce. Z obszaru, który daje nam fun - bo efektywność takich działań jest dużo większa.
Ciężko być świetnym ze wszystkiego. Małysz nie musi być doskonałym płotkarzem, a Lewandowski niekoniecznie sprawdziłby się w ringu.
Mierzenie sukcesów ucznia na podstawie średniej ze wszystkich przedmiotów (i to średniej wyliczanej głównie na podstawie sprawdzianów) utrudnia wytyczanie własnej spersonalizowanej ścieżki rozwojowej.
Chciałbym byśmy nie skupiali się na tym, że w iluś tam przedmiotach dziecko ma ledwie trójkę, ale byśmy dostrzegli te dziedziny, w których wykazuje ono prawdziwy talent. Który warto pielęgnować.
Według mnie sensowne byłoby skupienie się na powiedzmy dwóch dominujących przedmiotach, w których uczeń czuje się najlepiej i stworzenie z tego z obszaru kompetencyjnego, stanowiącego fundament pracy ucznia. Coś na zasadzie sprawności harcerskich. Szkoła zamiast karać uczniów za ich słabości, winna wyciągać z nich to, najlepsze.
Byłoby to zgodne z podstawowymi założeniami motywacji wewnętrznej opartej na poczuciu sensu (wiem, co robię i czemu to służy), autonomii (współtworzę własną edukację) i mistrzostwa (doskonalę się w tym, co jest moją mocną stroną i ma dla mnie znaczenie).
Wtedy sukcesy ucznia byłyby mierzone nie średnią, lecz realnymi osiągnięciami w autorskiej, spersonalizowanej drodze. Tak jak to wygląda w dorosłym życiu.
Notka o autorze: Tomasz Tokarz - doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki, trener kompetencji społecznych, coach, mediator. Koordynator merytoryczny w Centrum Innowacyjna Edukacja. Nauczyciel w kilku alternatywnych szkołach. Jego pasją jest pisanie o nowoczesnym obliczu edukacji i rozwoju osobistym.