Nie umie pracować w grupie, nie wysiedzi spokojnie 10 minut - nie wspominając o tym, że ma problem z czytaniem, liczeniem a wszelkie próby wpojenia mu zasad pisowni spełzły na niczym. Jednym słowem, "słaby uczeń". Narzekania nauczycieli, prośby i upomnienia - z tym spotyka się coraz większa liczba rodziców, których dzieci mają trudności lub nie są w stanie przystosować się do szkolnego schematu nauczania. Mimo systematycznej pracy z dzieckiem, opłacania korepetycji, wysyłania na zajęcia dodatkowe, efektów nie widać lub są wręcz odwrotne od zamierzonych.
Dziecko przytłoczone nadmiarem obowiązków, ślęczące godzinami nad jednym zadaniem z matematyki, z odczuciem presji... bo inni umieją a ono nie... zaczyna patrzeć na siebie przez pryzmat tego, jak patrzy na nie nauczyciel czy klasa – mało zdolny. Łatka zaczyna przylegać do niego coraz ściślej. Rodzi się frustracja, obniża się pewność siebie - "Nie umiem, więc jestem głupi, a skoro tak, to nie jestem w stanie się nauczyć". Koło się zamyka.
Dzieci mają różne predyspozycję, pasje, talenty, które trzeba pomóc im odkrywać i pielęgnować. Uczniowie nie są maszynami, w które można wtłoczyć dane i oczekiwać sprawnego działania. Zdając sobie z tego sprawę, nie możemy pozwolić aby dzieci "skazywano" za to, że wykazują zdolności z tylko jednego przedmiotu a nie ze wszystkich, cierpią na dysfunkcje (np. dysleksję, dysortografię, dysgrafię, hiperdysleksję) lub są tak nieśmiałe, że trudno im wchodzić w interakcje z innymi dziećmi.
Każde jest genialne – czyli jak sprawić by dziecko rozkwitło?
Przyglądając się temu jak funkcjonuje polska szkoła, "zderzając" się z kolejnymi pomysłami władz odnośnie reform, zmian w podręcznikach i programie nauczania, niejeden rodzic ma ochotę wziąć dziecko i zabrać je jak najdalej, od tego całego bałaganu. Zwykle pozostaje to tylko w sferze przemyśleń ale dlaczego nie przełożyć tego na konkretnie działanie?
Grupa rodziców z Warszawy postanowiła tak właśnie zrobić. Chcą sami zająć się edukacją swoich dzieci, uważając, że będzie to dla nich korzystniejsze i zapewni im lepszy rozwój.
Małgorzata Taraszkiewicz, Małgorzata Corvalan i Marianna Kłosińska zgodziły się ze mną spotkać i porozmawiać o tym, jakiej edukacji chciałyby dla swoich dzieci i w jaki sposób plany zamierzają wcielić w życie. Tak się składa, że każda z tych mam zajmuje się sprawami dzieci zawodowo, co zapewne ułatwiło im podjęcie decyzji o rezygnacji z tradycyjnej szkoły.
***
Joanna Wilgucka: Mark Twain powiedział – "Nigdy nie pozwoliłem mojej szkole stanąć na drodze mojej edukacji" czy i Wam przyświeca taka idea, gdy myślicie o swoich dzieciach i ich edukacji?
Marianna Kłosińska: Myśl, która motywuje mnie do decyzji o rezygnacji z posyłania moich dzieci do szkoły, związana jest z historią opowiedzianą mi przez mamę wyjątkowo rezolutnej, dziś 7-latki. Dziewczynka w wieku 3-4 lat bawiła się z rodzicami w przedszkole. Rozstawiając zabawki mówi do mamy – „Słuchaj mamo a teraz pobawimy się w więzienie”. Widząc przerażenie mamy, uspokaja – „Ale ty się nic nie bój, bo to takie więzienie – przedszkole. Dostaniesz swoje zabaweczki, tutaj pani ci powie co ci wolno a co nie”. Na tym przykładzie widać, że już w percepcji tak małego dziecka nastąpiło skojarzenie dla mnie symboliczne i pokrywające się z moimi przemyśleniami dotyczącymi mechanizmów systemowych (w tym systemu szkolnego). Mechanizmów, które wtłaczają nas w role "nadzorców" i "podwładnych", operując karami i nagrodami, w miejsce realnych konsekwencji naszych działań, w miejsce realnych doświadczeń, które stanowią przecież niepodważalną podstawę procesu uczenia się.
Skojarzenie dosadne, ale uważam, że warto problem przejaskrawić aby uzmysłowić sobie to, co dzieje się w szkole; w systemie, w którym ludzie wchodzą w określone tym systemem role, gdzie rzeczywistość zafałszowuje się stosowaniem kar i nagród, gdzie nieunikniona jest silna opozycja między uczniem – podmiotem nauczania a nauczycielem egzekutorem wiedzy, oraz opozycja między rodzicem i nauczycielem. Tutaj nie ma dialogu i współpracy a tylko określony tryb działania od dzwonka do dzwonka, od wykładu do egzaminu. Trudno o dialog i współpracę w sytuacji, w której uczniowie usadzeni rzędami w szkolnych ławkach muszą w ciszy i skupieniu śledzić monolog nauczyciela głoszącego, niczym z ambony, wiedzę. Owszem, w wielu szkołach podejmuje się próby realizowania programu poprzez działania projektowe, grupowe, poza-ławkowe, ale nadal są one nieliczne w skali całego toku nauczania. Standardem jest uczeń w ławce i wiedza pozyskiwana z podręczników i spod tablicy. Normą jest autorytarny nauczyciel i roszczeniowy rodzic, który w opinii rady pedagogicznej przerzuca na szkołę obowiązek wychowywania dziecka. Dziecko w tej sytuacji całkowicie traci swoją podmiotowość. Dla mnie osobiście, najboleśniejszym aspektem polskiej szkoły jest ogrom antagonizmów, nieunikniony w takim systemie.
Małgorzata Taraszkiewicz: Tradycyjna szkoła jest po prostu szkodliwa dla wielu dzieci. Długo by o tym mówić (tym się zajmuję zawodowo), ale warto wiedzieć, że szkoła preferuje pewien typ ucznia. Jest to dziecko tzw. lewopółkulowe, które ma dominację wzrokowo-słuchową w zakresie zmysłów oraz dominację lingwistyczną i matematyczno-logiczną w zakresie profilu inteligencji. Taki "ulubiony" profil szkolny ma zaledwie 20% ludzi (dlatego w przeciętnej klasie jest zaledwie 2-4 tzw. uczniów zdolnych, prymusów). Jest to duży problem społeczny, bo szkoła jest "niesprawiedliwa" dla około 80% dzieci. W wielu krajach na świecie już rozpoczął się proces rewizji programów nauczania i systemu egzaminowania, aby tę niesprawiedliwość społeczną zniwelować.
JW: Co najbardziej nie podoba się Wam w polskim systemie oświaty i wynikającym z niego podejściu do ucznia?
MK: Jest takie piękne powiedzenie chińskie, które mówi, że źdźbło żyta nie urośnie wyżej, jeżeli będzie ciągnięte na siłę do góry, trzeba mu pozwolić rosnąć - dla mnie to idealna metafora uczenia. Dzieciom przede wszystkim nie można przeszkadzać, trzeba im pozwolić się uczyć a to co robi szkoła realizując program, jest takim ciągnięciem na siłę do góry. Chcąc nie chcąc, przy okazji wyrywa się z korzeniami radość i satysfakcję, które naturalnie towarzyszą zdobywaniu wiedzy.
W naszym społeczeństwie silnie zakorzenione jest postrzeganie wychowania dzieci jako tresury; zakładamy, że dziecko musi tkwić w systemie kar i nagród - „marchewka i kij”. Myślimy o nim jak o przedmiocie wychowania. Takie też myślenie pokutuje w szkole. Brakuje postrzegania dziecka, jako człowieka z krwi i kości, któremu należy się szacunek. Nie ma na to czasu. Nauczyciel stając przed koniecznością zmuszania dzieci do nauki spotyka się z permanentnym oporem, a to jest frustrujące i nieefektywne. Wielu rodzicom wydaje się, że to jedyny sposób nauczania. – „Jak się nie nauczył, niech mu Pani da dwóję. Jak dostanie dwóję to będzie wiedział, zobaczy, że na następny raz trzeba się nauczyć”. Według mnie to najlepsza droga do kształtowania ludzi bezwolnych, pozbawionych wewnątrzsterowności. W taki sposób szkoła pozbawia dzieciaki możliwości samodzielnego myślenia, wyciągania realnych wniosków i podejmowania realnych decyzji.
JW: Ma Pani ogromne doświadczenie związane z edukacją dzieci, programami nauczania, zna Pani szkoły i ich oferty edukacyjne – dlaczego nie zdecyduje się Pani na którąś z nich, tylko chce zorganizować to nauczanie sama?
MT: W dzisiejszych czasach dzieci potrzebują czegoś więcej i czegoś innego niż to co oferuje tradycyjna szkoła. Warto przypomnieć, że system edukacji masowej został wdrożony ponad 100 lat temu. Była to wielka innowacja! Ale – jak z każdą innowacją, coś co jest nowe "dziś", po jakimś czasie staje się obiektem muzealnym. Wystarczy rozejrzeć się wokół: czy ktoś z nas korzysta z pralki Frania lub starego, wielkiego komputera? Raczej nie, a jeśli chodzi o szkołę w swojej strukturze zmian takich nie znajdziemy. Zmienia się też rola nauczyciela. W świecie bez telewizji i komputerów – szkoła i nauczyciele byli "oknami na świat", tu mały człowiek dowiadywał się o wielkim świecie. Nauczyciel był "dawcą wiedzy". Teraz dzieci są zalewane informacjami od urodzenia i ich wiedza o świecie jest ogromna. Nie potrzebują nauczyciela jako "dawcy wiedzy", ale kogoś kto im pomoże tę wiedzę ogarnąć, ustrukturalizować! Potrzebują kogoś, kto ich wesprze w rozwoju własnym. I tak można opisać nową rolę nauczyciela: tutor, coach, mądry doradca edukacyjny.
Szkoła masowa już nie spełnia oczekiwań, nie daje nadziei na dobre przygotowanie dziecka ani do funkcjonowania w teraźniejszości, ani do przyszłości. Edukacja musi być spersonalizowana – dostosowana do indywidualności. Wiąże się to także z wiedzą na temat samego procesu uczenia się. Tradycyjna szkoła „omija” tę wiedzę wielkim łukiem. Sama się nie uczy i nie reaguje na zdobycze nauki, które opisują jak działa mózg, umysł, jak przebiega proces uczenia się…
JW: Jakie warunki prawne trzeba spełnić aby przenieść edukację dziecka, ze szkoły do domu?
MK: W Polsce jesteśmy ustawowo zobligowani do realizacji obowiązku szkolnego. Każde dziecko musi przejść określoną ilość szczebli w edukacji. Nie zapisując dziecka do szkoły łamiemy prawo. Dzieci uczące się w domu, jednak nie łamią tego prawa ponieważ są zapisane do szkoły, która bierze na siebie obowiązek ich egzaminowania. W praktyce wygląda to tak, że uczniowie przyjeżdżają do szkoły, która sprawuje nad nimi piecze, raz - dwa razy do roku. Zadają wówczas egzaminy sprawdzające czy opanowały obowiązkową podstawę programową, przewidzianą dla danego etapu edukacji.
MT: Warunkiem jest również pozytywna opinia na temat możliwości dziecka z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.
JW: Jak zamierzacie w praktyce zorganizować „domowe nauczanie”? Czy zamierzacie wzorować się na rozwiązaniach wypracowanych przez innych rodziców/pedagogów?
MK: Zamierzamy zapisać nasze dzieci do szkoły państwa Sawickich w Koszarawie Bystrej, która wyspecjalizowała się we wspieraniu rodziców edukujących dzieci w domu, zapewniając gruntowną pomoc i wsparcie. W szkole tej dzieci będą również zdawały egzaminy w przyjaznej atmosferze.
Małgorzata Corvalan: Dzieci będą znały wymagania tzw. podstawy programowej, czyli to z jakiego materiału będą się musiały przygotować do egzaminu na koniec roku. Będą pracować nad tym materiałem samodzielnie, ale także z pomocą swoich opiekunów-nauczycieli. System, który planujemy to nie jest klasyczny "homeschooling", w którym to rodzic zajmuje się edukacją dzieci w domu. To bardziej "tutoring" - w którym dzieci pracują ze swoimi mądrymi opiekunami-nauczycielami, którzy wiedzą jak podkręcić ich potrzebę rozwoju. Zaznaczam - zindywidualizowaną potrzebę rozwoju. Dziecko, które uwielbia matematykę, grę na instrumencie i jest świetne w rozwiązywaniu problemów logicznych nie będzie musiało robić dokładnie tego samego co dziecko, które pasjonuje się czytaniem i np. zdecydowanie lepiej czuje się w intuicyjnym rozwiązywaniu problemów. Nie będą robić tego samego ale będą razem pracować nad jednym projektem, wykorzystując swoje najlepsze strony, swój potencjał po to, żeby go doskonalić. Uważamy, że nie ma sensu skupiać się na deficytach, gdy można rozwijać naturalne uzdolnienia. Parafrazując: Ilu Einsteinów przegapiliśmy zmuszając ich do zakuwania biologii i historii?
MK: Chcemy aby nasze dzieci zdobywały wiedzę metodą projektów badawczych Lilian Katz. Jest ona bardzo skuteczna i zakłada, że nauczyciel obserwuje wokół czego krążą zainteresowania dziecka, pomaga mu je rozbudzić i zamienić w pomysł na projekt. Czym jest projekt, mogę wyjaśnić na przykładzie tego co w tej chwili realizują nasze nastolatki. W ramach Fundacji Bullerbyn przeprowadzamy temat „wyprawa”. Młodzi ludzie wybierają się na 2 tygodniowe wakacje i muszą je sobie zaplanować od początku do końca. Młodzież wspierana przez towarzyszących im opiekunów, projektuje wyprawę i w działaniach praktycznych zdobywa wiedzę geograficzną, organizacyjną, poszerza kompetencje społeczne, uczy się współpracować i komunikować. Nie wtłacza się dzieciom wiedzy na siłę - same ją zdobywają, inspirując się wzajemnie. Efektem, będzie nie tylko wiedza poparta realnym doświadczeniem, świadomość wpływu na rzeczywistość oraz podniesienie poczucia własnej wartości ale również gigantyczna satysfakcja, która stanie się motorem odwagi do wyznaczania sobie wyższych poprzeczek. Motorem odwagi do marzeń :)
JW: Czy nie obawiacie się tego, jak dzieci poradzą sobie później na szczeblach dalszej edukacji - szkoły średniej, studiach, gdzie na powrót będą musiały zmierzyć się ze sztywnym „systemem”?
MT: Efektem naszego programu będzie dziecko samodzielne, kreatywne, myślące i odpowiedzialne. Jak więc może sobie nie poradzić będąc takim? Zresztą sztywne systemy na wyższych etapach kształcenia też powoli odchodzą do „muzeów edukacji”. Obecnie pracuję na jednej w wyższych uczelni, gdzie odpowiadam za program indywidualizacji ścieżki edukacyjnej dla chętnych studentów. Polega to na możliwości bardziej spersonalizowanego kontaktu z wykładowcami i wprowadzeniu np. tutoringu, mentoringu i coachingu w programy zajęć. Jestem pewna, że to jest przyszłość bo wielu studentów także nie chce brać udziału w masowym nauczaniu.
MK: To co daje nam możliwości życiowe - to nasze autentyczne umiejętności osobiste i tego chcemy uczyć nasze dzieciaki. Nie widzę więc żadnego powodu, aby miały mieć one jakiś problem z dostaniem się na studia, jeśli tylko będą tego chciały. Realizując taki tryb edukacji będą potrafiły wyznaczać sobie cele i określać drogę do ich osiągnięcia. Jeśli na tej drodze będzie wyższa uczelnia, to będzie.
MC: System edukacyjny jest najsztywniejszy na samym dole - największy problem jest z edukacją na poziomie podstawowym, gimnazjum i liceum. Uczelnie powoli, ale zmieniają się. Zmieniają się właśnie w takim kierunku o jakim my myślimy - tak więc to naszym dzieciom powinno być łatwiej studiować.
JW: Jak liczna jest wasza grupa i czy inni rodzice również mogą się przyłączyć?
MC: Zapraszamy do kontaktu z nami rodziców dzieci z roczników 1999 i 2000, którzy byliby zainteresowani przyłączeniem swoich dzieci do naszej grupy edukacyjnej. Na razie w grupie mamy ośmioro dzieci. Chcielibyśmy aby było ich ok. szesnaścioro, gdyż wtedy łatwiej będzie nam wszystko zorganizować i zapewnić dzieciom większy wachlarz możliwości rozwoju.
MK: Jeśli tylko znajdą się osoby, które myślą tak jak my i chcą razem z nami przebijać się przez tą „edukacyjną dżunglę” (śmiech) to zapraszamy. Tradycyjna edukacja się dewaluuje…. Jestem przekonana, że to co robimy to przyszłość szkolnictwa.
Dziękuję za rozmowę.
Rodziców zainteresowanych przyłączeniem swoich dzieci do powstającej grupy edukacyjnej, proszę o kontakt na adres e-mail:
Małgorzata Corvalan - informatyk, producent filmowy, przedsiębiorca o licznych zainteresowaniach. Mama Misi i Maćka, którzy zainspirowali ją do stworzenia portalu dla rodziców - miastodzieci.pl zajmującego się tematyką aktywnego spędzania czasu z dziećmi.
Marianna Kłosińska - prezeska Fundacji Bullerbyn na rzecz Wspólnoty Dzieci i Dorosłych. Mama pełnoletniej już Julii oraz Cysi i Olka, których pojawienie się na świecie zmotywowało Ją do przekierowania swoich artystycznych aspiracji (studiowała grafikę w Europejskiej Akademii Sztuk) w stronę edukacji, kreatywności, pedagogiki i psychologii.
Małgorzata Taraszkiewicz – mama trzech córek, z których dwie chodzą do szkoły. Psycholog edukacyjny, neurometodyk, doradca rozwojowy szkół. Autorka i współautorka ponad 30 poradników edukacyjnych dla nauczycieli, dzieci, studentów i rodziców. Ekspert z zakresu nowoczesnej metodyki nauczania, wspierania rozwoju zdolności i talentów. Popularyzuje model edukacji skonfigurowanej do potrzeb i możliwości rozwojowych człowieka, niezależnie od jego wieku.