Na początku grudnia 2007 poznaliśmy wyniki międzynarodowego testu PISA [Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów], w którym polscy uczniowie wypadli całkiem nieźle, zwłaszcza jeżeli chodzi o umiejętność czytania ze zrozumieniem. Chciałabym się jednak skupić nie na wynikach badania, ale na specyficznej atmosferze, jaka im towarzyszy.
Nie ulega wątpliwości, że skala przedsięwzięcia jest ogromna. W ostatniej edycji w teście wzięło udział 10 tys. uczniów z 329 szkół w Polsce. Mało który naukowiec w naszym kraju zajmujący się badaniami edukacyjnymi ma możliwość pracy na tak dużej próbie losowej. I zapewne dlatego badanie to traktowane jest w taki szczególny sposób. Już samo ogłoszenie wyników zyskało rangę niezwykle ważnego wydarzenia. Specjalnie w tym celu w Sali Kolumnowej Sejmu została zorganizowana konferencja pod patronatem marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, która odbyła się w tym samym czasie, co ogłoszenie wyników testu w innych krajach uczestniczących w badaniu.
Są w Polsce środowiska, które uważają, że wyniki badań kompetencji młodzieży przeprowadzanych w ramach programu PISA można traktować jako narzędzie monitorowania skuteczności reformy edukacji wdrażanej od 1999 r. Wyniki testu uznają za istotne dla programowania rozwoju edukacji w Polsce, a sama minister edukacji Katarzyna Hall stwierdziła, że powinny one stanowić „świetną inspirację do myślenia o systemie”. Tymczasem ja jestem zdecydowaną przeciwniczką traktowania badań PISA z bezkrytyczną czcią.
Sama skala badań o niczym nie świadczy, a dialektyczna zasada Engelsa, że ilość przechodzi w jakość w badaniach dotyczących szkoły niekoniecznie musi mieć zastosowanie. Wręcz przeciwnie, nawet nie powinna być stosowana, gdyż uważam, że nie można badań prowadzonych w mikroskali odnosić do konkretnych problemów naszego systemu edukacji.
Moim zdaniem liczne badania prowadzone przez rodzimych naukowców w przerwach między badaniami PISA, które przecież odbywają się raz na trzy lata, o wiele trafniej oddają sytuację i odzwierciedlają problemy polskiej oświaty niż standardowe badania międzynarodowe. W tej sytuacji najbardziej niepokojące symptomy to: ciągłe odwoływanie się do wyników testu PISA (co ma potwierdzić, że w polskiej oświacie dzieje się coraz lepiej), wyczekiwanie na to, co przyniosą nam kolejne badania i wreszcie niemal całkowite ignorowanie wyników badań krajowych, których prowadzi się u nas całkiem sporo.
Czasem mają one zasięg ogólnopolski, nieraz regionalny, co też jest ich atutem, bo przecież walczymy o decentralizację szkoły, która ma się dostosowywać do określonych warunków społeczno-ekonomicznych otoczenia, w którym funkcjonuje. Pozwolę sobie przypomnieć trzy projekty badawcze dotyczące problemów polskiej szkoły.
W latach 2004/2005 Instytut Spraw Publicznych przeprowadził ogólnopolskie badania dotyczące zjawiska korepetycji. Po zakończeniu sondażu powstała publikacja Elżbiety Putkiewicz „Korepetycje – szara strefa edukacji“. Z tego raportu wynika, że w 2004 roku z indywidualnych lekcji korzystało 50 procent uczniów. I chociaż trudno jest określić dokładną liczbę uczęszczających na korepetycje, to widać, że zjawisko narasta, stając się – jak to określiła prof. Putkiewicz – „szkolną plagą”. Zdaniem pani profesor powszechne w szkole korepetycje tworzą szarą strefę edukacji, która może świadczyć o porażce polityki oświatowej państwa.
Kolejne interesujące badania o zasięgu lokalnym to projekt Małgorzaty Mikołajczak zatytułowany „Skandale szkolne (opresyjne zachowania uczniów wobec nauczycieli)“. Wzięło w nich udział 4,5 tysiąca nauczycieli. Wyniki tych badan pokazały skalę nauczycielskiej bezradności wobec agresywnych i chamskich zachowań uczniów. Co trzeci nauczyciel doświadczył różnego rodzaju opresji ze strony swoich uczniów, najczęściej słownej, ale niekiedy również fizycznej. Z ankiet wynika, że zdarza się, iż uczniowie przychodzą do szkoły pod wpływem narkotyków i alkoholu, urządzają imprezy podczas lekcji, puszczają muzykę, kręcą filmy telefonem komórkowym, głośno rozmawiają. W jednej ze szkół uczniowie zamówili sobie pizze i zaczęli ją jeść na lekcji, w innej uczeń zapowiedział nauczycielowi, że – przepraszam, ale padną niecenzuralne słowa – „zaraz nasra mu na biurko, bo ma potrzebę”. Uczniowie na lekcjach gwiżdżą, bekają, krzyczą i klną, a w wychowawców rzucają jajkami, śnieżkami, kredą czy nawet kanapkami. To przerażający obraz polskiej szkoły, który wyłania się z tych badań.
Wreszcie badania prowadzone w szkołach w województwie łódzkim przez dr Jacka Pyzalskiego, które miały odpowiedzieć na pytanie „Jak nauczyciele radzą sobie z trudnymi zachowaniami uczniów?“. Po zakończeniu badań okazało się, że 90 proc. ankietowanych nauczycieli zgadza się z opinią, że współczesna polska szkoła ma poważne problemy z utrzymaniem dyscypliny, a 92 proc. sądzi, że uczniowie zachowują się ostatnio coraz gorzej. Jednak paradoksalnie 96 proc. odpowiadających na pytania uważa, że sami radzą sobie dobrze lub bardzo dobrze z utrzymaniem dyscypliny. Ponad połowa nauczycieli stwierdziła, że od początku kariery zawodowej radzi sobie coraz lepiej w sytuacjach, gdy uczniowie niewłaściwie się zachowują. „Może to świadczyć o tym, że nauczyciele dostrzegają coraz gorszą kondycję polskiej szkoły pod kątem wychowawczym, ale jako instytucji.
W wymiarze jednostkowym, w relacjach uczeń – nauczyciel sytuacja przedstawia się w ich ocenie dużo korzystniej” – komentował autor badań. Z przytoczonych w telegraficznym skrócie wniosków z badań wynika, że polska szkoła ma znacznie więcej problemów niż te sygnalizowane badaniami PISA i są to problemy znacznie poważniejsze. Dlatego uważam, że minister edukacji, nie ignorując bynajmniej tego międzynarodowego projektu badawczego, powinna z większą, niż to było do tej pory, uwagą przyglądać się wynikom badań prowadzonych przez polskich naukowców, tak by i one stanowiły „świetną inspiracje do myślenia o systemie“.
(Gazeta Szkolna, 21.12.2007)